O konieczności bycia gorącym, wysokiej poprzeczce stawianej przez Boga i wtorku, który jest drugą niedzielą, mówi Marcin Zieliński, charyzmatyk ze Skierniewic.
Agnieszka Napiórkowska: Po raz pierwszy rozmawialiśmy w 2013 roku. Wtedy nie było jeszcze o Tobie tak głośno. Ale już wtedy byłeś gorliwym katolikiem, który spotkał żywego Boga. Co zrobiłeś, by tym spotkaniem żyć, by pogłębiać swoją relację z Bogiem i co mogą zrobić inni, którzy takiego dotknięcia doświadczają?
Marcin Zieliński: Dla mnie bardzo ważne było to, że po doświadczeniu Boga od razu trafiłem do wspólnoty. Tam pielęgnowałem to doświadczenie i tam wzrastałem. Pan Jezus w przypowieści o siewcy mówił, że ziarno pada na różne gleby. A później przychodzi diabeł i chce to wykraść. Wspólnota jest pierwszym miejscem, w którym to ziarno może wzrastać, wydawać owoc. O tym mówi też bp Edward Dajczak, ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski. W jego diecezji zawsze po wielkich spotkaniach ewangelizacyjnych z młodymi już tego samego dnia tworzą się wspólnoty, by nie pozostawiać ich samych sobie. Bez formacji łatwo stracić Ducha.
Święty Ignacy powiedział, że nie jest dobrze myśleć, iż wszyscy muszą iść identyczną drogą. Duch Święty jest Duchem różnorodności. Moje doświadczenie jest takie, że dobrze jest znaleźć miejsce, w którym żywe jest słowo Boże, w którym słowem się żyje, i w którym oddaje się chwałę Bogu. W takich miejscach działa z mocą Duch Święty. Ale jest wiele innych form. Ta, o której mówię, jest pociągająca szczególnie dla młodych ludzi, po ewangelizacji. Wspólnota jest wędką, która przyciąga ich do Kościoła, do sakramentów.
Warto też pamiętać, że Kościół jest misyjny. On i wspólnoty, gdy nie ewangelizują, mimo że mają wielkie skarby, stają się martwe. Aby ludzie chcieli włączyć się w ewangelizację i z odwagą wyjść z żywym Jezusem na zewnątrz, potrzebują wewnętrznego ognia. Jeden z moich zaprzyjaźnionych księży powiedział do młodzieży rozpoczynającej szkołę: „Jeśli my, księża, nie fascynujemy was Jezusem, to ja was wszystkich za nas przepraszam”. Myślę, że to jest klucz. Musimy innych fascynować Jezusem. Jeżeli tego nie robimy, trzeba się zastanowić, co się z nami dzieje.
To znaczy, że wszyscy mamy płonąć, mamy pociągać innych?
Dokładnie tak. Musimy głosić wszędzie tam, gdzie jesteśmy. Nie możemy twierdzić, że mamy tradycyjną wiarę i że mało u nas jest młodych osób. Wystarczy pójść na dyskotekę pod Skierniewicami czy Łowiczem. Tam młodych nie brakuje. Pytanie, czemu oni nie są w Kościele, we wspólnotach. My kilkakrotnie na takich dyskotekach się pojawialiśmy. Wielu młodych przychodziło, prosząc o modlitwę. Pytali też czy to, co czytają u mnie na Facebooku, jest prawdą. Wiele osób się nawróciło. I byli świadectwem dla swoich kolegów i koleżanek z tej dyskoteki.
Z posługą uzdrawiania jeździsz po całej Polsce i po świecie. Modlisz się za chorych i chromi chodzą, niewidomi odzyskują wzrok, głusi słyszą, a i rak znika. Jak doszło do powstania wspólnoty „Głos Pana” i jak rozwinęła się Twoja posługa?
Fakt, widzieliśmy już każdą z tych rzeczy, które wymieniłaś. Bóg chce te rzeczy czynić, bo jest pełen współczucia dla cierpiących. Nasza wspólnota powstała z głębokiej modlitwy. Na początku była nas garstka. Ale Bóg jest Bogiem małych początków. Potem wspólnota zaczęła się rozrastać. Ksiądz Jan Rawa pozwolił nam spotykać się w kościele i zawsze tego, co mówiłem, słuchał i sprawdzał, czy jest zgodne z nauką Kościoła. Kiedy Duch Święty zstąpił na moje życie, zacząłem odczuwać na modlitwie pewne pragnienia Pana Boga, które On ze mną dzielił. Skoro Jezus chodził po ziemi i uzdrawiał chorych, wypędzał złe duchy, to ja myślę, że On się nie zmienił. Biblia mówi, że On jest wczoraj, dziś i na wieki taki sam. To znaczy, że teraz też chce to robić.
Biblia stawia nam wysoko poprzeczkę. Jest kilkanaście fragmentów, w których czytamy, że zostali uzdrowieni wszyscy, którzy przyszli do Jezusa czy apostołów. Nie chcę teraz powiedzieć, że zawsze wszyscy mają być uzdrowieni. Bóg ma swoje plany. Ale jest to możliwe i On zostawił nam to zadanie. Po moim doświadczeniu z 2007 roku poczułem, że obietnica ze słowa Bożego jest pragnieniem Pana Boga dla dzisiejszego świata. Więc zacząłem to robić. Posługując, rozkochałem się w Eucharystii, odkryłem moc sakramentów. One ożyły. Charyzmaty pomogły je przeżywać.
Od początku czułeś, że Bóg che, abyś posługiwał modlitwą o uzdrowienie?
Nie, skąd. Ale miałem marzenia, żeby wszyscy się dowiedzieli, że Bóg żyje, że jest w Nim nadzieja, że uzdrawia. Taka przecież jest tradycja Kościoła. Do IV wieku wszyscy wierzący chodzili w mocy Bożej i uzdrawiali chorych. Później z powszechności przeszliśmy w jednostki. Zaczęto uznawać świeckich modlących się o uzdrowienie za pysznych i aroganckich. Tę posługę zostawiono tylko świętym i ludziom żyjącym w skrajnej ascezie. Ja wierzę, że dziś Bóg chce przywrócić powszechność tych rzeczy, szczególnie w ewangelizacji.
W Liście do Hebrajczyków jest napisane, że obietnice Boże dziedziczymy przez wiarę i cierpliwość. Czyli skoro Bóg obiecał, że będziemy kłaść ręce na chorych i oni odzyskają zdrowie, to wiara wyraża się w tym, że będę te ręce kładł i cierpliwie czekał na owoce. Dziś wiem, bo widziałem to nieraz na własne oczy, że Bóg uzdrawia, leczy, uwalnia... I chcę tego coraz więcej. Chcę, by ludzie czuli Jego miłość, obecność i moc. I by nawracali się do Chrystusa.
Masz wiele potwierdzeń, że Bóg przez Ciebie działa. Co robisz, by nie przypisywać sobie chwały? Dziś jesteś przecież postrzegany jak kościelny celebryta. Wiemy, że pycha kroczy przed porażką.
Po pierwsze – nie mam samowolki. Ksiądz Rawa nad tym czuwa. Jeśli ktoś chce mnie zaprosić, pismo trafia najpierw do mojego proboszcza. On także po posłudze otrzymuje rekomendacje i informację o tym, jak ona przebiegła i co księża o tym myślą. Takich pozytywnych rekomendacji mamy już trzy segregatory. W ten sposób Kościół czuwa nade mną. Jeśli ksiądz mi powie, że gdzieś mam nie jechać, to nie jadę. Po drugie – trochę znam siebie. Wiem, że jestem człowiekiem słabym. Dlatego gdy widzę wielkie dzieła, wiem, że to Jezus, a nie ja. A trzecia rzecz, która jest uzdrawiająca, to dużo hejtu. To temperuje. I jeszcze jedno: po posługach zawsze pierwszą rzeczą jaką robię, jest oddawanie Bogu chwały za to, co uczynił i za każde podziękowanie, które otrzymałem.
Mimo napiętego grafiku niemal w każdy wtorek modlisz się na Zadębiu razem ze swoją wspólnotą.
Wtorek jest moją drugą niedzielą. Bardzo staram się nie opuszczać spotkań wspólnoty. Taką mam umowę z księdzem proboszczem, że najpierw są lokalne obowiązki (śmiech). W parafii zawsze posługujemy w pierwsze niedziele miesiąca, na Mszach św. z modlitwą o uzdrowienie. Na tych Mszach często mamy gości. W październiku swoim świadectwem podzieli się Wojciech Modest Amaro. W parafii posługujemy też w każdy wtorek miesiąca, poza pierwszym. W pierwszy mamy spotkanie zamknięte. Jest to czas na naszą formację, dzielenie się.
Ostatnie pół roku żyjesz na walizkach. Możesz podsumować ten czas posługi? Byłeś w wielu krajach, uczestniczyłeś w wielu spotkaniach, nawet do TVN-u zajrzałeś...
Na początku roku miałem odczucie, że Pan Bóg mnie wpycha w największe wydarzenia, jakie odbywają się w Kościele w Polsce. Ja nigdzie sam się nie wpraszałem. Zaczęto zapraszać mnie na różne spotkania. Wiedziałem, że Bóg maczał w tym palce. Dziś zdaje mi się, że On robił mi plecy na hejt, który miał przyjść. Byłem w „Dzień dobry TVN”, dostałem zaproszenie na 50-lecie Odnowy Charyzmatycznej w Częstochowie. Mówiłem tam do ponad 60 tys. osób. Posługiwałem na stadionie w Warszawie razem z o. Bashoborą. I Bóg przychodził z mocą. Posługiwałem też w katedrach warszawsko-praskiej i wrocławskiej. TVN zrobił również rzetelny materiał o Jezusie, który dziś żyje i uzdrawia. W materiale tym świadectwem podzieliło się małżeństwo, którego synek urodził się jako wcześniak bez pozytywnych rokowań na to, że będzie słyszał. Pomodliłem się nad nim z jego rodzicami i dostaliśmy wyniki, że dziecko słyszy normalnie! Ten program miał niesamowity odzew. Poruszył wiele osób z tzw. wielkiego świata. Wielu zaczęło pytać, jak mogą wrócić po latach do Kościoła.
Masz jeszcze prywatne życie, marzenia?
No jasne. Jestem normalnym człowiekiem. Chodzę na siłownie, jeżdżę na mecze, spędzam czas ze swoją rodziną, pracuję. Ja sobie nie wybrałem drogi „popularność”. To wyzwanie, które postawił przede mną Bóg, i muszę je z pokorą podjąć. Chciałbym też mieć cudowną rodzinę, z którą będę mógł głosić Chrystusa. W Kościele są różne powołania. Każde niesie radość i krzyż. Jeśli jesteś normalnym i prawdziwym człowiekiem i robisz różne rzeczy z Jezusem, to ma to swoje konsekwencje. Ta posługa to nie tylko sielanka, jak się niektórym może wydawać. Niosę też krzyż. Bywam bardzo zmęczony. Męcząca bywa też liczba telefonów i zablokowana skrzynka.
Bez względu na to, jak jest i czego doświadczam, zawsze pragnę mieć żywą relację z Jezusem. Często muszę o nią walczyć, by codzienność nie okradła mnie z czasu, który powinien poświęcić tylko Jemu. Czasem modlę się w domu, czasem w kaplicy, innym razem tak spontanicznie – idę na spacer i z Nim rozmawiam. Mam też marzenia. Bardzo chciałbym, aby wszystkie miasta, ludzie na ulicach płonęli miłością do Boga. By czuli Jego obecność i widzieli Jego moc.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).