Bóg nie chce człowieka ciemiężyć. Tylko czasem, jak kapryśne dziecko, człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy.
Z cyklu "Jak żyć, by podobać się Bogu?" na kanwie KKK 1716 -1729
Godność każdego człowieka wynika z faktu, że... jest człowiekiem. Że jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże, że za niego umarł Chrystus i że może, jeśli przyjmie Boża ofertę, osiągnąć zbawienie i życie wieczne. Po co jednak Bóg nas stworzył? Czego od nas chce?
Są tacy, którzy uważają, że dla Niego jesteśmy tylko igraszką: niewolnikami, którzy mają spełniać Jego zachcianki. Tego nie wolno, tamtego nie wolno, to co w końcu wolno? – pytają. Nie dostrzegają, że Boże prawo ma pokazać człowiekowi drogę uniknięcia tego, czego najczęściej wcale nie chce. Zła. To ono, nie Boże nakazy i zakazy, stoi na drodze do tego, czego każdy człowiek w głębi swego serca pragnie: do szczęścia.
Szczęścia... „Był sobie las, zielony las, a w lesie sejm burzliwy”. Tak zaczyna się mało dziś już chyba znana „Ballada o szczęściu”. Utrzymana w bajkowym klimacie, więc spór o to, co znaczy być szczęśliwym prowadzą w niej zwierzęta. I każde ma jakąś swoją wizję takiego szczęścia. Miodek pić i mieć porządne futro, mieć dom z garażem i ogródkiem, mieć silniejsze szpony, nic nie robić... Tylko zapytany na końcu człowiek „siadł, w zadumę wpadł i nic nie odpowiada”. No bo co właściwie znaczy być szczęśliwym?
Jedną z największych pułapek, na którą człowiek daje się nabrać jest przekonanie, że do szczęścia potrzeba osiągnięcia jakiegoś tam celu: zyskać sławę, zyskać pieniądze, zyskać władzę, mieć ukochanego/ukochaną, mieć rodzinę (a niekoniecznie już być otoczonym na serio kochającymi ludźmi). Tymczasem osiągnięcie takiego celu właściwie natychmiast powoduje potrzebę wyznaczenia sobie jakiegoś innego. Inaczej zaczyna się nuda, inaczej zaczyna się jeszcze chyba bardziej męcząca pustka. Może to paradoks, ale zauważyli to już starożytni, twierdząc, że „najważniejsze jest żeglowanie” (navigare necesse est). Czyli że szczęście – trzymając się tego żeglarskiego porównania – nie polega do dopłynięciu do jakiegoś konkretnego portu, ale na samym żeglowaniu, na sposobie żeglowania, na zmierzaniu do celu. Bo wszystko co człowiek może osiągnąć – przynajmniej w tym życiu – nie jest w stanie uczynić go w pełni szczęśliwym. Zawsze zostaje niedosyt, komórka pustki, która w pewnej chwili, jak komórka burzy, niespodziewane zaczyna się rozszerzać powodując, że człowiek chce szukać dalej i dalej. „Żyli długo i szczęśliwie” to jedno z największych kłamstw dawnych i współczesnych baśni. Statyczność, osiągnięcie celu, szczęścia nie daje. Daje je ciągłe bycie w drodze. Nawet jeśli człowiek nie fizycznie pielgrzymuje...
Czy naprawdę tak jest? Pewnie można by się spierać. Bezspornym pozostaje chyba tylko to, że każdy człowiek chce być szczęśliwy. To pragnienie jest po prostu wpisane w jego naturę. Po to – jak wyjaśnia KKK – by człowiek chciał być w drodze, by szukał Boga. Bo, jak mają nadzieję wierzący, Bóg może to pragnienie szczęścia naprawdę zaspokoić. I tylko Bóg. Tylko w Nim, uczestnicząc w Jego nieskończonej naturze, człowiek może osiągnąć cel i jednocześnie dalej ciągle być w drodze. Tylko niebo, będące wspólnotą Boga i ogromnej rzeszy świętych daje możliwość trwania w niekończącej się, nieprzemijającej radości bycia z innymi; kochania (bez umiaru, granic) i jednocześnie bycia (bez umiaru, granic) kochanym.
Niebo? To chyba jednak nie jest tylko tak, że jeśli tu, na ziemi, się postaram, zacisnę zęby i zdzierżę wszystkie wyrzeczenia, to dostane od Pana Boga nagrodę w postaci szczęścia. Smutne by to było. Otrzymalibyśmy to, czego tak naprawdę nie chcemy, w czym jest nam ciasno, co nas uwiera. I trwalibyśmy w tym szczękościsku cała wieczność. Szczęśliwym w niebie może być tylko ten, kto już tu, na ziemi odkryje, jak uszczęśliwiające jest dobro; zachwyci się „ stylem dobra”, odkryje już tu jego piękno i pokocha je całym swoim sercem, nawet jeśli, jak to u ludzi bywa, trochę jednak ułomnym. To dlatego by osiągnąć wieczne dobro trzeba być dobrym już tu, na ziemi.
A Boże prawa, przykazania, nakazy i zakazy? Są tylko drogowskazami, mającymi pomóc człowiekowi, by się w swoim poszukiwaniu tego co dobre nie pogubił; by nie pogubił się na drodze poszukiwania wiecznego, nieprzemijającego szczęścia. Wszak można czasem wejść w ślepy zaułek, można ulec złudzeniom, prawda? Można za dobro uznać uzdrowienie samego siebie za cenę czyjejś śmierci, można miłością tłumaczyć porzucenie tej, której się ślubowało miłość. Przykazania nie pozwalają na popełnianie aż takich błędów...
Człowiek stworzył człowieka po to, by dać mu szczęście. Wieczne szczęście. To powołanie każdego człowieka. Tyle że szukać trzeba go na właściwych, Bożych drodze. Inne prowadzą w ślepe zaułki...
Dla przypomnienia - z Katechizmu Kościoła katolickiego. Patrz na następnej stronie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).