Człowiek Kościoła kocha jego przeszłość, rozmyśla nad jego historią, szanuje i bada jego Tradycję (...) trzyma się z dala od wszelkich koterii i intryg, nie poddaje się gwałtownym poruszeniom, które co jakiś czas wstrząsają teologicznym środowiskiem, a jego czujność nie jest podejrzliwością.
W książce "Medytacje o Kościele", Henri de Lubac jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku, ukazuje bosko-ludzką tajemnicę Kościoła, którego sercem jest Eucharystia. Autor nie tylko pomaga w zgłębieniu eklezjologii, on proponuje pewną duchowość chrześcijanina, który zadomowiony jest w Kościele, w jego tradycji. Jest mężem Kościoła-Matki, która uczy go Bożej mądrości. De Lubac pomaga ukochać Chrystusa w Kościele. Przestrzega przed niedobrą krytyką Kościoła, która osłabia jego główną misję głoszenia Słowa Bożego aż po krańce ziemi. Przepiękny jest ostatni rozdział, poświęcony kontemplacji Maryi - Matki Kościoła, która uczy nas jak wielbić Boga. Książka ta stanowi doskonały komentarz do Lumen gentium - konstytucji dogmatycznej o Kościele.
Poniżej prezentujemy fragment rozdziału VII. Ecclesia Mater
Henri de Lubac MEDYTACJE O KOŚCIELE, wyd. WAM; Kraków 2010 „Chciałbym - wyznawał Orygenes - być naprawdę kościelny". Jak słusznie myślał, tylko w taki sposób można zostać prawdziwym chrześcijaninem.
Człowiek wypowiadający takie życzenie nie zadowala się samą lojalnością, posłuszeństwem i dokładnym przestrzeganiem wszystkich wymogów katolickiego wyznania. Taki człowiek kocha piękno Domu Bożego. Jego serce przepełnia zachwyt dla Kościoła. Kościół jest jego duchową ojczyzną, jest „jego matką i braćmi". Taki człowiek nie pozostaje obojętny na jakąkolwiek sprawę, która tego Kościoła dotyczy. Zakorzenia się w jego ziemi, formuje się na jego obraz, włącza się w jego doświadczenie. Czuje się ubogacony jego bogactwami[1]. Jest świadom, ze dzięki jednemu tylko Kościołowi może mieć udział w Bożej niezmienności[2]. Uczy się od niego, jak żyć i umierać. Nie osądza go, ale poddaje się jego osądowi. Przyjmuje z radością wszystkie ofiary na rzecz jego jedności.
Człowiek Kościoła kocha jego przeszłość, rozmyśla nad jego historią, szanuje i bada jego Tradycję. Nie czyni tego po to, by oddawać mu melancholijną cześć, by chronić się w wymodelowanym wedle swego upodobania obrazie jego starożytności lub by potępić jego teraźniejszość - jak gdyby ten dzisiejszy Kościół był przestarzały[3] lub odtrącony przez Oblubieńca[4]. Podobna postawa wywołuje u człowieka Kościoła odruchową odrazę.
Nawet jeśli lubi wracać myślą do rodzącego się Kościoła[5], do tych czasów, kiedy - jak mówi święty Ireneusz - „dźwięczały jeszcze w uszach słowa Apostołów"[6], „kiedy krew Chrystusa była jeszcze całkiem ciepła, a wiara paliła się żywo w sercach wierzących", to jednak nie ufa on mitom o złotym wieku, będącym pożywką dla przesady, oburzenia i łatwych klątw. Wie zresztą, że Chrystus zawsze w Kościele jest, dzisiaj jak i wczoraj, i aż do skończenia świata, „by kontynuować życie, a nie by je zaczynać od nowa"[7].
Człowiek Kościoła nie powtarza do znudzenia: Ab initio non fuit sic. Nie wypytuje „niemego Kościoła i martwych doktorów", nie „konserwuje w skostniałej formie" tradycji, nie zamyka jej w przeszłości. Tradycja w jego oczach przynależy raczej do teraźniejszości, jest wielką żyjącą, stale działającą i niepodzielną „Siłą"[8].
Człowiek Kościoła nigdy nie odwołuje się do dawnego stanu doktryny czy instytucji szukając w tym argumentu przeciw obecnemu nauczaniu Magisterium. Nigdy nie próbuje wykorzystywać tego, co było w przeszłości, do obchodzenia wypowiedzi Magisterium[9], przeciwnie, traktuje te "wypowiedzi jako najbliższą mu absolutną normę[10]. Wierzy bowiem jednocześnie, że Bóg objawił nam wszystko raz na zawsze w swoim Synu, ale że boska myśl „dostosowuje zawsze w Kościele i poprzez Kościół rozumienie tajemnicy Chrystusa do każdej epoki"[11]. Ma zatem świadomość, że w wykonywaniu Magisterium Kościół nie tylko nie przedstawia żadnego nowego odkrycia, „nie mówi nic od siebie"; nie przypisuje sobie samemu funkcji „prawdziwego źródła objawienia" - co niekiedy zarzucają mu niesłusznie jego krytycy[12] - ale przeciwnie: Kościół trzyma się jedynie Boskiego objawienia i głosi je „pod wewnętrznym kierownictwem Ducha Świętego, danego mu jako Nauczyciel"; „tym więc, którzy lękają się, by nie nadużył on swojej władzy dla usankcjonowania kłamstw^ brakuje wiary w Tego, który kieruje Kościołem"[13].
Człowiek Kościoła widzi w Piśmie, Tradycji i Magisterium potrójny i jedyny kanał, przez który dociera do niego Słowo Boże. W jego pojęciu te trzy rzeczy bynajmniej sobie nie szkodzą i nie narzucają sobie ograniczeń, ale przeciwnie - wzajemnie się wspierają, harmonizują, potwierdzają i objaśniają. Rozpoznaje w tym niemożliwy do zerwania „potrójny węzeł"[14].
Prawdziwy człowiek Kościoła czuje potrzebę czerpania żywotnych sił z Pisma, którego badanie pozostanie zawsze „duszą prawdziwej teologii". Podobnie jego całkowita wierność Magisterium nie zwalnia go od podejmowania i utrzymywania pogłębionego kontaktu z Tradycją Kościoła. Czyż nie zachęca go do tego samo Magisterium? W tym kontakcie liczy się co innego czy coś więcej niż wyniki naukowe. Zdaje sobie bowiem sprawę, że nie można osiągnąć prawdziwie kościelnej kultury bez nacechowanego miłością i bezinteresownego obcowania z tymi, których słusznie nazywać może „klasykami" swojej wiary. Szuka u nich nie tyle towarzystwa „wielkich umysłów", ale „ludzi naprawdę uduchowionych"[15]. Wchodzi więc - na ile jest to możliwe - w zażyłość z tymi, którzy przed nim w Kościele modlili się do Chrystusa i dla Niego żyli, pracowali, myśleli i cierpieli.
To oni są ojcami jego duszy. Dzięki lekturze ich dzieł przyswaja sobie trochę owego „katolickiego etosu", niemożliwego do zastąpienia przez samą naukę czy ortodoksję. I dobrze rozumie entuzjazm na przykład Newmana, jeszcze anglikanina, odkrywającego wraz z „Kościołem Ojców" ten jedynie prawdziwy Kościół i rozpoznającego w nim- dzięki swego rodzaju platońskiej reminiscencji czy raczej oświeceniu przez Ducha Świętego - Matkę![16].
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).