Pieszo śladami Zbawiciela

Ks. Wiesław Lenartowicz lubi ekstremalne wyzwania. Przy tym nie chodzi mu tylko o stawanie na jakiejś granicy, lecz w istocie o spotkanie tam Pana Boga.

Reklama

Razem z pilotem było ich dziesięciu. Większość to Rycerze Kolumba. Przez dwa tygodnie przeszli Ziemię Świętą od Nazaretu, miasta zwiastowania, do Jerozolimy i Emaus – miejsc spotkania uczniów ze zmartwychwstałym Panem. „To tutaj Pan Jezus przemienił się” – usłyszeli na Górze Tabor. – Sformułowania takie jak to, wypowiadane podczas Mszy św. w konkretnych miejscach biblijnych wydarzeń, robiły ogromne wrażenie na pątnikach – mówi ks. Lenartowicz, kapelan Rycerzy Kolumba i pomysłodawca pielgrzymki.

Z Kilimandżaro na Tabor

Wielką pasją ks. Lenartowicza były górskie wspinaczki. – Mam na swym koncie między innymi wejścia na Kilimandżaro, Elbrus, Mont Blanc, Akonkaguę, a nawet na Pik Lenina. A potem nie było z kim chodzić. Wtedy przyszły nowe wyzwania – motocykliści. Mówiłem im: „Nie jedźmy tylko na kawę do Kazimierza nad Wisłą czy Zakopanego, ale zróbmy coś dużego”.

I tak zrodził się rajd szlakiem gen. Andersa – wspomina ks. Wiesław. Pasja pieszych pielgrzymek pojawiła się w 2016 roku. – Zbiegły się wtedy cztery jubileusze: moje 50. urodziny i 25 lat kapłaństwa, 15 lat probostwa w radomskiej parafii pw. MB Częstochowskiej i 10 lat działalności Rycerzy Kolumba w Polsce – wylicza ks. Lenartowicz. Wtedy postanowił, że pójdzie z parafianami w pieszej pielgrzymce na Jasną Górę, a później sam ruszy do Rzymu. Kiedy dowiedzieli się o tym Rycerze Kolumba, chcieli się dołączyć i wówczas zrodziła się myśl, by iść nie do Rzymu, ale z Rzymu do Łagiewnik. I tak powstała Via Misericordia (Droga Miłosierdzia). Rycerze przeszli z Wiecznego Miasta do sanktuarium Bożego Miłosierdzia i grobu św. s. Faustyny Kowalskiej. Do tego zbliżały się Światowe Dni Młodzieży w Krakowie. Jeszcze na Via Misericordia, gdzieś w połowie drogi, zastanawiali się, dokąd pójdą w następnej pielgrzymce.

– Zaproponowałem, byśmy poszli do Ziemi Świętej. Ale realnie były niewielkie szanse, by ktoś mógł zostawić obowiązki na pół roku i wędrować. I wtedy przyszła mi myśl, że najważniejsza jest Ziemia Święta. Spróbujmy przejść drogę Jezusa od zwiastowania do zmartwychwstania – wspomina ks. Wiesław. Polecieli do Tel Awiwu. Wylądowali w środku nocy. Cieszyli się świtem nad Morzem Śródziemnym w Cezarei. Odwiedzili Hajfę. W Nazarecie zostawili rzeczy w hotelu i jeszcze pierwszego dnia weszli na Górę Tabor.

Zielona Galilea

Przygotowując trasę, ks. Lenartowicz obliczył, że pielgrzymka potrwa dwa tygodnie. – Szukałem biura, które nie tylko da samochód i zarezerwuje noclegi, ale wyśle z nami pilota, bo my nie chcieliśmy iść drogami asfaltowymi. Znalazłem takie biuro, Szedł z nami pilot, Polak, który biega ultramaratony, uprawia biegi górskie i biegi na orientację. Był świetnym przewodnikiem. Zgłosiliśmy też naszą wędrówkę policji izraelskiej. Ze względów bezpieczeństwa odradzali nam wchodzenie na teren Autonomii Palestyńskiej – mówi ks. Lenartowicz. Wynajęli także samochód – busa z kierowcą, który był chrześcijaninem. Schemat wędrówki był taki, że z miejsca, do którego doszli, samochód zawoził ich do hotelu, a potem przywoził na to samo miejsce i rozpoczynali kolejny etap wędrówki.

– Gdy pierwszego dnia schodziliśmy z Góry Tabor, było już całkiem ciemno. Nasz kierowca czekał na nas i bardzo się cieszył, że jesteśmy cali i zdrowi – wspomina kapelan Rycerzy Kolumba. Wrócili do Nazaretu. Tam uczestniczyli w procesji różańcowej. Kolejnego ranka kierowca wywiózł ich pod Tabor i stamtąd poszli do miast Galilei tak dobrze znanych z Ewangelii: Kany Galilejskiej, Kafarnaum, Magdali, Tyberiady. Ks. Wiesław wspomina mijane sady. Było już po zbiorach, ale została część mocno dojrzałych owoców. Szczególnie smakowały im grejpfruty i cytryny. Galileę opuścili, schodząc do doliny Jordanu. Doszli do Jardenitu, tradycyjnego miejsca chrztu Pana Jezusa. Tego dnia było zimno, padał deszcz. Jedynie przeżegnali się wodą z Jordanu i złożyli wyznanie wiary. Tylko jeden z nich zanurzył się cały, bo takie było jego marzenie.

Błota doliny Jordanu

Szli z biegiem rzeki. Skończyły się sady, zaczęły gliniaste wzgórza. – Padało. Ziemia coraz bardziej nasiąkała. To była bardzo typowa żyzna glina. Nigdzie nie spotkałem się z tym, żeby glina tak przyklejała się do butów, jak tam. Szło się w takim kopcu na butach. Można było je czyścić o kamień, ale po kilku krokach było to samo. Po dobrym kilogramie gliny na buta i cały czas szliśmy na takich poduszkach. Na tym etapie mieliśmy dwa noclegi w żydowskich kibucach. Gdy wchodziliśmy do jednego z nich, kobieta, która nas zobaczyła, przyniosła wiadro, szczotkę i szmatę, żebyśmy – broń Boże – tych butów nie próbowali myć w łazienkach, by nie zapchać zlewów – opowiada ks. Lenartowicz. Trzeci nocleg w Dolinie Jordanu nie był możliwy ze względów bezpieczeństwa, dlatego kierowca zawiózł ich do Jerycha. Wjechali do Autonomii Palestyńskiej.

Tu mieli dwa luźniejsze dni, z niewielkimi wyprawami po okolicy, w tym z wejściem do klasztoru na zboczu Góry Kuszenia. Kapelan Rycerzy Kolumba opowiada, że ze strony policji palestyńskiej nie mieli żadnej kontroli, ale w miasteczkach czy kiedy mijali koczowników hodujących zwierzęta, wybiegały dzieci, które piszczały, krzyczały, skakały. – Byliśmy turystami, którzy tam się po prostu nie pojawiają. Nie wiedzieliśmy, czego chcą te dzieci. Jeszcze mniej bezpiecznie było tuż przed Check Pointem pod Jerozolimą. Tam ze strony młodych ludzi w naszą stronę poleciały nie tylko okrzyki, ale też butelki. Na szczęście przejście graniczne było jakieś 150 m od nas – wspomina ks. Lenartowicz.

W Jerozolimie i okolicy

Święte miasto żydów, chrześcijan i muzułmanów powitało ich zimnem. Do Jerozolimy weszli od strony Betanii, czyli ze wschodu. Pierwszym punktem była Góra Oliwna, a na niej między innymi kościół Pater Noster (Ojcze nasz) i widok na panoramę miasta. Noclegi mieli zarezerwowane w odległym od Jerozolimy 8 km Betlejem. – Zgodnie z planem dołączyliśmy do grupy pielgrzymkowej z Kielc. Razem z nimi, ze słuchawkami w uszach, nawiedziliśmy Wieczernik na Syjonie, przeszliśmy Drogę Krzyżową, byliśmy w bazylice Grobu Bożego i w innych miejscach Jerozolimy. Ale to było coś jakoś innego, niż wcześniejsze dni. Moi rycerze podchodzili do mnie i mówili: „Tu jest więcej robienia zdjęć i zwiedzania, niż modlitwy”. Uśmiechałem się, bo przecież w naszej grupie praktycznie każdy modlił się nowenną pompejańską. 4 części Różańca każdego dnia – wspomina ks. Wiesław.

Na ostatnim etapie pielgrzymki mieli nocleg w hotelu w Betlejem. Stamtąd poszli do Ain Karem, miasteczka, gdzie Matka Boża nawiedziła św. Elżbietę, i gdzie urodził się św. Jan Chrzciciel. Z Ain Karem dotarli do Emaus. – Tutaj zakończyliśmy nasz pielgrzymi szlak. Tu było miejsce, gdzie duchowo spotkaliśmy Zmartwychwstałego – podsumowuje ks. Lenartowicz.

Milczenie i Różaniec w samolocie

Gdy idzie się pieszo, czas wręcz się zatrzymuje – tak to oceniają rycerze pielgrzymi. Łatwiej dogłębnie obejrzeć nawiedzane miejsce, zobaczyć, gdzie jest najstarszy pielgrzymi ślad z IV w., potem pozostałości z epoki wypraw krzyżowych i na koniec zobaczyć, jak to miejsce urządzono dzisiaj. Wędrując pieszo, widzi się rzeczy, których nie widać z autokaru. – Zrozumieliśmy, że na pustyni może być zimno. Widzieliśmy współczesnych pasterzy, ubranych w puchowe kurtki, którzy byli zapatrzeni w swe iPady. Może grali, a może przeglądali strony internetowe. Mogliśmy też podejrzeć, że w osadach koczowniczych pasterzy w ich prowizorycznych mieszkaniach są płaskie telewizory. Ale przede wszystkim mogliśmy się wyciszyć i naprawdę rozmodlić – mówi ks. Lenartowicz. Kapelan nie naciskał na modlitwę. Zresztą nie było takiej potrzeby, bo każdy z uczestników wiedział, w czym bierze udział.

– Podkreślałem tylko wagę intencji. Mówiłem, by ona była konkretna i była za kogoś, czy coś innego niż my sami. O nas możemy myśleć przy innych okazjach. I to rodziło konkretne owoce. Uczestnicy otrzymywali SMS-y z Polski z prośbą o modlitwy. Pewnego dnia ktoś z nas dostał informację o ciężkiej chorobie wśród znajomych. Chory był praktycznie bliski śmierci. Podjęliśmy modlitwę. Potem nadeszła informacja o poprawie jego zdrowia. A gdy siedzieliśmy już w samolocie w drodze do Polski, przyszedł SMS, że chory nie tylko wrócił do domu, ale niebawem wróci do pracy. To są niesamowite chwile – opowiada kapelan i dopowiada z uśmiechem: – Wracamy do Polski. Samolot pełen podróżnych. Każdy jakoś zajęty swoimi sprawami, a ja widzę, że jeden z nas gorliwie odmawia Różaniec. Musiał dokończyć dziesiątki nowenny pompejańskiej. Wrócili do Polski, do domów.

I co dalej, co po wyprawach motorowych i pieszych zamierza ks. Lenartowicz? – Już mam telefony i głosy, by powtórzyć pielgrzymkę śladami Pana Jezusa. To świetny pomysł. Ale mnie marzy się coś jeszcze innego. Chciałbym udać się do Ejlatu, na południowy kraniec Izraela, nad zatokę Akaba, która łączy się z Morzem Czerwonym, i stamtąd ruszyć pustynią w kierunku Jerozolimy, idąc w jakiejś części drogą narodu wybranego z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej – snuje plany ks. Lenartowicz.

Ta trasa to około 300 km przez pustynię Negew. Bywa tam tak, że miejsce, gdzie jest woda, można spotkać tylko co dwa dni. Nie ma hoteli. Trzeba doświadczyć odludzia i wrogości pustyni, upalnej za dnia i nawet mroźnej nocą. Wszystko wskazuje na to, że kapłan podejmie to wezwanie.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama