To my jesteśmy parafią

Wieczór w domowej kaplicy. – Dzieci są już w piżamach i po modlitwie „Aniele Boży...”, każdy każdemu stawia krzyżyk na czole. Gdy to pierwszy raz zobaczyłam, bardzo się wzruszyłam. Już wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu – mówi Justyna Stanek o swoim pobycie w Kazachstanie.

Reklama

Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Kapszagaju, obok którego działa dom dziecka.   Justyna Stanek Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Kapszagaju, obok którego działa dom dziecka.
Z Legnicy do kazachstańskiego Kapszagaju w linii prostej jest 4,5 tys. km. Drogami – o tysiąc więcej. Właśnie w tym 50-tysięcznym mieście pracuje jako wolontariuszka Justyna Stanek z Krzeszowa. – Generalnie nie zdawałam sobie sprawy, gdzie tak naprawdę jadę. To są ogromne odległości. Lot z przesiadkami zajmuje 7 godzin – opowiada Justyna. – Trudno mi uwierzyć, że minęło już pół roku mojego pobytu. Nie potrafię go podsumować w kilku zdaniach. Każdego dnia dzieje się mnóstwo rzeczy...

Narodowościowy tygiel

Misjonarzy w Kapszagaju wspierają wolontariusze z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego. Można powiedzieć, że to typowe, postsocjalistyczne miasto w jednej z byłych republik Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Niewielkie, ale znane ze względu na umiejscowienie nad dużym Zbiornikiem Kapszagajskim.

Miasto za dwa lata będzie świętowało 50-lecie istnienia, bo powstało w 1970 r. decyzją władz centralnych jako baza dla pracowników zapory i elektrowni wodnej. Przyjechały tam wówczas tysiące młodych ludzi z całego Związku Radzieckiego – inżynierów, konstruktorów. Mieli pracę, więc zostali na lata. Po rozpadzie ZSRR wielu mieszkańców opuściło jednak miasto i wróciło do swoich ojczyzn.

Obecni mieszkańcy są więc potomkami przedstawicieli bardzo wielu narodowości: kazachskiej, rosyjskiej, ukraińskiej, tatarskiej, koreańskiej, ujgurskiej czy niemieckiej. Duża część z nich to byli zesłańcy z czasów stalinowskich czystek i wywózek. Wśród nich jest duża grupa Polaków.

Swoistym symbolem tej przedziwnej mieszanki kulturowo-narodowościowej może być Kościół rzymskokatolicki w tym muzułmańskim kraju: posługuje tam m.in. Polak bp Tomasz Peta, a jego biskupem pomocniczym jest bp Athanasius Schneider ORC, Kirgiz niemieckiego pochodzenia. Z kolei głową diecezji ałmackiej, do której należy Kapszagaj, jest Hiszpan bp José Luís Mumbiela Sierra, zaś biskupem seniorem – Amerykanin polskiego pochodzenia bp Henry Teofil Howaniec.

Nie pytamy o wiarę

– Pracuję w parafii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Kapszagaju. Przy niej prowadzony jest dom dziecka, chociaż formalnie nie można tak o nim mówić. Takie instytucje w Kazachstanie są tylko państwowe, nie mogłoby się w nich odbywać wychowanie oparte na przykład na wartościach katolickich. Kazachstan – choć zamieszkują go przede wszystkim muzułmanie – pozostaje państwem świeckim – tłumaczy Justyna.

Na „dom dziecka” składają się trzy budynki. Mieszka w nich 25 dzieci, z których każde ma przynajmniej jednego żyjącego rodzica (parafia do niepaństwowej placówki nie może przyjmować sierot). Ich opiekunowie muszą, oczywiście, przyjąć warunki katolickiego wychowania dziecka. – Miałabym jednak problem z ustaleniem, jaką religię wyznają ich rodzice. Nie mówi się o tym. Zdecydowana większość z tych dzieci trafia do nas w ostatniej chwili, bo ich rodzice mają problemy np. z alkoholem i mogą im zostać odebrane prawa rodzicielskie – mówi wolontariuszka. – Zatem nie pytamy o wiarę. Tylko pomagamy.

Są rzeczy ważniejsze

Justyna podkreśla, że jest tam dla dzieci. Najmłodsze z nich odprowadza do szkoły, a że uczęszczają one do niej na dwie zmiany, cały czas ktoś jest w domu. Justyna więc po powrocie siada do odrabiania lekcji z pozostałymi. Uczy między innymi języka angielskiego – nie tylko zresztą dzieci, ale też siostry zakonne pracujące w placówce w Kapszagaju. Ułatwia sprawę fakt, że są to Kazaszki, które formację odbywały w Polsce, bo należą do zgromadzenia sióstr służebniczek wielkopolskich z Lubonia.

Odbywają się też treningi słuchowe według metody Johansena. Do tego są wspólna modlitwa z dziećmi, tworzenie wspólnoty, a także trochę zabawy.

Opiekunowie nie są w stanie poświęcić każdemu tyle czasu, ile by należało. To dzieci po przejściach, nie radzą sobie w nauce i życiu codziennym. – To była pierwsza trudność. Drugą było przełamanie wrażenia, że moja praca z nimi nie przynosi efektów – opowiada krzeszowianka. – Tłumaczyłam im zadania, ale nie docierałam do nich. Trzeba było wielkiej cierpliwości, powtarzania po dziesięć razy. Musiałam oderwać się od zadaniowości i efektów na rzecz towarzyszenia.

Justyna obserwowała kiedyś dzieci modlące się wieczorem w domowej kaplicy. – Są wtedy w piżamach i po modlitwie „Aniele Boży...”, każdy każdemu stawia krzyżyk na czole. Gdy to pierwszy raz zobaczyłam, bardzo się wzruszyłam. Już wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu – mówi dziewczyna.

Dom dziecka znajduje się naprzeciwko kościoła parafialnego. Jego podopieczni uczestniczą więc w życiu religijnym parafii, np. codziennej modlitwie różańcowej czy Eucharystiach. Siłą rzeczy, niewiele mniej czasu niż przy dzieciach Justyna spędza przy parafii – pomaga w kursach Alpha, rekolekcjach dla dorosłych i dzieci czy przy pracach doraźnych.

– Jest tutaj zawsze wiele do zrobienia. Dużą trudnością było dla mnie zostawić wszystko i pójść na adorację. Dopiero po pewnym czasie się tego nauczyłam – porzucania na chwilę rozpoczętego zadania. Wiem już, że są zadania ważniejsze. I że każdy to w placówce rozumie! – opowiada. – Musiałam pokonać kilka tysięcy kilometrów, by tak mocno doświadczyć wspólnoty żywego Kościoła. Po raz pierwszy w życiu czuję, że uczestniczę od początku do końca w życiu parafii. Nie małej grupy, ale całej wspólnoty. Tutaj to my jesteśmy parafią – mówi Justyna.

Różaniec po polsku

W kapszagajskiej parafii posługują księża z Polski – ks. Artur Zaraś i o. Szymon Grzywiński. Ojciec Szymon jeździ do odległej o 50 km wioski, gdzie katolicy gromadzą się w prywatnym domu. To norma, że ludzie zbierają się na modlitwę w domach i czekają na przybycia kapłana, który sprawuje sakramenty. Są to zazwyczaj kilkuosobowe wspólnoty. W Nurly, dokąd jeździ o. Szymon, jest 90 proc. katolików. Są to zazwyczaj potomkowie Polaków zesłanych tam przed laty.

– Byłam tam kiedyś z o. Szymonem i słyszałam pieśni wykonywane po polsku, kobiety modlące się Różańcem po polsku! Udało mi się porozmawiać z panią, której syn studiuje w naszym kraju. Ona sama uczy się języka polskiego, bo chciałaby wrócić do Polski. Poznałyśmy dziewczynę, która ze względu na polskie podchodzenie przodków złożyła wniosek o Kartę Polaka. Pomagałyśmy jej przy powtórkach do egzaminu. To polskie pochodzenie jest u tych ludzi widoczne, oni często o tej polskości mówią. Mimo że nigdy nie byli w Polsce, jawi się im ona jako synonim raju na Ziemi. Po raz pierwszy doświadczyłam tego, że ktoś za granicą w tak dobry sposób wypowiada się o Polsce i potrafi tak tęsknić do ojczyzny przodków – mówi Justyna Stanek.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama