Ks. Piotr Karpiński, dyrektor Zespołu Szkół im. ks. Stanisława Konarskiego w Skierniewicach, mówi o roli wychowawcy-mistrza w kształtowaniu młodego człowieka, a także o tym, czy nauczyciel może być łącznikiem między Bogiem a uczniem.
Marcin Kowalik: Ilu uczniów rozpoczęło nowy rok szkolny w placówce, którą Ksiądz zarządza?
Ks. Piotr Karpiński: Dokładnie 485. Jest to podobny stan osobowy do tego z poprzednich lat. Kiedy obejmowałem stanowisko dyrektora trzy lata temu, było tych uczniów około 470. Rok temu – 503. Odpowiada to naszym możliwościom lokalowym. Zespół szkół tworzą podstawówka, gimnazjum i liceum. Jest jeszcze oddział przedszkolny z klasą „0”. Bardzo dobrze, że ją mamy w obliczu zniesienia obowiązku szkolnego dla 6-latków. Liczebność oddziałów jest zapisana w statucie. W szkole podstawowej w klasie może być maksymalnie 16 osób, co przekłada się na warunki nauczania. Jedno z pytań, które zadaję podczas rozmowy kwalifikacyjnej, brzmi: „Dlaczego państwo wybieracie akurat tę szkołę dla swojego dziecka, wiedząc, że jest to szkoła katolicka?”. Rodzice podkreślają jednozmianowość, bezpieczeństwo, indywidualne podejście do ucznia i mały oddział, który to umożliwia. To nasze niewątpliwe atuty. W gimnazjum i liceum klasy są maksymalnie 26-osobowe.
Co jest w takim razie głównym czynnikiem decydującym o wyborze Klasyka? Warunki nauczania czy jego katolickość?
W większości przypadków to pierwsze. Przy czym nie należy na to patrzeć negatywnie. To nie jest nic złego. Odpowiednie kanony Kodeksu Prawa Kanonicznego czy wytyczne Konferencji Episkopatu dla Szkół Katolickich z 1994 r., kiedy szkolnictwo katolickie w Polsce się odradzało, mówią, że szkoła katolicka ma być po prostu szkołą. Musi spełniać cele, dla których została powołana, a została powołana z myślą o nauczaniu i wychowaniu. W pierwszej kolejności rodzice weryfikują, na ile szkoła jest właśnie szkołą. Dodatkowa oferta może przyciągać, ale nie może zabraknąć tego, co jest fundamentem. Szkoła musi nauczać i wychowywać. Oczywiście, wśród rodziców jest też grono, dla których ważne jest wychowanie w duchu wartości chrześcijańskich. Uczniowie gimnazjum i liceum są bardziej świadomi, jeżeli chodzi o wybór szkoły. W zasadzie to uczniowie, nie rodzice dokonują wtedy wyboru. Szczególnie w liceum. W rozmowach ze mną rodzice zaznaczają, że to syn czy córka bardzo chcieli tu przyjść.
Jak pogodzić nauczanie z wychowaniem? Na co położyć większy nacisk? A może jest jakiś złoty środek?
Mówimy o dwóch trudnych zadaniach. Pamiętam, kiedy sam chodziłem do podstawówki, a to były jeszcze czasy komuny, promowano hasło: „Szkoła uczy, bawi, wychowuje”. Potem – już po przemianach ustrojowych – poszedłem do liceum, gdzie nauczyciele kpili sobie z tego hasła. Twierdzili, że oni bawić to nas na pewno nie będą, nie będą też wychowywać, tylko uczyć. To było przejście ze skrajności w skrajność. Ten złoty środek jest bardzo ważny.
O tożsamości szkół katolickich przesądza to, że nie rezygnują z wychowania. Nauczanie i wychowanie to dwie różne, choć wspierające się sfery. Nauczyciela interesuje przede wszystkim intelekt ucznia, zaś wychowawcę cały człowiek, jego historia, środowisko, z którego pochodzi. W szkole katolickiej wychowawcami nie są tylko ci, którzy sprawują formalne wychowawstwo, czyli opiekę nad daną klasą, tylko każdy nauczyciel. Musi mieć świadomość, że oddziałuje na osobowość uczniów. Kościół docenia to i udziela wsparcia nauczycielom jako wychowawcom. Jedną z inicjatyw temu służących jest Tydzień Wychowania.
Nauczyciele w szkole katolickiej muszą być świadomymi chrześcijanami. Jako szkoła organizujemy dla nich dni skupienia i formację nauczycieli jako wychowawców. Żeby dobrze uczyć danego przedmiotu nie wystarczy, że będzie się dobrym specjalistą w tej dziedzinie. Nauczyciel powinien mieć opanowaną jeszcze sztukę przekazu. Ale to też za mało. Dużo lepsze wyniki w nauczaniu są tam, gdzie między nauczycielem a uczniem zostaje stworzona odpowiednia więź. Kiedy młody człowiek traktuje nauczyciela jak mistrza i ufa mu. Obserwuję to w naszej szkole. Gdy udaje się taką atmosferę wytworzyć, to automatycznie przekłada się to na wyniki.
Czujecie się łącznikami między Bogiem a uczniami?
Naszą pracę określiłbym jako preewangelizację. W naszej szkole, oprócz obowiązkowej katechezy, mamy program formacyjny – modlitwy, rekolekcje i Msze, co określilibyśmy jako ewangelizację wprost. Natomiast katolicki nauczyciel jest łącznikiem między człowiekiem a Bogiem, lecz to się dokonuje implicite, nie wprost. W sferze religijnej trzeba być bardzo delikatnym.
Mam osobiście wielki szacunek dla ludzkiego sumienia i wolności. Bardzo bym się bał „ładowania się z butami” w ich wybory. Uważam, że kwestie religijne należą do bardzo intymnych. Tutaj trzeba zachować wielką ostrożność. Chyba lepiej odnajdziemy się na polu preewangelizacji, a więc żyjąc uczciwie, czyniąc dobro, pokazując prawdziwe wartości, szanując każdego człowieka i jego sumienie. Robimy może więcej niż ewangelizacja wprost, bo torujemy drogę do tego, żeby człowiek sam nawiązał osobisty kontakt z Panem Bogiem. Nie wiemy, w którym momencie łaska dotknie człowieka. Bycie pośrednikiem między Bogiem a uczniem w szkole katolickiej widziałbym bardziej jako pracę przygotowawczą, naprowadzającą i usuwającą przeszkody, niż ewangelizację sensu stricto.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).