Denerwuje mnie przesadne oczekiwanie, że już dzisiaj, od teraz będzie dobrze. Że ten jeden element (wstawanie na roraty, zmiana na szczycie, nowy piekarnik – wpiszcie cokolwiek) wszystko zmieni.
Czasem zmiany, na które czekamy, zdają się nie nadchodzić. Albo inaczej: nadchodzą nie te, na które czekamy, a to, co skomplikowane, komplikuje się jeszcze bardziej (znacie to: piekarnik psuje się dzień przed wizytą gości). Albo jeszcze inaczej: to, co chętnie odsunęlibyśmy w czasie, wydarza się i tak, we własnym rytmie. Wrażenie, że pociągamy za wszystkie sznurki albo to słynne, zachwalane poczucie sprawczości, które miało nam ułatwić życie – rozwiewają się jak poranna mgła.
Wydawać by się mogło, że jesteśmy na (prawie) wszystko przygotowani, tak dumni z własnego życiowego doświadczenia (w końcu jego zdobycie wiele nas kosztowało, czyż nie?). A tu nic. Dobra wiadomość jest taka: człowiek uczy się przez całe życie. A przynajmniej może się uczyć, powiedzmy ostrożniej.
Fakt, nauka łatwo nie przychodzi. Z wielu ust słyszymy czasem, żeby potraktować przeszkody jak szanse, kryzysy jak upominki, że konieczna jest zmiana perspektywy. Może to i prawda, ale spróbujcie tylko! Czy nie za wiele się od nas wymaga? Czy sami nie nazbyt wiele od siebie wymagamy?
Jak się dobrze zastanowić, to tyle razy po przeczytaniu książki, obejrzeniu filmu, wysłuchaniu podcastów czy rekolekcji, czasem po koncercie czy spotkaniu z kimś – jesteśmy tak bardzo poruszeni, tak bardzo zainspirowani. Mówimy sobie, czujemy całym sobą: to jest to, to jest to, czego potrzebuję, to właśnie zmieni moje życie! Ile już tego było, spójrzmy wstecz? Ho, ho, ho…
Nie namawiam oczywiście, żeby porzucić książki i muzykę. Tyle że nawet jeśli cudowne rozwiązania istnieją, wdrożenie ich w życie… Albo inaczej: nauczenie się czegoś dziś nie sprawi, że nie będziemy potrzebowali uczyć się jutro. Czasem tego samego.
Czemu o tym piszę? Głupio przyznać: chyba w jakiejś złości (ona też nas porusza). Nie napełniają mnie rozczarowaniem te wszystkie minione inspiracje (to nawet miłe, wziąć do ręki choćby dawniej zczytaną, pozakreślaną bez opamiętania książkę). Denerwuje mnie przesadne oczekiwanie, że już dzisiaj, od teraz będzie dobrze. Że ten jeden element (wstawanie na roraty, zmiana na szczycie, nowy piekarnik – wpiszcie cokolwiek) wszystko zmieni.
To, co nas dużo kosztuje, powinno się opłacać. Czy nie myślimy tak? Ale czy nie brzmi w tym jakaś fałszywa nuta? Mówimy sami sobie, mówią nam: jak zrobisz to i to, odpuścisz to i to, będzie lepiej! A co jeśli nie? Jeśli wcale nie będzie, bo niby dlaczego miałoby być? Może nie lepiej, a inaczej? A może lepiej, lepiej rzeczywiście (dla nas, dla świata), ale czy poczujemy to na własnej skórze?
Ubóstwo, zawierzenie, co to dla nas znaczy? Czy zmiany, których nie ma, albo które są, ale nie takie, nie zmuszają nas do spuszczenia z tonu? Tacy z nas chrześcijanie, że dobro zawsze musi nam się opłacać (jak nie pomyślnością, to chociaż satysfakcją)?
*
A kiedy w końcu rozwieje się poranna mgła… Widać drogę?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Na czym polega model francuskiej laïcité i jakie są jego paradoksy?
Jej ponowne otwarcie i rekonsekracja nastąpi w najbliższy weekend.
Następne spotkanie Rady Kardynałów zaplanowano na kwiecień 2025 roku.
„Jedynym grzechem przekazywanym z pokolenia na pokolenie jest grzech pierworodny”.