Przerwał lekturę. Zaczął chodzić od ściany do ściany i powtarzać podekscytowany: „Wierzę, wierzę, wierzę!”. Co zdarzyło się przed południem 17 czerwca 1942 r. w celi śmierci na katowickiej Nikolaistraße, że skazaniec opowiadał, iż właśnie wtedy się narodził?
Uciekł spod gilotyny
14 sierpnia 1942 r., po niemal pięciu miesiącach, które spędził w celi śmierci, Blachnicki został ułaskawiony. Sam uważał to za cud. Karę śmierci zamieniono na dziesięcioletnie ciężkie więzienie, które miał odbyć tuż po zakończeniu wojny. Aż do 17 kwietnia 1945 r. tułał się po obozach i więzieniach (Racibórz, Rawicz, Börgermoor, Zwickau i Lengenfeld). Został wyzwolony przez wojska alianckie.
Często wracał do tego, czego doświadczył czerwcowego przedpołudnia 1942 r. – Od tej chwili – wyznawał po kilkudziesięciu latach – nigdy nie było dla mnie problemu wiary. To spojrzenie niczym nie zostało zmącone, przeciwnie – widziałem coraz pełniejszy, coraz wspanialszy obraz Bożego planu zbawienia.
W testamencie pisanym w rocznicę tego wydarzenia zanotował: „Rzeczywistość wiary – od tamtej chwili, bez przerwy przez 44 lata, określa całą dynamikę mego życia i jest we mnie źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu. Nigdy w tym okresie nie przeżywałem wątpliwości co do wiary i nigdy nie miałem innych celów i dążeń, zainteresowań, poza wynikającymi z wiary i skierowanymi ku Ojcu przez Syna w Duchu Świętym, w realizacji wielkiego planu zbawienia”.
Osoby, które znały osobiście sługę Bożego, opowiadając o najważniejszych cechach jego charakteru, zawsze wymieniają odwagę, wyróżniającą gesty i czyny proroka.
– Było w nim coś, co jest charakterystyczne dla osoby prorockiej: był wyczulony na Bożą obecność, a jeśli odkrywał jakiś jej przejaw, to żadne ludzkie względy się nie liczyły. Szedł jak burza. Nikt nie mógł go wówczas powstrzymać – opowiada Andrzej Sionek, ewangelizator, bliski współpracownik Blachnickiego (poznali się w 1967 r. na obozie wędrownym w Krościenku). – Wielokrotnie zastanawiałem się nad źródłem jego niezwykłej odwagi. Widziałem, że mają na nią wpływ dwa czynniki: cudowne ocalenie w katowickim więzieniu i chrzest w Duchu Świętym – dodaje.
Déjà vu
Po dziewiętnastu latach Blachnicki mógł mieć wrażenie, że przeżywa déjà vu. Ponownie zatrzasnęły się za nim solidne drzwi katowickiego więzienia. Tym razem nie wpakowali go tam faszyści, ale socjalistyczna władza.
Gdy ks. Franciszek w 1957 r. zorganizował Krucjatę Wstrzemięźliwości – społeczną inicjatywę przeciwalkoholową, nadepnął komunistom na odcisk. Nie miał w sobie lęku. Jego najbliżsi współpracownicy zapamiętali odważną deklarację: „Płyniemy pod prąd. Z prądem płyną zdechłe ryby”.
Katowice od roku ponownie były Katowicami. 7 marca 1953 r. władze PRL zdecydowały o zmianie nazwy miasta na Stalinogród (uczciły w ten sposób zmarłego dwa dni wcześniej generalissimusa). Na szczęście nazwa obowiązywała jedynie do 21 października 1956 r.
− Abstynencja była jednym z puzzli szeroko rozumianej teologii wolności − opowiada ks. Wojciech Ignasiak, duszpasterz związany od lat z Ruchem Światło–Życie. − Ponieważ komunistom bardzo zależało na tym, by ludzie przestawali myśleć, alkohol lał się strumieniami. Byle tylko ludzie zapili lęk i nie zadawali kłopotliwych pytań. Gdy władza widziała jakieś ogniska zapalne, przyjeżdżała z krupniokami i gorzałą, by wyciszyć zbuntowane towarzystwo. To działało. Kiedy władze zauważyły, że już po trzech latach od zainaugurowania krucjaty ponad sto tysięcy dorosłych Polaków podjęło abstynencję, podziałało to jak czerwona płachta na byka. Komuniści zrozumieli, że to nie przelewki. I zareagowali natychmiast, niezwykle brutalnie. 29 sierpnia 1960 r. kordony milicji otoczyły barak przy katowickiej ul. Jordana 39. W miesiącu trzeźwości zlikwidowano centralę Krucjaty Wstrzemięźliwości.
Ksiądz Franciszek zareagował „Memoriałem w sprawie likwidacji Krucjaty Wstrzemięźliwości”, który rozesłał do centralnych władz państwowych i kościelnych oraz mediów. 15 marca 1961 r. władze aresztowały go za działalność trzeźwościową. Zarzut? „Wydawanie nielegalnych druków i rozpowszechnianie fałszywych wiadomości o rzekomym prześladowaniu Kościoła w Polsce”.
Odtąd nie było w nim lęku
Ponownie trafił do katowickiego aresztu przy ul. Mikołowskiej. Znał go doskonale. Przecież tu przed 19 laty oczekiwał na wykonanie wyroku śmierci. Tu narodził się na nowo! Tym razem w celi spędził ponad cztery miesiące.
„W dzisiejszym świecie nie ostoi się katolicyzm połowiczny, a nawet tzw. głębszy, intelektualny, ale paktujący ze światem w stylu »Tygodnika Powszechnego« – notował w celi w dniu Zesłania Ducha Świętego 1961 r. „To wszystko utonie w morzu nowoczesnego pogaństwa. Ostoi się tylko katolicyzm pełny, autentyczny, ewangeliczny, nadprzyrodzony. Trzeba zdecydować się być świętym!”. Jego słowa okazały się prorocze. Co najmniej półtora miliona Polaków na oazach doświadczało na własnej skórze tego, czym jest wspomniany w celi przy Mikołowskiej „pełny, autentyczny, ewangeliczny, nadprzyrodzony katolicyzm”. Zgadzam się w zupełności z ks. dr. Peterem Hockenem, który już w latach siedemdziesiątych XX wieku twierdził, że Ruch Światło–Życie był największym przebudzeniem duchowym powojennej Europy.
– Konsekwencją chwili, gdy życie księdza Franciszka zostało cudownie ocalone w celi śmierci, była świadomość, że odtąd nic już nie należy do niego – podsumowuje Andrzej Sionek. – Blachnicki dostał nową szansę, życie zostało mu darowane i to było źródłem jego ogromnej odwagi. Miał też świadomość, że jeśli już raz Bóg ocalił go od śmierci, to nikt nie będzie w stanie odebrać mu życia, jeśli nie będzie to wolą nieba. Odtąd nie było w nim lęku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.