Iluzje dydaktyki

Metody wielkim głosicielem Ewangelii był. Metoda niekoniecznie.

Reklama

Jak zreformować jakąś zaniedbaną kościelna działkę? Pomysły dość często idą w jednym kierunku: powołać koordynatora, który będzie odpowiedzialny za, dać mu ludzi, którzy dostarczą wszystkim zainteresowanym potrzebnych materiałów (gotowych konspektów, homilii itp), żeby wszystko było kawa na ławę. A w parafiach/szkołach wystarczy tylko ich światłe pomysły wdrożyć w życie. Proste?

Niby tak. Tylko raczej nieskuteczne. Podstawowym błędem takiego myślenia, widocznego zresztą nie tylko w Kościele, ale też np. w szkole,  jest założenie, że wystarczy wdrożyć pewne metody, a dalej wszystko już gładko pójdzie samo. Na zasadzie: „stwórzmy plan pracy wychowawczej, a jego wdrożenie przyniesie nam dobrze wychowanych młodych ludzi”. Winą za nieskuteczność takich działań obarcza się zazwyczaj nieumiejętnych „wdrażaczy” -  nauczycieli, katechetów, księży, którzy nie są zbyt dobrze wykwalifikowani/nie przeszli odpowiednich szkoleń/niezbyt się wysilili (niepotrzebne skreślić). Tymczasem problem leży zupełnie gdzie indziej.

Pal sześć, jeśli ktoś myśli, że to metody przekazują wiedzę Gorzej jeśli myśli, że to metody wychowują czy przekazują wiarę. Uczy, wychowuje, przekazuje wiarę zawsze człowiek. Zastosowane przez niego metody mają znaczenie drugorzędne. A gdy ich nie czuje, nie są jego, wtedy może i trochę przekaże, ale przede wszystkim zniechęci. Do rozszerzania wiedzy, do troski o samowychowanie, do pogłębiania wiary.

To wbrew zdobyczom nowoczesnej dydaktyki? Nie tak dawno oglądałem w którejś z telewizji materiał poświęcony badaniom brytyjskich naukowców nad procesem nauczania. To rewolucja. Tyle że pewnie długi jeszcze przez różnych decydentów nie zostanie zauważona, bo przecież oni wiedza lepiej. Okazało się np. że stosowana od lat metoda dzielenia klas na grupy właściwie niczego nie daje. Nawet domyślam się czemu. Zazwyczaj generuje spory bałagan, w którym trudno o jakikolwiek przekaz czegoś sensownego. O innych metodach badający też nie wypowiadali się najlepiej. A co okazało się najskuteczniejszą metodą nauczania? Ha, to nie powinno zaskoczyć: nauczyciel dobrze zorientowany w tym, co chce swoim uczniom przekazać.

Myślę że w wychowaniu, przekazywaniu czy pogłębianiu wiary jest podobnie. Co z tego, ze ksiądz na ambonie przeczyta jakąś zgrabnie napisaną homilię? Jeśli to nie jest jego homilia, brakuje w niej tego co najważniejsze: szczerego zaangażowania w przekaz, okazanie autentycznego zrozumienia dla ewentualnych problemów z przyjęciem przesłania. I nie nadrobi się tego aktorstwem. Jeśli ksiądz chce np. młodym mówić o powołaniu, to lepiej jeśli opowie o swoim odkrywaniu go, niż jeśli powtórzy z pamięci (albo przeczyta) jakiś mądry wywód na ten temat.

Takie spojrzenie na sprawy ma jeszcze jedną zaletę: dowartościowuje człowieka. Osobę, nie narzędzie. Nauczyciela, wychowawcę, kapłana. Bo on jest osobą, a nie narzędziem, dzięki któremu wdraża się światłe pomysły różnych specjalistów od wiedzy, wychowania czy przekazu wiary. To niezwykle istotne. Nie tylko jest praktyczną realizacją teorii, by człowieka nie urzeczawiać. Przede wszystkim czyni nauczyciela/katechetę/kapłana naprawdę odpowiedzialnym za wychowanie, przekaz wiedzy czy wiary. Pozwala wykorzystać dla sprawy jego potencjał, zdolności, całą jego osobowość. A to skarb większe niż najbardziej światłe pomysły nie mających kontaktu z żywym człowiekiem specjalistów.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7