Łatwo się nie wymiga

ks. Dariusz Jaślarz / GN 5/2011 Koszalin

publikacja 12.02.2011 06:30

Niesłyszący. Ich znaki są proste, ale świat znacznie trudniejszy. Bo nasza rzeczywistość „dźwiękolubów” i „głosoposiadaczy” wciąż nie przywykła do milczenia.

Łatwo się nie wymiga Foto: ks. Dariusz Jaślarz / GN Paweł pyta katechetę, dlaczego tak naprawdę nie słyszy.

Dominik od dwóch lat tańczy hip–hop, ale w życiu nie słyszał żadnego dźwięku. Czuje za to wibracje i rytm. Zobaczył w telewizji swoich rówieśników, którzy wyprawiają z abstrakcyjną dla siebie muzyką niestworzone rzeczy. Z patrzenia, jak „mówi”, polubił ją. Teraz codziennie udoskonala technikę tańca. Podobno jest dobry. Emilia też tańczy, ale nie potrafi określić rodzaju melodii, która jej się podoba. Jędrzej wyżywa się, grając w piłkę nożną, a pasją Marka jest gra w teatrze. Wierzy, że mimo choroby zostanie aktorem. Już wie od kolegi, że we Wrocławiu znajdzie odpowiednią szkolę.

Młodzi dyskutują, kłócą się, spierają, wymieniają poglądy. Nie słychać jednak przy tym nic. Żywo pracują za to ich ręce. Młodzież i dzieci z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niesłyszących im. M. Grzegorzewskiej w Sławnie, jedynego tego typu w naszej diecezji, starają się jak najlepiej przygotować do dorosłości. Martwią się tylko niewielką możliwością perspektyw. – Kiedy pracodawcy dowiadują się, że nie słyszymy, zazwyczaj rezygnują – bezgłośnie skarżą się nastolatki. Ale są wśród nich tacy, którzy mają jasno określone cele.

Marzenia z aparatem

Patryk kończy właśnie 18 lat. Pochodzi z Darłowa. Ma dwóch starszych, słyszących braci. Jak wyznaje, żyje mu się trudno. – Ciężko mi było zaakceptować tę „nową mowę”, bo nie od zawsze jestem niesłyszący. Kiedy się urodziłem, słyszałem – snuje swoją historię. Zaczął tracić słuch przez chorobę, nie wie jaką, gdy chodził do przedszkola. Ten proces był stopniowy. – Kiedy mówiła do mnie mama, zacząłem prosić, aby powtarzała. Pytałem ciągle: „Co? Co? Co?”. Audiogram sporządzony u lekarza brzmiał jednoznacznie: głuchota. Bardzo cierpiałem. Ciężko mi było powiedzieć o tym kolegom. Wstydziłem się nosić aparat – wspomina. Kiedyś chodził do szkoły dla słyszących, ale przestał sobie radzić. Miał pretensje do Pana Boga, że właśnie jego to spotkało. Kiedy stracił słuch, przeniósł się do ośrodka, który stał się jego bezpiecznym portem. I dopiero tu zaakceptował chorobę. Przestał czuć się gorszy. – Chcę zostać nauczycielem i uczyć w tej szkole wf-u. Ona stała się dla mnie drugim domem i dała mi pewność siebie. Na studiach nie będę się wstydził noszenia aparatu. No, ale najpierw muszę zdać maturę... – dodaje. Patryk ma z kogo brać wzór. Niektórzy z grona pedagogicznego ośrodka mają za sobą bardzo podobne historie.

– Wróciłem do swojej dawnej szkoły podstawowej, ale w innej roli – mówi Przemysław Dąbrowski, dziś wychowawca w internacie ośrodka. – Dobrze rozumiem problemy moich wychowanków, bo sam jestem osobą niesłyszącą. Staram się być dla nich przykładem pokonywania barier i niepowodzeń, dokonywania trafnych wyborów i realizowania marzeń bez strachu, z wiarą i nadzieją – wyznaje pedagog. Zanim jednak pan Przemek uzyskał dyplom magistra pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej, a potem ukończył podyplomowe studium surdopedagogiki i zaczął studiować historię, sam borykał się z problemami. Słuch stracił w wieku 5 lat w wyniku zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Jego mama zwolniła się z pracy, by zająć się żmudnymi ćwiczeniami mowy. – Musiałem też nauczyć się odczytywania mowy z ust, a mama nie darowała mi żadnego źle wypowiedzianego czy zaakcentowanego wyrazu – wspomina. Nie od razu znalazł się w Sławnie. Rodzice nie chcieli izolować go od zdrowych dzieci. Kierując się jednak dobrem dziecka, optymalnymi możliwościami jego rozwoju, wybrali ośrodek. I tu pierwszy raz mały Przemek zetknął się ze światem ciszy. – Na początku miałem wielkie problemy, które wynikały z nieznajomości języka migowego i porozumienia się z otoczeniem, ale wkrótce znalazłem swoje miejsce wśród niesłyszących – dodaje.

Pochodzący z Koszalina Leszek Nowaczyk również uczy w placówce. Nie słyszy od urodzenia. Czyta z ust. Jednak jego droga do ośrodka była inna. Po ukończeniu podstawówki dla niesłyszących w Szczecinie, znalazł się w liceum ekonomicznym dla słyszących. Z przejęciem opowiada o swoich kłopotach, swoistej dyskryminacji i samozaparciu, jakie towarzyszyło mu aż do zdania matury. – Trzeba było powalczyć. Nikogo to nie obchodziło. Nauczyciele chcieli mnie wyrzucić. Mówiono mi: „Niech pan idzie do szkoły specjalnej”. Bez uporu i pomocy mojej rodziny, nic by mi się nie udało – mówi pedagog. Ukończył Wydział Ekonomiczny Uniwersytetu Szczecińskiego. Dziś jego córka także uczęszcza do ośrodka. – A ile razy w szkole średniej zostałeś pochwalony za to, że coś dobrze zrobiłeś? – w opowieść nauczyciela wtrąca się Krzysztof Galik, szef ośrodka. – Nigdy – pada lapidarna odpowiedź. – A przecież żaden człowiek nie może tak żyć, by nie miał jakichś sukcesów, by nie powiedziano mu dobrego słowa – dorzuca dyrektor.

Bóg prawda z Bóg prawda

Dlatego jest dumny z osiągnięć swoich podopiecznych. Broni idei tego typu ośrodków, których jest coraz mniej. Według niego, nie każdy typ niepełnosprawności można włączyć w wiodący dziś w Polsce nurt nauczania integracyjnego. Jest przekonany, że jego placówka daje dzieciom i młodzieży, począwszy od przedszkola aż po szkołę średnią, dobre podstawy do swobodnego poruszania się po świecie słyszących. Pozwala też marzyć i realizować marzenia.

– Uczymy nie tylko przedmiotów, radzenia sobie w urzędach oraz innych przydatnych spraw. Zwracamy szczególną uwagę na wychowanie. A to opieramy na wartościach chrześcijańskich – tłumaczy. Dlatego tak ważną rolę w ich ośrodku odgrywa ksiądz. Znalazł się taki, który zrozumiał specyfikę tej szkoły, ks. Remigiusz Szrajnert. – Kiedy pierwszy raz odprawiał Mszę św. dla ośrodka w języku migowym, chciałem piać z zachwytu. Dzieci i młodzież były tak skupione, że czułem, iż cały tzw. nadzór pedagogiczny mógłby sobie pójść do domu. Wszyscy byliśmy zachwyceni – wyznaje przełożony.

Ksiądz Remigiusz jest proboszczem parafii Mariackiej w Sławnie. Niestrudzony piechur, uczestnik diecezjalnych pielgrzymek na Jasną Górę. Kiedy w 2008 r. objął parafię, zrozumiał, że dzieci i młodzież z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niesłyszących musi otoczyć wyjątkową troską. Zaczął uczyć się języka migowego w placówce, a potem ukończył specjalistyczny kurs „migania liturgicznego” w Krakowie. Zależy mu na tym, aby zaprzyjaźnić się z niesłyszącą młodzieżą, przekazać jej prawdy wiary. Ale nie jest to proste. – Poruszanie się w świecie pojęć abstrakcyjnych stanowi dla mnie i dla nich duże utrudnienie. Język migowy nie posiada ani deklinacji, ani językowych zawiłości. Są tylko znaki. Wytłumaczenie np. frazy z Wyznania wiary: „Światłość ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego” tłumaczy się, migając: „Jasne z jasne, Bóg prawda z Bóg prawda”. Co z tego można zrozumieć? Dlatego oni wolą sport, szachy i matematykę od poezji i filozofii – tłumaczy proboszcz.

Ale się nie poddaje. Katechezę przekłada na prosty język mówiony, by potem przekazać go uczniom. Podczas katechezy patrzy każdemu w oczy i miga. Pyta, czy zrozumieli. Jeśli nie, zaczyna od początku. Czasem go nie słuchają, zajęci zrozumiałym tylko dla nich pokazywaniem swoich tajemnic.

Młodzież, jak młodzież, umie obejść obowiązujące normy nawet w tej materii. Ksiądz się jednak nie zraża. Cieszy się z tego, że kiedy indziej o tych sekretach chcą mu opowiedzieć. – Kibicuję Manchester United. Marzę o wyjeździe na mecz jakiegoś dużego klubu – wyznaje Patryk. Ula wzdycha za swoim chłopakiem, który wyjechał. Jędrzejowi też leży coś na wątrobie w tej materii, ale bardzo chce się pochwalić kolegom, że napisali o nim w gazecie. Mądry Paweł pyta katechetę wprost, dlaczego nie słyszy. Ksiądz bezradnie rozkłada ręce, bo nie wie. Dawid, który w wolnej chwili wpada na lekcje religii do innych klas, usiłuje wytłumaczyć katechecie, od kiedy nie słyszy. Marek, pełen energii, opowiada o Wrocławiu. Całość wywodów kończy wymiana zdań na temat meczu z Chorwacją. – Bo my na religii mówimy o wszystkim – tłumaczą uczniowie technikum, których uczy ks. Remigiusz. Tematy katechez były konkretne: o sakramentach i zesłaniu Ducha Świętego. Wszystko zostało omówione. Na przerwie do proboszcza podbiega Sebastian. Gimnazjalista. Poznali się podczas wtorkowych wieczorów, kiedy ksiądz odwiedza internat. Mają sobie jeszcze wiele do powiedzenia...