Po pierwsze: nie nudzić!

Bardzo trudno jest pisać w sposób atrakcyjny i przystępny o Kościele. Wydaje mi się, że w mediach katolickich popełniamy grzech przynudzania. Zdarza się, że w mediach świeckich ukazują się fascynujące teksty o Kościele.

Reklama

Czy to właśnie zmianę języka mówienia o Kościele chciał Pan osiągnąć angażując się w redakcję "Kolekcji Jana Pawła II" i "Księgi Świętych"?

Język jest sprawą istotną, ale wtórną. Ponieważ jestem zafascynowany osobą Papieża, gdy pojawiła się propozycja, żeby powstało pismo poświęcone jego pontyfikatowi, od razu się zgodziłem zostać jego redaktorem naczelnym. Chodziło o to, żeby w sposób jasny, prosty, przystępny jak największej rzeszy czytelników przybliżyć pontyfikat Jana Pawła II i życie Karola Wojtyły. Okazuje się, że to się udało - nie tylko dzięki stronie graficznej, o którą dbamy, ale dzięki językowi dalekiemu od żargonu kościelnego. Dziennikarze katoliccy mogliby sobie w tej dziedzinie wiele zarzucić. Szczególnie teologowie piszący o Kościele popełniają tutaj sporo grzechów. Czasami odnoszę wrażenie jakby ważniejsze od dotarcia do czytelnika były popisy erudycyjne. Stąd w tekstach roi się od konwergencji, konsensusów, soteriologii, mistagogii i Bóg wie jeszcze czego. Pewien biblista mówi o komemorowaniu swojego mistrza, zamiast wspominaniu, inny, historyk Kościoła pisze, że biskup X. sanował, zamiast odnowił dekrety swojego poprzednika. Wybitny ekumenista mówi o aporiach w dialogu interkonfesyjnym, miast o trudnościach w dialogu międzywyznaniowym. Jak z takim tekstem można dotrzeć do młodego chrześcijanina albo do kogoś, kto stoi trochę z dala od Kościoła, nie ma należytej edukacji religijnej? Można wszystko opisać słowami zrozumiałymi i dla przysłowiowej sprzątaczki, i dla profesora uniwersytetu.

O tym, że to jest możliwe, świadczy chociażby świetny wywiad z ks. prof. Tomaszem Węcławskim o życiu pozagrobowym, który parę miesięcy temu przeczytałem w KAI. Wszystko było znakomicie wytłumaczone. Jeżeli już koniecznie używamy terminu "apokatastaza", to wytłumaczmy, co to znaczy.

Oczywiście nie możemy przeginać w drugą stronę. Nie może dochodzić do takich absurdów, gdy kaznodzieja mówi o Matce Bożej jako pasie transmisyjnym między Chrystusem a nami. Innym razem jeden z duszpasterzy akademickich tłumaczył dialog dwóch łotrów na krzyżu w ten sposób: "Ej, ociec, zbastuj, on za nas cierpi...". To już jest skandaliczna wulgaryzacja przekazu ewangelicznego. Można się narazić na śmieszność, gdy się chce na siłę docierać do młodzieży, być zbyt blisko języka potocznego.

Powtórzę: językiem trzeba wyrazić w sposób jasny i prosty nawet to, co jest trudne do zrozumienia. To jest naprawdę możliwe.

Tylko jak osiągnąć taką lekkość pióra?

Przede wszystkim - nie przeciążać odbiorcy informacjami. Nie popisywać się swoją wiedzą. Trzeba ją ujawniać dosyć dyskretnie. To prawda, kogoś może razić, że pojęcie teologiczne, które on zna, ja jeszcze raz tłumaczę. Ale muszę mieć na względzie czytelnika, który się z tym terminem nie spotkał albo go nie rozumie. To jest niestety konieczne.

 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama