– Przynieś mi z biblioteki więziennej całą Biblię albo się powieszę – zagroził Paweł klawiszowi. Ten nie chciał kłopotów, więc przyniósł. I tak rozpoczęła się droga Szawła do Pawła.
Na budowie w jednym ze szwedzkich miast robotnicy kończą pracę. Kilku Szwedów, kilku obcokrajowców. Wśród nich Paweł. Legniczanin. Pisarz. Kryminalista. Nie – nawrócony kryminalista! Wśród kolegów z pracy znany jako ten, co podniesie kanapkę ze śmietnika i zje przy wszystkich. Bo teraz już wie, że jedzenie jest darem od Boga i trzeba je szanować. Dziś opowiada nam swoją historię.
Tykająca bomba w miejscu serca
Urodziłem się w Legnicy i tam spędziłem większość życia. Jednak nie działałem tutaj, bo to dość ubogi teren i szara strefa, w której gangsterzy przeważnie się poruszają i z której czerpią zyski, nie jest tu mocno rozbudowana. Legnica jest znana w Polsce z „bandytki”, nie z „gangsterki”. To miasto z charakterem i zasadami, jednak bez kasy. Taką ma opinię.
Byłem najlepszym sportowcem w szkole podstawowej. Kiedy przeszedłem do zawodówki, nauczyciel wuefu nie odkrył mojego talentu. Pozostałem sam ze swoją adrenaliną, którą musiałem jakoś spożytkować. To był moment przełomowy, poznałem wówczas chłopaków z podwórka, „kajdaniarzy”. Zaimponowało mi to, że byli odważni i mieli zasady. Zacząłem z nimi dokonywać przestępstw. Szybko, bo w wieku 16 lat, trafiłem do „kajdanowa”, czyli poprawczaka w Głogowie. Po jego opuszczeniu byłem tylko miesiąc na wolności i gdy miałem 17 lat, trafiłem do zakładu karnego we Wrocławiu. Teraz już jako nieźle przeszkolony przestępca. Przez to, że miałem bardzo „brzydkie” papiery z poprawczaka, umieszczono mnie na wychowanie na recydywie.
Potem było już z górki. Raz, wchodząc w przestrzeń, gdzie liczyli się silni, mocni, zdecydowani i przebojowi, czułem się jak w raju. Ten raj miał jednak swoją cenę. Płaciło się ją ratami. Łącznie wyszło ich aż 15. Tyle lat od 1989 do 2010 r. spędziłem za kratami. W jednym przypadku aż rok ze statusem „N”, czyli niebezpiecznego przestępcy, a po kilkunastu latach – rok w izolatce. Za pierwszym razem było to za skonstruowanie w celi atrapy pistoletu – po to, bym jadąc na rozprawę, mógł uciec, zastraszając konwojentów lub skład sędziowski. Ktoś jednak zakapował i „antyterror” zapobiegł całej akcji. W tamtych latach jeszcze bardzo rzadko stosowano „N”. Izolatka zaś trafiła się, gdy CBŚ Warszawa zatrzymało mnie za szereg przestępstw, m.in. handel bronią. Chciano mnie przymusić w ten sposób do współpracy, bym zgodził się na proponowany przez prokuratora status świadka koronnego. Ale to byłem jeszcze „stary” ja – propozycję odrzuciłem, bo byłem wychowany na starych zasadach, gdzie kapowanie było czymś najgorszym.
Zawsze miałem najlepszych adwokatów, tak też było i tym razem, dlatego zakład karny opuściłem po sześciu latach. Prowadziłem bardzo burzliwe życie. Byłem odważny, przebojowy, nie cofałem się przed zagrożeniami. Dzięki szacunkowi, którym cieszyłem się ze względu na lata „wykazywania się w puszkach”, zaskarbiłem sobie zaufanie największych gangsterów w Polsce. Te kontakty przeniosłem na wolność. W 1998 r., kiedy opuściłem zakład karny w Wołowie, przez gangsterów z Wrocławia zostałem zaproszony na walkę Gołoty z Timem Witherspoonem, gdzie poznałem Pershinga i kilka kluczowych postaci z Pruszkowa.
Z upływem lat znajomości przybywało, prowadziłem interesy od Maroka po Rosję, gdzie już na początku nowego wieku moje zarobki oscylowały wokół 50 tys. zł miesięcznie. Dla jednych to dużo, dla innych – mało. Dla mnie, młodego chłopaka z Legnicy, było to dużo. Mogłem pozwolić sobie na kupowanie najlepszych samochodów, złotych zegarków, markowej odzieży itd. Jednak pieniądze i władza, jaką dawały mi przemoc i znajomości, nie sprawiały mi satysfakcji. Wciąż mi czegoś brakowało. Jazda na krawędzi pod dużą presją – zamachy na moje życie lub to, że ja do kogoś strzelałem – sprawiała, że musiałem odreagowywać. Kiedy bardzo często ocierałem się o śmierć, ciśnienie sprawiało, że dużo piłem, co mnie powoli, ale skutecznie niszczyło.
Jakby Szaweł, ale nie gorliwy
Jestem katolikiem, nie pochodzę z patologicznej rodziny, jednak wielki margines zaufania, którym obdarzyli mnie rodzice, wykorzystałem w zły sposób. Kiedy człowiek nie pielęgnuje swojej wiary, oddala się od niej. Tak jest ze wszystkim. Tak mocno skrzywiłem swoje sumienie, że przestało mi ono podpowiadać, co jest dobre, a co złe. Niszczyłem siebie i wszystko dookoła. Drogę przez życie torowałem sobie pistoletem i mięśniami. Odszedłem od Kościoła, odszedłem od Boga, a kiedy odchodzi się od światła, to tylko w ciemność, a w niej króluje szatan. Wtedy o tym zapomniałem czy nie chciałem pamiętać? Nie wiem… Było mi po prostu tak wygodnie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).