Katolicy chętnie formują się w różnych wspólnotach. Także w takich, których formalnie nie ma w parafii. Co ich ciągnie na rekolekcje do innych miast i dlaczego są gotowi głosić Ewangelię nie u siebie?
Grupy i wspólnoty parafialne znamy zazwyczaj ze wzmianek w ogłoszeniach duszpasterskich. Od czasu do czasu widzimy ich członków, gdy zbierają datki do puszek, organizują parafialny festyn lub dekorują kościół. Zazwyczaj jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego, że część parafian należy do grup duszpasterskich, formalnie nie działających w danej parafii. Dzieje się tak niekiedy w przypadku ruchu oazowego, Odnowy w Duchu Świętym, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, neokatechumenatu i innych. Członkowie tych grup uczęszczają na spotkania do innego kościoła lub formują się w domach. Być może są to nawet nasi sąsiedzi i dziwimy się, słysząc od czasu do czasu religijne pieśni dochodzące zza ściany podczas ich spotkań.
Widzieć szerzej
Jedną z takich grup jest Wspólnota Emmanuel. W diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej liczy ponad dwudziestu członków, głównie w Koszalinie, ale kilka osób jest też w Pile i w małej wsi Ługi koło Złotowa. Ich podstawową formacją są cotygodniowe spotkania w domach, podczas których modlą się i rozmawiają o tym, co Bóg czyni w ich codzienności. Mniej więcej co dwa miesiące spotykają się na rekolekcyjnych weekendach w szerszym gronie w ramach zachodniej (jednej z trzech) prowincji Wspólnoty Emmanuel w Polsce. 21 stycznia zjechali się do ośrodka rekolekcyjnego ojców marianów w Grzybowie koło Kołobrzegu. Przybyły tam także osoby ze Szczecina, Poznania, Gdańska, Kalisza, Pleszewa, Warszawy, a nawet duńskiego Aarhus.
– Jako Wspólnota Emmanuel potrzebujemy formować się razem, spotykać na takich weekendach jak tutaj w Grzybowie, a nawet jeszcze szerzej, na forum krajowym i międzynarodowym. To gwarantuje nam trwanie w jedności oraz wymianę doświadczeń, co w tak szybko zmieniającym się świecie ma wielkie znaczenie – powiedział ks. Henryk Otremba, wikariusz parafii pw. Opatrzności Bożej w Warszawie, towarzyszący duchowo braciom wspólnotowym podczas weekendu w Grzybowie.
– Zaczęłam odkrywać, że Kościół to nie tylko to, co dzieje się w mojej parafii, że wspólnota to nie tylko bracia z mojego miasta. To dodało mi odwagi w poznawaniu nowych osób, otwartości na podjęcie trudnych misji – mówi Joanna Statnik, na co dzień pracująca jako inżynier przy budowie autostrad w duńskim Aarhus. Jest jedyną osobą z Emmanuela w tym mieście. Oznacza to dla niej przyjazdy na weekendy wspólnotowe do Polski oraz cotygodniowe spotkania zdalne – zazwyczaj poprzez łącza internetowe. Mimo duchowego odosobnienia podjęła zadania misyjne – zaangażowała się w prace na rzecz formowania europejskiej młodzieży, a w Danii zainicjowała grupę modlitwy z rówieśnikami oraz integrację z osobami przebywającymi w ośrodku dla uchodźców.
– Kiedy żyje się w jednym miejscu, wydaje się, że doświadczenia tej społeczności są jedynymi słusznymi – mówi Anna Wojciechowska, która przez trzy lata mieszkała w Irlandii po sąsiedzku z inną rodziną ze Wspólnoty Emmanuel. – Wysunięcie się poza te granice poszerza myślenie i doświadczenie. Nagle widzimy, że ludzie w innym mieście, kraju w tej swojej inności także są świetni. Dotyczy to również przeżywania wiary. Wybija to nas z przekonania, że jesteśmy w posiadaniu najlepszych recept. Przeciwnie, dostrzega się sens czerpania od innych. W tym widzę pełnię Kościoła.
Podglądanie
Dla Małgorzaty Szymańskiej oznacza to kreatywność. Razem z mężem prowadzi w szczecińskim Emmanuelu grupę młodzieży i wie, że aby coś się zaczęło, nie wystarczy plakat typu „zapraszamy na spotkanie”. Trzeba się natrudzić, żeby młodych ściągnąć z ich kanap: zaprosić na kajaki, w góry, na sylwestra. Albo do ewangelizacyjnego flash moba, wytańczonego na chwałę Bożą w centrum handlowym. Ale takie pomysły trzeba najpierw gdzieś podpatrzeć.
– Jeździmy do braci z innych miast i podpytujemy: „Co robicie, że młodzież do was przychodzi?”. Taka wymiana jest świetna, bo jeśli u nich coś skutkuje, to być może przyjmie się i u nas. Już nawet samo wysłanie młodych na duże spotkanie krajowe lub międzynarodowe wlewa w nich ogromny zapał, bo tam się przekonują, że nie są nienormalni, przeciwnie, że Boga szukają także ich rówieśnicy z Krakowa lub Wiednia. Zazwyczaj nawet najprostszy pomysł ewangelizacyjny to kopia lub przekształcenie czegoś, co zrobili inni.
Członkowie wspólnoty przekazują sobie nie tylko, co zrobić, ale też jak szczegółowo to przeprowadzić. Są konspekty, filmiki, szkolenia, grupy robocze. Tak jest na przykład z cyklem weekendów dla małżeństw „Miłość i prawda”, najpierw przepracowanym we francuskiej, macierzystej części Wspólnoty Emmanuel, potem przeszczepionym na grunt polski przez warszawiaków. Tą drogą patent na to, jak małżeństwa mogą poprowadzić rekolekcje dla innych małżeństw, trafił parę lat temu do Koszalina. Przeprowadzenie rekolekcji byłoby niemożliwe bez wsparcia osób z całej prowincji zachodniej Emmanuela. W tym roku kierunek jest odwrotny – to małżonkowie z Koszalina i Piły jadą wspomóc braci przy organizacji „Miłości i Prawdy” w Szczecinie i towarzyszyć uczestnikom ze swojego regionu. Cykl rozpocznie się w weekend 4–5 lutego.
Ale pomysły na akcje ewangelizacyjne to nie wszystko. – Od lat podpatruję braci z innych miast i krajów, a zwłaszcza to, w jaki sposób potrafią połączyć życie rodzinne i zawodowe z ewangelizacją – mówi Szymon Jurksztowicz, odpowiedzialny za prowincję zachodnią Wspólnoty Emmanuel. – Ich przykład motywuje mnie do tego, żeby nie rezygnować z ewangelizacji. Bez tego potrafiłbym zaangażować się albo tylko w życie rodzinne, albo tylko w ewangelizację.
Odkryć powołanie
Dla szczecinianina Romana Wojciechowskiego kontakty międzynarodowe stały się przyczynkiem do wejścia na drogę diakonatu stałego. Kilka miesięcy temu otrzymał święcenia i posługuje w jednej ze szczecińskich parafii. A dla Anny Kaczmarek z Poznania – okazją do odkrycia powołania do życia konsekrowanego. To podczas dalekich wyjazdów zobaczyła kobiety – młodziutkie i starsze – które ze względu na budowanie królestwa Bożego zdecydowały się na bezżenność. – Pan Bóg tą drogą wysłał mi zaproszenie do większego radykalizmu. Najpierw ofiarował radość spotkania takich osób, potem przekonanie, że dam radę wieść takie życie sama, póki nie dołączą do mnie inne siostry. Na szczęście często mam okazję spotykać się z siostrami w Warszawie, w Czechach, na Węgrzech, we Francji. Dzisiaj nie są to już bariery nie do pokonania, poza tym jest choćby Skype, nielimitowane rozmowy przez telefon.
Obecność Anny Kaczmarek na weekendach prowincji przypomina osobom samotnym i małżonkom, że warto żyć radykalnie dla Ewangelii. – Moje „fiat” powiedziane Panu Bogu przekłada się na to, że dbam o formację osób z innych miejscowości. To jest wyzwanie, bo żeby uczestniczyć w 2-godzinnym spotkaniu, muszę przejechać 100 km pociągami – mówi celibatariuszka. – Nie zawsze mam ochotę na taki wysiłek, ale wtedy jest to okazją do złożenia ofiary. A że widzę podobne starania u innych, to sama się umacniam i nie poddaję.
Patent na entuzjazm
Bo różnie z nim bywa. Czasem grupa jest zmęczona lub tak aktywna w innych przestrzeniach, że wydaje się niemożliwe zrobić coś jeszcze. – Kiedy widzimy, że bracia z innych miast podejmują jakąś akcję, że to im wychodzi i daje radość, to budzi to w nas podobne pragnienia. Ich udane działania to dowód, że da się coś zrobić, choćby nam aktualnie niewiele wychodziło – mówi Tomasz Kozakiewicz, który razem z żoną Katarzyną jest odpowiedzialny za koszalińskiego Emmanuela. Małżonkowie regularnie kontaktują się ze swoimi odpowiednikami z innych miast i to ich rozpala do poszukiwania nowych sposobów aktywności apostolskiej. – To wybija nas z rutyny, patrzenia wyłącznie przez pryzmat naszych ograniczeń.
Szukając dobrych pomysłów apostolskich, koszalinianie dostali podpowiedź od braci z Warszawy i rozpoczęli przygotowania do prowadzenia Kursu Zacheusza. To metoda pracy w grupach oparta na studiowaniu i wdrażaniu w codzienność nauki społecznej Kościoła. Zanim będą gotowi zaprosić innych na takie kursy, muszą przejść je sami. I znów nie obyłoby się bez wsparcia z zewnątrz. W pomoc zaangażowało się małżeństwo z Warszawy, które nadzoruje prace, przygotowuje konspekty, pomaga rozwiązywać trudności.
Ucieczka z parafii?
Czasem takie „ponadparafialne” wspólnoty spotykają się z niezrozumieniem, a formacja poza parafią brana jest za ucieczkę z parafialnej niwy. O tym, że nie ma w tym żadnego odstępstwa, zaświadcza opinia Kościoła. Wspólnoty działają za zgodą diecezjalnego biskupa. Rekomendację niektórym, tak jak to jest w przypadku Wspólnoty Emmanuel, wydała papieska Rada do spraw Świeckich. Zresztą doświadczenie pokazuje, że wiele osób z tych wspólnot indywidualnie angażuje się w życie parafii – często to ich słuchamy jako lektorów podczas Mszy św., widzimy jako osoby zaangażowane charytatywnie, prowadzące schole lub reprezentujące parafię na ulicznej Drodze Krzyżowej, Marszach dla Życia czy jak w ostatnich miesiącach – spotkaniach presynodalnych.
Warto docenić wartość modlitwy, jaką – jako ludzie uformowani duchowo – zanoszą do Boga, także za Kościół diecezjalny i parafię. Bywa, że jako grupa długo szukają dla siebie miejsca przy tym czy innym kościele, ale trudno przecenić pytanie, które sobie nieustannie zadają i próbują na nie odpowiedzieć: Jak żyć Ewangelią, jak głosić ją innym?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).