Dłoń w górze, daszek z palców, zakreślone w powietrzu kółko. Ks. Tomasz w czasie Mszy św. wciąż jest w ruchu. Kapłan miga, a obok... migocą bombki – bo w kaplicy na Piasku wyrosło kolorowe Betlejem. Tu przez obraz i gest, pokonując mur ciszy, ludzie spotykają Boga i siebie nawzajem.
Niedawno przypadał Międzynarodowy Dzień Głuchych. Kiedy ks. Kazimierz Błaszczyk zaczynał pracę z nimi, przeznaczona dla nich kaplica św. Sebastiana we wrocławskim kościele pw. NMP na Piasku była pusta. – Stał w niej ołtarz i wisiała jedna żarówka – wspomina s. Małgorzata Szewczyk. – Ksiądz zagospodarowywał pomieszczenie własnymi rękami. Na Boże Narodzenie w 1967 r. zrobił pierwszą szopkę, z kilkoma postaciami poruszanymi jednym silniczkiem. Wzbudziła zachwyt. Z biegiem lat stajenka rosła coraz bardziej. Razem z nią wzrastała wspólnota głuchoniemych; ludzi, którzy Ewangelię muszą zobaczyć – w obrazie, znaku, kolorze.
Do serca przez oczy
Długoletni duszpasterz niesłyszących zetknął się z nimi już jako kleryk we wrocławskim seminarium. Do pracy wśród nich został skierowany niedługo po święceniach otrzymanych w 1967 r. Do dziś im towarzyszy. Kiedy gromadzą się na piątkowym spotkaniu przy herbacie, obok księży i osób głuchoniemych są także ich krewni oraz nauczycielki ze szkoły dla niesłyszących przy ul. Dworskiej. Wspominają, jak przed laty ks. Kazimierz przychodził do ich dzieci, bawił się z nimi.
Pani Krystyna jest związana z duszpasterstwem od 1978 r. Jej córka Danuta straciła słuch w dzieciństwie, po przejściu zapalenia opon mózgowych. Dziś jest już samodzielna, mieszka daleko, ale jej mama dalej przychodzi na Piasek. Pamięta, jak ks. Kazimierz starannie przygotowywał specjalne książeczki, obrazki – dotyczące np. rachunku sumienia, z przedstawionymi graficznie grzechami czy mały modlitewnik dla dzieci pierwszokomunijnych. – Bo do niesłyszących trzeba przemówić przez obraz. Pokazywał im fi my, na tablicy wiele rysował. Zdobywał dla nich kredki, zeszyty i inne pomoce – opowiadają razem s. Małgorzata i pani Krystyna.
Pani Renata nie słyszy od urodzenia. Od drugiego roku życia nosi aparat słuchowy, z trudem zdobyty przez jej tatę. Można z nią rozmawiać bez znajomości języka migowego. Jako osoba z pogranicza świata słyszących i świata ciszy bywa tłumaczem, jest też „prawą ręką” kapłana – wspiera go np. w miganiu w czasie Mszy św., zwłaszcza gdy on ma dłonie zajęte wykonywaniem czynności liturgicznych.
W innym świecie
Ks. Tomasz Filinowicz jeszcze w seminarium wybrał się na wakacyjny kurs języka migowego, nie wiążąc z nim zresztą swojej przyszłości. Tymczasem wkrótce okazało się, że jest jedynym kapłanem, który może zastąpić duszpasterza osób niesłyszących i niewidomych – ks. Kazimierza – któremu z racji wieku trudno już pełnić obowiązki. Ks. Tomaszowi nie pozostało nic innego, jak tylko dalej się kształcić – ma za sobą specjalistyczny kurs języka migowego, przeznaczony dla duszpasterzy i katechetów. Korzystać może z modlitewników ks. Kazimierza, z podręczników ze szczegółowo opisanymi migami. Czasem zaskakują. Okazuje się na przykład, że podobnie miga się słowa „Bóg” oraz „Wrocław” – w pierwszym wypadku czyni się okrąg dłonią ustawioną jak przy literze B, w drugim – jak A.
Nowy duszpasterz niesłyszących mówi o licznych pułapkach czyhających na osoby uczące się migów. Niektóre z nich są różne w poszczególnych regionach Polski, na dodatek istnieją migi stare i nowe, czym innym jest język migowy w ścisłym znaczeniu tego słowa, a czym innym tzw. system językowo-migowy. Głuchoniemi mają swoje charakterystyczne powiedzonka. Istnieją ponadto osoby głuchoniewidome, dla których stworzono inny alfabet, z literami „rysowanymi” na dłoniach.
Tekst odszyfrowany
Bariera, którą trzeba pokonać, dotyczy nie tylko problemów ze słuchem czy mową, ale też z nieco innym sposobem myślenia tych ludzi – tłumaczy ks. Tomasz. I jako przykład przywołuje niedzielne czytania, gdzie padły słowa „zejdź mi z oczu”. Wierne ich przetłumaczenie na język migowy sprawia, że niesłyszący rozumieją je dosłownie: ktoś stoi komuś na oczach i ma z nich zejść. Niejasne pozostaje dla nich m.in. określenie „zaprzeć się siebie”. Ks. Tomek nieźle się kiedyś nagimnastykował, by szykującej się do ślubu parze wyjaśnić sens pytania o to, czy nie są „związani węzłem pokrewieństwa”…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.