O odcieniach zieleni, „doładowaniu” wiary i znakach od Boga w Kazachstanie opowiada Justyna Stanek.
Jędrzej Rams: Od kiedy jesteś znowu w Polsce?
Justyna Stanek: Od 26 lipca. Nie było mnie tutaj prawie 11 miesięcy.
Jak wygląda ojczyzna po długiej nieobecności?
Może to wydawać się dziwne, ale niejako doceniłam Polskę pod względem przyrodniczym. Po przyjeździe zdziwiłam się, ile odcieni może mieć zieleń. Mieszkałam na południu Kazachstanu, w Kapszagaju, i tam, na dalekich stepach, zieleń jest jedynie wczesną wiosną. Już od maja, a na pewno czerwca nie ma o niej mowy. Inna różnica uderzyła mnie, gdy jechaliśmy z Warszawy do Wrocławia. Zastanawiałam się, czy dwa auta zdołają się wyminąć na tak wąziutkich ulicach. Jeśli czegoś w Kazachstanie nie brakuje, to przestrzeni. Jest tam ogromnie dużo miejsca i gdy już buduje się drogę (bo nie wszędzie one są), to bardzo szeroką. Skrzyżowania w miastach są tak wielkie, że początkowo się na nich gubiłam. Trzecią sprawą są domy. W tych polskich czuję się jak w małym pudełku. Gdy weszłam do rodzinnego domu, zaskoczyło mnie, ile tam jest przedmiotów. Kazachskie rodziny żyją inaczej... Śmieszna sytuacja powstała też w sklepie. Stałam w kolejce i usłyszałam, że ktoś za moimi plecami rozmawia po polsku. Uradowana odwróciłam się, że spotkam rodaków i... przypomniałam sobie, że przecież jestem już w Polsce.
Zdążyłaś już pójść na pielgrzymkę i podzielić się wrażeniami z misji.
Jak tylko zdołałam się ogarnąć, ruszyłam na Jasną Górę. Miałam w końcu za co dziękować Bogu. Chodzę z siostrą na pielgrzymki w grupie nr 2, jeleniogórsko-kamiennogórskiej. Tam część osób mnie zna i wie, że jestem po misjach. Poproszono mnie o świadectwo. Jakoś pierwszego dnia nie było na to czasu, potem były konferencje „krążowników”. Korzystając z okazji, rozdałam wszystkim czekoladę z Kazachstanu – i już wszyscy wiedzieli, skąd przyjechałam. Później spontanicznie otrzymałam mikrofon i udało mi się opowiedzieć o ostatnim roku – głównie o drodze nawrócenia przez przygotowania do misji.
Jak to? Przecież pochodzisz z „dobrego domu”, zawsze wierzyłaś, a na misje jadą ludzie z ugruntowaną wiarą... Potrzebowałaś nawrócenia?
Zawsze takimi mocnymi rekolekcjami była dla mnie pielgrzymka na Jasną Górę. To było 10 dni mocnego doładowania wiary. Jednak najmocniejszym rachunkiem sumienia, ale i tym doładowaniem był roczny wolontariat w Kazachstanie. To było niekończące, nieustanne napełnianie się Bogiem. Trafiłam do kraju, gdzie jest niewielu katolików. Tam jednak, co może się wydać paradoksalne, mocniej odczuwałam przynależność do Kościoła i obecność Boga. On tam działa co najmniej trzy razy mocniej.
Jak to rozumieć?
Na misjach wiara towarzyszyła mi w każdej godzinie dnia. Mieszkałam przy kościele i pracowałam z księżmi. Współpracowałam też codziennie z siostrami zakonnymi, które prowadzą domu dziecka. Jestem ogromnie podbudowana ich świadectwem i codziennym życiem z Bogiem. Obserwowałam, jak ludzie świeccy przychodzą do kościoła, bo są skrajnie wycieńczeni problemami duchowymi, np. walką z nawiedzającymi ich duchami czy po prostu niesieniem krzyża codziennych problemów. Ci ludzie byli już wszędzie, w różnych wspólnotach religijnych, nawet w różnych grupach chrześcijańskich, i nigdzie nie znajdowali ratunku. Dopiero u nas. Widziałam, jak ich życie nagle się zmienia pod wpływem otwarcia na Boga. W naszej niewielkiej parafii wiele, naprawdę wiele osób praktycznie codziennie opowiadało o niewytłumaczalnych uzdrowieniach z raka, bólu kręgosłupa czy ręki. W trakcie tego roku brałam udział we wszystkich rekolekcjach – od tych przeznaczonych dla dzieci, po te dla dorosłych. Więc przeżyłam tam rok niekończących się rekolekcji. Na każdym kroku Pan Bóg dawał znaki, by napełniać wiarą tę małą wspólnotę.
Wierni są świadomi, że jest moment, w którym nie wystarcza im branie od Boga, ale chcą dawać Go innym. Ja pojechałam dawać, a w sumie otrzymałam od nich jeszcze więcej. Warto było pojechać. Wcześniej angażowałam się w różne dzieła wolontariackie. Zawsze czegoś mi w nich brakowało. W Kazachstanie poznałam bezinteresowną pomoc od podszewki i zachwyciłam się nią. Ona tam wypływa z Chrystusa i jest na Nim osadzona. Doświadczyłam tam takiej pełni bezinteresownej miłości. On jest.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.