Niesłyszący. Ich znaki są proste, ale świat znacznie trudniejszy. Bo nasza rzeczywistość „dźwiękolubów” i „głosoposiadaczy” wciąż nie przywykła do milczenia.
Dominik od dwóch lat tańczy hip–hop, ale w życiu nie słyszał żadnego dźwięku. Czuje za to wibracje i rytm. Zobaczył w telewizji swoich rówieśników, którzy wyprawiają z abstrakcyjną dla siebie muzyką niestworzone rzeczy. Z patrzenia, jak „mówi”, polubił ją. Teraz codziennie udoskonala technikę tańca. Podobno jest dobry. Emilia też tańczy, ale nie potrafi określić rodzaju melodii, która jej się podoba. Jędrzej wyżywa się, grając w piłkę nożną, a pasją Marka jest gra w teatrze. Wierzy, że mimo choroby zostanie aktorem. Już wie od kolegi, że we Wrocławiu znajdzie odpowiednią szkolę.
Młodzi dyskutują, kłócą się, spierają, wymieniają poglądy. Nie słychać jednak przy tym nic. Żywo pracują za to ich ręce. Młodzież i dzieci z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niesłyszących im. M. Grzegorzewskiej w Sławnie, jedynego tego typu w naszej diecezji, starają się jak najlepiej przygotować do dorosłości. Martwią się tylko niewielką możliwością perspektyw. – Kiedy pracodawcy dowiadują się, że nie słyszymy, zazwyczaj rezygnują – bezgłośnie skarżą się nastolatki. Ale są wśród nich tacy, którzy mają jasno określone cele.
Marzenia z aparatem
Patryk kończy właśnie 18 lat. Pochodzi z Darłowa. Ma dwóch starszych, słyszących braci. Jak wyznaje, żyje mu się trudno. – Ciężko mi było zaakceptować tę „nową mowę”, bo nie od zawsze jestem niesłyszący. Kiedy się urodziłem, słyszałem – snuje swoją historię. Zaczął tracić słuch przez chorobę, nie wie jaką, gdy chodził do przedszkola. Ten proces był stopniowy. – Kiedy mówiła do mnie mama, zacząłem prosić, aby powtarzała. Pytałem ciągle: „Co? Co? Co?”. Audiogram sporządzony u lekarza brzmiał jednoznacznie: głuchota. Bardzo cierpiałem. Ciężko mi było powiedzieć o tym kolegom. Wstydziłem się nosić aparat – wspomina. Kiedyś chodził do szkoły dla słyszących, ale przestał sobie radzić. Miał pretensje do Pana Boga, że właśnie jego to spotkało. Kiedy stracił słuch, przeniósł się do ośrodka, który stał się jego bezpiecznym portem. I dopiero tu zaakceptował chorobę. Przestał czuć się gorszy. – Chcę zostać nauczycielem i uczyć w tej szkole wf-u. Ona stała się dla mnie drugim domem i dała mi pewność siebie. Na studiach nie będę się wstydził noszenia aparatu. No, ale najpierw muszę zdać maturę... – dodaje. Patryk ma z kogo brać wzór. Niektórzy z grona pedagogicznego ośrodka mają za sobą bardzo podobne historie.
– Wróciłem do swojej dawnej szkoły podstawowej, ale w innej roli – mówi Przemysław Dąbrowski, dziś wychowawca w internacie ośrodka. – Dobrze rozumiem problemy moich wychowanków, bo sam jestem osobą niesłyszącą. Staram się być dla nich przykładem pokonywania barier i niepowodzeń, dokonywania trafnych wyborów i realizowania marzeń bez strachu, z wiarą i nadzieją – wyznaje pedagog. Zanim jednak pan Przemek uzyskał dyplom magistra pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej, a potem ukończył podyplomowe studium surdopedagogiki i zaczął studiować historię, sam borykał się z problemami. Słuch stracił w wieku 5 lat w wyniku zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Jego mama zwolniła się z pracy, by zająć się żmudnymi ćwiczeniami mowy. – Musiałem też nauczyć się odczytywania mowy z ust, a mama nie darowała mi żadnego źle wypowiedzianego czy zaakcentowanego wyrazu – wspomina. Nie od razu znalazł się w Sławnie. Rodzice nie chcieli izolować go od zdrowych dzieci. Kierując się jednak dobrem dziecka, optymalnymi możliwościami jego rozwoju, wybrali ośrodek. I tu pierwszy raz mały Przemek zetknął się ze światem ciszy. – Na początku miałem wielkie problemy, które wynikały z nieznajomości języka migowego i porozumienia się z otoczeniem, ale wkrótce znalazłem swoje miejsce wśród niesłyszących – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).