Bóg wygrał go w pokera

Jędrzej Rams

publikacja 25.05.2017 06:00

– Przynieś mi z biblioteki więziennej całą Biblię albo się powieszę – zagroził Paweł klawiszowi. Ten nie chciał kłopotów, więc przyniósł. I tak rozpoczęła się droga Szawła do Pawła.

Niektórzy zaczynają zadawać sobie pytanie o cel życia dopiero, gdy ich wolność zostaje ograniczona Jędrzej Rams /Foto Gość Niektórzy zaczynają zadawać sobie pytanie o cel życia dopiero, gdy ich wolność zostaje ograniczona

Na budowie w jednym ze szwedzkich miast robotnicy kończą pracę. Kilku Szwedów, kilku obcokrajowców. Wśród nich Paweł. Legniczanin. Pisarz. Kryminalista. Nie – nawrócony kryminalista! Wśród kolegów z pracy znany jako ten, co podniesie kanapkę ze śmietnika i zje przy wszystkich. Bo teraz już wie, że jedzenie jest darem od Boga i trzeba je szanować. Dziś opowiada nam swoją historię.

Tykająca bomba w miejscu serca

Urodziłem się w Legnicy i tam spędziłem większość życia. Jednak nie działałem tutaj, bo to dość ubogi teren i szara strefa, w której gangsterzy przeważnie się poruszają i z której czerpią zyski, nie jest tu mocno rozbudowana. Legnica jest znana w Polsce z „bandytki”, nie z „gangsterki”. To miasto z charakterem i zasadami, jednak bez kasy. Taką ma opinię.

Byłem najlepszym sportowcem w szkole podstawowej. Kiedy przeszedłem do zawodówki, nauczyciel wuefu nie odkrył mojego talentu. Pozostałem sam ze swoją adrenaliną, którą musiałem jakoś spożytkować. To był moment przełomowy, poznałem wówczas chłopaków z podwórka, „kajdaniarzy”. Zaimponowało mi to, że byli odważni i mieli zasady. Zacząłem z nimi dokonywać przestępstw. Szybko, bo w wieku 16 lat, trafiłem do „kajdanowa”, czyli poprawczaka w Głogowie. Po jego opuszczeniu byłem tylko miesiąc na wolności i gdy miałem 17 lat, trafiłem do zakładu karnego we Wrocławiu. Teraz już jako nieźle przeszkolony przestępca. Przez to, że miałem bardzo „brzydkie” papiery z poprawczaka, umieszczono mnie na wychowanie na recydywie.

Potem było już z górki. Raz, wchodząc w przestrzeń, gdzie liczyli się silni, mocni, zdecydowani i przebojowi, czułem się jak w raju. Ten raj miał jednak swoją cenę. Płaciło się ją ratami. Łącznie wyszło ich aż 15. Tyle lat od 1989 do 2010 r. spędziłem za kratami. W jednym przypadku aż rok ze statusem „N”, czyli niebezpiecznego przestępcy, a po kilkunastu latach – rok w izolatce. Za pierwszym razem było to za skonstruowanie w celi atrapy pistoletu – po to, bym jadąc na rozprawę, mógł uciec, zastraszając konwojentów lub skład sędziowski. Ktoś jednak zakapował i „antyterror” zapobiegł całej akcji. W tamtych latach jeszcze bardzo rzadko stosowano „N”. Izolatka zaś trafiła się, gdy CBŚ Warszawa zatrzymało mnie za szereg przestępstw, m.in. handel bronią. Chciano mnie przymusić w ten sposób do współpracy, bym zgodził się na proponowany przez prokuratora status świadka koronnego. Ale to byłem jeszcze „stary” ja – propozycję odrzuciłem, bo byłem wychowany na starych zasadach, gdzie kapowanie było czymś najgorszym.

Zawsze miałem najlepszych adwokatów, tak też było i tym razem, dlatego zakład karny opuściłem po sześciu latach. Prowadziłem bardzo burzliwe życie. Byłem odważny, przebojowy, nie cofałem się przed zagrożeniami. Dzięki szacunkowi, którym cieszyłem się ze względu na lata „wykazywania się w puszkach”, zaskarbiłem sobie zaufanie największych gangsterów w Polsce. Te kontakty przeniosłem na wolność. W 1998 r., kiedy opuściłem zakład karny w Wołowie, przez gangsterów z Wrocławia zostałem zaproszony na walkę Gołoty z Timem Witherspoonem, gdzie poznałem Pershinga i kilka kluczowych postaci z Pruszkowa.

Z upływem lat znajomości przybywało, prowadziłem interesy od Maroka po Rosję, gdzie już na początku nowego wieku moje zarobki oscylowały wokół 50 tys. zł miesięcznie. Dla jednych to dużo, dla innych – mało. Dla mnie, młodego chłopaka z Legnicy, było to dużo. Mogłem pozwolić sobie na kupowanie najlepszych samochodów, złotych zegarków, markowej odzieży itd. Jednak pieniądze i władza, jaką dawały mi przemoc i znajomości, nie sprawiały mi satysfakcji. Wciąż mi czegoś brakowało. Jazda na krawędzi pod dużą presją – zamachy na moje życie lub to, że ja do kogoś strzelałem – sprawiała, że musiałem odreagowywać. Kiedy bardzo często ocierałem się o śmierć, ciśnienie sprawiało, że dużo piłem, co mnie powoli, ale skutecznie niszczyło.

Jakby Szaweł, ale nie gorliwy

Jestem katolikiem, nie pochodzę z patologicznej rodziny, jednak wielki margines zaufania, którym obdarzyli mnie rodzice, wykorzystałem w zły sposób. Kiedy człowiek nie pielęgnuje swojej wiary, oddala się od niej. Tak jest ze wszystkim. Tak mocno skrzywiłem swoje sumienie, że przestało mi ono podpowiadać, co jest dobre, a co złe. Niszczyłem siebie i wszystko dookoła. Drogę przez życie torowałem sobie pistoletem i mięśniami. Odszedłem od Kościoła, odszedłem od Boga, a kiedy odchodzi się od światła, to tylko w ciemność, a w niej króluje szatan. Wtedy o tym zapomniałem czy nie chciałem pamiętać? Nie wiem… Było mi po prostu tak wygodnie.

W roku 2005, gdy siedziałem we wspomnianej izolatce w zakładzie we Wrocławiu, znalazłem nagle strzępek Pisma Świętego. Od dziecka bardzo lubiłem czytać książki. Postanowiłem przeczytać ten urywek. Z nudów, a może z przyzwyczajenia... Po jego przeczytaniu zaintrygowało mnie, co będzie dalej. Powiedziałem klawiszowi, by z kaplicy przyniósł mi całą Biblię. Nie chciał, więc wtedy zagroziłem mu, że się powieszę. Nie chciał kłopotów, więc mi ją przyniósł.

Gdy zacząłem ją czytać, coś mi się przyśniło... Szedłem korytarzem, po prawej stronie był szereg drzwi. Piękne, pałacowe, może nawet wysokie na trzy metry. W pewnym momencie wszedłem przez jedne z drzwi. Za nimi była ogromna hala, a pośrodku – malutki stolik. Stały trzy krzesła. Dwa zajęte. Na jednym siedział szatan. Na drugim Pan Bóg. Szatana mógłbym opisać. Pan Bóg był raczej światłem. Zasiadłem na moim krześle. Wiedziałem, że rozgrywa się partia pokera. Dobrze znam tę grę.

Pan Bóg rozdawał karty. Każdemu dał po 5. Zaczęło się obstawianie. Szatan postawił bardzo dużo. Widziałem samochody, diamenty, nieruchomości. Pan Bóg w odpowiedzi wykonał gest i postawił na pulę... wszystko. Nie wiem, jak wygląda „wszystko”, ale wiedziałem to. Żeby kontynuować grę, musiałem postawić więcej niż „wszystko”. A co to mogło być? Fizycznie to niemożliwe. Mogłem jedynie postawić moje życie. Przystałem na to. Do puli dałem więc moją wieczność...

I nagle się przebudziłem. W tym śnie odczytałem, że Pan Bóg wystosował do mnie zaproszenie. Kiedy się obudziłem, długo frapowało mnie pytanie o sens tego snu. Co on miał znaczyć? Zrozumiałem, że Pan Bóg zaprasza mnie do współpracy. Bym przeszedł na Jego stronę, gdzie stawką było życie wieczne. Po przestudiowaniu całej Biblii odpowiedziałem na to zaproszenie twierdząco. Poszedłem do spowiedzi z całego mojego dotychczasowego życia. Uwierzyłem i zaufałem.

Bez grypsery

Nikt prócz mojej rodziny nie uwierzył w moje nawrócenie. To był dla wszystkich szok. Starzy kumple bali się mi w oczy powiedzieć, że, ich zdaniem, zidiociałem, jednak za plecami byłem wykpiwany i wyszydzany. Tak jest do dzisiaj. Nie ubolewałem nad tym, ponieważ znam się na ludziach i wiem, jak potrafią być chwiejni. Po prostu zmieniłem towarzystwo i po bólu. Ci, którzy mają w sobie na tyle kultury osobistej, która mimo ich niewiary pozwala się nam komunikować, pozostali. Czasami się spotykamy i rozmawiamy na różne tematy. Jednak już nie mam udziału w grzechach innych. Nie można stać okrakiem, ponieważ taka postawa zawsze kończy się upadkiem.

Byłem mocno określony jako gangster, dlatego staram się być mocno określony jako katolik. Po opuszczeniu zakładu karnego nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić, szukałem zajęć i pracy, jednak problemem była moja przeszłość, która bardzo utrudniała mi życie. Pracodawcy obawiali się mnie zatrudniać. Mój spowiednik, ks. Bronisław Kryłowski, pomógł mi w znalezieniu zatrudnienia, co pozwoliło mi zarobić na bilet i wyjechałem do pracy do Londynu. Przez ten cały czas czytałem książki i pisałem różne artykuły. Podobało się, liczni znajomi namawiali mnie, bym opisał i wydał historię swojego życia i nawrócenia. Jednak nie zdecydowałem się na to, ale napisałem powieść opartą na faktach – „Wysłuchaj mnie, proszę...”.

Zajęło mi to cztery lata. Okazało się, że książka bardzo się podoba. Otrzymywałem liczne pozytywne recenzje i ta tendencja dynamizuje się. Mimo że trafiłem na słabe wydawnictwo, które nie wspierało mnie marketingowo, czytelnicy pocztą pantoflową przekazują sobie informacje o mojej powieści i tak docierają one do wciąż nowych odbiorców. Na wydanie książki zarobiłem, pracując na budowach w Anglii. Nawet kiedy sprzedam cały jej nakład, nie zarobię na tym ani złotówki. Jednak nie potrafię nic innego, dlatego poświęcę się pisaniu. Być może kiedyś przyniesie mi to chleb.

Przeżyłem wiele i widziałem wiele. Zła, krzywd, cierpienia, płaczu i śmierci. Dziś wiem, że wszystkie nasze uczynki mają kształt bumerangu, dlatego nie warto nikogo gnębić, ponieważ to powraca na różne sposoby. Szatan jest takim niewdzięcznym dziadem, że wszystkich swoich wyznawców niszczy. Zniewala i doprowadza do śmierci wiecznej. Bóg zawsze pozostawiał mi prawo wyboru. Przez to, co przeżyłem, bardzo cenię sobie wolność i możliwość korzystania z wolnego wyboru – to jest wspaniałe. Jestem świadkiem tego, że Pan Bóg może człowieka wyciągnąć z największego szamba! Wystarczy tylko chcieć i zrobić ten pierwszy krok, a potem już tylko ufać i współpracować z łaską Pana!