Bez doświadczenia radości, szczęścia człowiek nie miałby nawet wyobrażenia o wielkości Bożych obietnic. Z ks. Wacławem Hryniewiczem rozmawia Anna Jarmusiewicz. Fragment książki "Mądrość serca. 18 rozmów o nadziei" publikujemy za zgodą wydawnictwa WAM.
Książka Księdza tchnie optymizmem wobec człowieka, i to nie tylko tego, który tworzy, ale i tego, który niszczy. dostrzeżenie dobra nawet w najbardziej zagubionym – to wymaga wielkiej wyrozumiałości i miłosierdzia...
W jakiejś mierze wszyscy mamy doświadczenie zagubienia. Inaczej bylibyśmy istotami bezgrzesznymi, a przecież to, co nazywamy grzechem i winą – jest sytuacją zagubienia siebie, niewłaściwej relacji wobec drugiego człowieka i Boga. Doświadczenie zagubienia jest również wyrazem ludzkiej wolności, jest jedną z oznak wielkości człowieka. Mówię paradoksalnie, ale to, że się gubimy i mamy szansę odnalezienia właściwej drogi, szansę powrotu, nauczenia się czegoś, doświadczenia czegoś nowego – to oznaka wielkości człowieka. Jeżeli Kościół życzliwie patrzy na ludzi zagubionych, to nie wynika to z poczucia wyższości, prawości czy doskonałości, ale poczucia realizmu. Bo wszystkim nam się zdarza być zagubionym – w jakimś czasie, w jakimś stopniu.
Jednak współczucie nie oznacza akceptacji dla zła?
Myśl o ikoniczności człowieka jako obrazu Boga, o obecności w nas Bożej iskry, Bożego podobieństwa, pozwoli nam pogodniej spojrzeć także na ludzką winę, znaleźć więcej wyrozumienia. Tylko odkrywanie dobra w człowieku wyzwala w nim dobro. Nie ma człowieka bez reszty złego, całkowicie zatraconego. Jest w nim zawsze jeszcze coś, do czego Bóg może nawiązać, wyzwolić to, przypomnieć się, wezwać do nowej przyjaźni. Trudno mi zrozumieć agresywność ludzi wobec tych, którzy się zagubili. Jeżeli Jezus mówi: „Przyszedłem szukać tego, co zginęło”, pokazuje, że człowiek najbardziej zagubiony jest godzien szukania, wyjścia mu naprzeciw. Jest to program dla naszego duszpasterstwa, nowego stosunku także do ludzi niewierzących. Nie traktujmy ich z góry jako ludzi zagubionych, bo sami nie mają tego poczucia. Jeżeli nie przekonali się do istnienia Boga i świata nadprzyrodzonego, szukają w życiu innej drogi życia z godnością.
Mówiliśmy sporo o człowieku – spójrzmy także na nasze ludzkie, kruche i zawsze ułomne wyobrażenie Boga. Wprawdzie mamy niezwykłe świadectwa o Bogu dobrym i miłosiernym w Nowym Testamencie, ale często skłaniamy się ku wizji Boga sprawiedliwego, który odpłaca sposób aż nazbyt ludzki. I wtedy wydaje nam się, że każde cierpienie jest zsyłane człowiekowi jako wyrównanie naruszonej sprawiedliwości. To problem odwieczny: Księga Hioba, Jezus stojący wobec niewidomego, a pytają Go, kto zawinił – on czy jego rodzice? Zawsze urzeka mnie pedagogia Jezusa, który ściąga uwagę, którą kierujemy na innych, na nas samych: to my mamy się nawrócić.
Wtedy inaczej patrzy się na cierpienie?
Cierpienie to odwieczny ludzki problem: nieszczęścia wywołują najtrudniejsze ludzkie pytania, gaszą wiarę w dobrego Boga. Pytamy bez końca: „Dlaczego ja? Jeżeli Bóg jest dobry, dlaczego dopuszcza, nie powstrzymuje, nie zapobiega nieszczęściom?”. Wkraczamy tutaj w mroczną sferę ludzkiego cierpienia, które można rozświetlić jedynie od wewnątrz. Wielu cierpieniom to nie Bóg jest winny. Mówimy dzisiaj coraz wyraźniej, że sam Bóg potrafi współcierpieć z innymi, że nieszczęście ludzi Jego samego również dotyka, że On jest po stronie ludzi cierpiących. Jak inaczej zrozumieć dramatyczne wołanie ludzi w obozach koncentracyjnych i gułagach, pytających: „Gdzie jest Bóg?”. Wierzę w to, że jest zawsze blisko ludzkiego cierpienia, zwłaszcza niezawinionego, którego nie sprowadził człowiek sam na siebie. Jeżeli cierpienie wychowuje i przeobraża człowieka, to tylko wówczas, kiedy nie dał się on wewnętrznie złamać, kiedy zachował choć odrobinę nadziei, że ostatnie słowo nie należy do nieszczęścia i cierpienia. Właśnie dlatego wizja Boga miłosiernego, współczującego ludzkiej niedoli i ludziom zagubionym, jest mi tak droga i bliska.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).