O życiowym przewrocie kopernikańskim, Ruchu, który jest rzeką, i w którym wszystko, co najlepsze, się zdarza, oraz o spotkaniach z ludźmi na kształt lectio divina mówi ks. Grzegorz Gołąb, wieloletni diecezjalny moderator oazy.
Agnieszka Napiórkowska: Przez 21 lat posługiwał Ksiądz jako moderator Ruchu Światło–Życie, a w ostatnich tygodniach przekazał tę funkcję swojemu następcy. To chyba dobry czas na podsumowanie.
Ks. Grzegorz Gołąb: Uwielbiam o tym mówić. Ruch Światło–Życie jest najważniejszą rzeczą, która wydarzyła się w moim życiu, i wyznaczyła to życie. Jest on dla mnie niesamowicie inspirującą rzeczywistością. To, co daje Pan Bóg, najbardziej współgra z naszym wnętrzem, najbardziej nas rozwija, ponieważ Bóg nas wymyślił, ma plan wobec naszego życia, radzi sobie z naszymi słabościami, a my mamy Go przyjąć jako swojego Pana i Zbawiciela. Tego doświadczyłem właśnie w Ruchu Światło-Życie.
Proszę opowiedzieć o początkach. W jaki sposób rozpoczęła się Księdza przygoda z Ruchem?
Było to w 1983 roku w parafii Niepokalanego Serca NMP w Śródborowie. Przyjechała tam grupa oazowa z Otwocka, która prowadziła rekolekcje. Słowa księdza i świadectwa młodych ludzi były dla mnie otwarciem nowej przestrzeni w Kościele. Wówczas zobaczyłem, że Kościół związany jest nie tylko z liturgią, sakramentami, z posługą księdza, ale także z posługą świeckich. Poszedłem na pierwsze spotkanie, ale na nim nie zostałem, bo okazało się, że byłem jedynym chłopakiem. Za drugim razem znów były same dziewczyny. Wychodząc, w drzwiach spotkałem ks. Zbigniewa Wojtasia, który powiedział do mnie: „Zostań, będzie nas dwóch”. I tak się wszystko zaczęło. Do dziś pamiętam smak tamtych spotkań. Kościół, adoracja, młodzi ludzie, gitara, przygaszone światła i bardzo świeży kontakt z Bogiem, który Jest. Znałem Go z różnych opowiadań, z Ewangelii, z katechezy, z przekazu domowego, ale nie traktowałem Go do końca jako osoby, a już na pewno nie jak kogoś, z kim mogę mieć relację, związek. Pamiętam też spotkania pod sosną, gdzie czytaliśmy i rozważaliśmy Pismo Święte. Było w tym misterium. Już wtedy wiedziałem, że uczestniczę w czymś wielkim.
Oaza to nie tylko spotkania, ale także rekolekcje. W ilu Ksiądz uczestniczył, pewnie trudno zliczyć. Czy pamięta Ksiądz te pierwsze?
Oczywiście. Były w Czarnej Górze. Księża Henryk Bartuszek i Zbigniew Wojtaś wprowadzali mnie w Ruch. To był przewrót kopernikański w moim życiu. Tam znalazłem żywy Kościół, żywego Boga i swoje miejsce przy Nim. Do dziś mam relacje z osobami z pierwszej oazy. To, co mnie pociągało w Ruchu, to osobista więź z Bogiem i jak już wspomniałem, doświadczenie, że uczestniczę w rzeczach wielkich. Po powrocie z rekolekcji nosiłem na szyi duży krzyż. Historii uczył nas zastępca sekretarza partii. Zawsze odnosił się do mnie z wielkim szacunkiem, ale gdy na lekcji rozmawiałem, jako jedynemu kazał mi zbierać porozrzucane na boisku papiery. Zapytałem go kiedyś, czemu tylko mnie tak traktuje. Odpowiedział: Ty nosisz krzyż, a ten krzyż do czegoś zobowiązuje. Było to dla mnie wyznanie człowieka z drugiej strony barykady.
Zapamiętałem rekolekcje, na które przyjeżdżali „smutni panowie” i pilnowali w sklepie, żeby nikt nie kupił więcej chleba. Leżeliśmy w rowie, czekając, aż panowie odjadą, a jak cały czas stali, to ludzie kupowali po dwa bochenki, niby dla siebie, i jeden bochenek kładli nam w tym rowie. Pamiętam górali, których aresztowano, bo przyjmowali nas w domach. Takie były czasy. To podnosiło wagę tego, w czym uczestniczymy. Oaza była i jest szkołą życia. Pamiętam dni wspólnoty w Pęcicach, tam czuło się ducha ks. Franciszka Blachnickiego, ducha uwielbienia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).