Marta Titaniec, kierownik Działu Projektów Zagranicznych Caritas Polska, mówi o konieczności modlitwy o pokój, towarzyszeniu w cierpieniu i dramatycznej sytuacji uchodźców w Jordanii i Libanie.
Ks. Marcin Siewruk: Odpoczywa pani z najbliższymi w rodzinnym domu w Zielonej Górze, ale niedawno wróciła pani z Jordanii i Libanu …
Marta Titaniec: Kiedy wracam do Europy, to zastanawiam się, jak mówić o tym, że często w miejscach, które odwiedzałam, nie ma nic. Elektryczności, kanalizacji. Jak mówić o tej biedzie, która tam jest? To jest największy problem! Caritas Polska działa jako jedna z ponad 200 krajowych organizacji Caritas na świecie, jesteśmy też krajem Unii Europejskiej, dlatego mamy obowiązek pomagania krajom południa, krajom rozwijającym się. Działamy w ramach projektów finansowanych ze funduszy własnych i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W tym roku jesteśmy w czterech krajach: Jordanii, Libanie, Iraku i w Syrii.
Parę dni temu wróciłam z Libanu i Jordanii, gdzie odwiedziłam przede wszystkim obozy dla uchodźców i inne miejsca ich zamieszkania. Obydwa kraje uginają się pod ciężarem ogromnej masy uchodźców i tego, co tam się dzieje. W Jordanii, liczącej 6 mln mieszkańców, przebywa ok. 1,2 miliona uchodźców, a więc mniej więcej 30 proc. społeczeństwa. W Libanie jest 1,5 miliona uchodźców, 300 tys. Palestyńczyków i 100 tys. emigrantów – to połowa populacji. Tam na ulicy można dostrzec w każdym miejscu nie-Libańczyka.
Rządy Jordanii i Libanu boją się tworzyć obozy dla uchodźców, bo mają doświadczenie obozów dla Palestyńczyków, które stanowią swego rodzaju getta, niezależne enklawy, w których policja nie ma możliwości kontroli. Dlatego są miejscem schronienia przestępców, ale też miejscem rekrutacji dla bojowników Daesh (akronim arabskiej nazwy tzw. Państwa Islamskiego – red.). Będąc w Libanie, jadąc da Saidy, biblijnego Sydonu, dowiedziałam się, że zamordowano Palestyńczyka, który współpracował z policją libańską, starającą się wniknąć w struktury rekrutacji.
Jak opisałaby pani sytuację uchodźców przebywających w krajach sąsiadujących z Syrią, w której trwa wojna?
Jordania i Liban bardzo się różnią. Jordania jest stabilna politycznie, rządzona przez króla Abdullaha II, który jest kochany przez wszystkich. Król jest muzułmaninem, ale wspiera finansowo renowację bazyliki Grobu Pańskiego w Jerozolimie, szanuje chrześcijan. W kraju, gdzie chrześcijanie stanowią 3 proc. społeczeństwa, 25 grudnia jest dniem wolnym. Znamienne jest to, że to jeden z nielicznych krajów regionu, gdzie nie wybuchła arabska wiosna.
Natomiast Liban jest w całkowicie innej sytuacji politycznej. Od dwóch lat nie udaje się wybrać prezydenta, kraj był przez 15 lat targany wojną domową, gdzie między sobą walczyli chrześcijanie i dużo stracili. Liban był okupowany przez Syrię, na terenie kraju działa Hezbollah, którego rola jest niejednoznaczna. Do tego niestabilną sytuację komplikują setki tysięcy uchodźców. Na przykład o 40 proc. wzrosła „produkcja” śmieci, firmy porządkowe nie dają sobie rady, infrastruktura drogowa też nie wytrzymuje zalewu ludzi.
Ale wracając do ludzi. W Jordanii oraz w Libanie ok. 80 proc. uchodźców nie żyje w specjalnych obozach – oni są wszędzie! Niektórzy mają do dyspozycji domy, ale to rzadkość. Większość zajęła niewykończone budynki, garaże, hale na terenach poprzemysłowych. Tylko 10 proc. mieszka w o obozach. Caritas pracuje z uchodźcami miejskimi. Uchodźcy uciekają z obozów, bo są one zorganizowane na pustyni.
Odwiedziłam drugi co do wielkości obóz na świecie w Al Mafrak w Jordanii. Na pustyni w nocy jest straszliwie zimno, a w dzień upał nie do zniesienia. Spędziłam tam wiele godzin. Jedna dziewczynka pytała mnie, czy byłam w Syrii, bo ona pochodziła z Dara. Próbowała mnie przekonać, że w obozie też jest pięknie. Ludzie próbują oswajać i cywilizować przestrzeń swojego życia nawet, jeśli dzieje się to na pustyni. W Libanie powstają nieformalne obozy, ludzie stawiają namioty i organizują sobie życie. Odwiedziłam jedno z 2 tys. takich obozowisk. W 60 namiotach mieszkało ok. 90 rodzin.
Jak wygląda życie w takich warunkach?
Namioty i mieszkania uchodźców wyglądają bardzo podobnie. Dywan na środku, wynika to uwarunkowań kulturowych, w rogu zwinięte maty i materace do spania. W dość obszernym pomieszczeniu żyją, wielopokoleniowe rodziny. Tam, gdzie byłam, mieszkał 53-letni ojciec, wyglądający na 80-letniego mężczyznę, 15 dzieci, z których najstarsze córki miały już własne dzieci, najmłodszy był 4-miesięczny Husajn. Wszyscy ubrani w łachmany, ponieważ ci ludzie nie mają nic, dosłownie nic. Podczas mojego pobytu lał deszcz, namiot przeciekał, podmywała go woda, wewnątrz było bardzo zimno.
Byłam świadkiem, jak 16-letni chłopak dowiedział się o śmierci swojego brata, zastrzelonego w Aleppo. Pomyślałam wtedy, po co jest mi dane, żeby tam być? Jak zachować się w takiej sytuacji? Chłopak wył z bólu. Wyszedł z namiotu i nie wiedziałam, co się dzieje. Nie wiedziałam też, jak mam towarzyszyć w tym bezsensownym cierpieniu. Wojna musi się skończyć, ale ból i rany pozostaną. Ale właśnie tam usłyszałam, z jaką autentycznością ci ludzie proszą o pokój!
Czego potrzebują uchodźcy i ludzie, którzy zostali na terenach toczącej się wojny?
We wrześniu 2015 roku, na spotkaniu organizacji kościelnych pomagających w Syrii, w kuluarach obrad biskup Bagdadu, bardzo aktywny na forum, rozpłakał się i prosił: „Zatrzymajcie tę wojnę, chcemy pokoju!”. A przecież jeszcze w 2014 r. przedstawiciele organizacji humanitarnych z Syrii, Jordanii, Libanu prosili o żywność, pół roku później mówili o potrzebie edukacji i pomocy psychologicznej. Teraz największym problemem jest nakarmienie kilku milionów głodnych ludzi. Racje żywnościowe zostały bardzo ograniczone, uchodźcy jedzą raz dziennie, nie ma warzyw, owoców, chodzi o przeżycie. Już widać konsekwencje braku żywienia – dzieci się nie rozwijają.
Ogromnym problemem jest brak edukacji, mówimy o straconym pokoleniu, w samej Syrii są 2 miliony dzieci bez edukacji, analfabetów. Konsekwencje są ogromne – papież Franciszek już mówi o największym kryzysie po II wojnie światowej.
Jak możemy pomagać, czy w ogóle da się pomóc?
Będąc w Jordanii i Libanie myślałam, co robić. Pierwszą rzeczą jest modlitwa o pokój! Może zabrzmi to trochę jak pięknoduchostwo. Módlmy się w kościołach o pokój na świecie. Pokój to dar, jako ludzie nie możemy go dać, możemy jedynie przyczynić się do niego. To Bóg musi zainterweniować.
O czym najczęściej opowiadali uchodźcy?
Oni patrzą ci w oczy, szukają kontaktu wzrokowego, ale nie proszą o pomoc. Zapraszają do siebie, są bardzo gościnni, częstują kawą. Ludzie nie epatują cierpieniem, odpowiadają na pytania, sami nie opowiadają, jak bardzo jest im ciężko. Za wszystko dziękują. Caritas jest rozpoznawalną organizacją, do tego stopnia, że w niektórych miejscach mogła wejść tylko przedstawicielka tej organizacji. Nawet muzułmanie zwracają się po pomoc do Caritas.Nie ma chyba piękniejszego świadectwa.
Jak się zachować wobec takiego ogromu cierpienia?
Sytuacja, w której się znaleźliśmy jest pytaniem o moje chrześcijaństwo. Bóg przygotowuje mnie do egzaminu, który pewnego dnia trzeba będzie zdać. Chrześcijaństwo jest odpowiedzialnością, miłosierdzie pozwala nam działać pozostając ludźmi. I nie chodzi o wskaźniki, normy, ale o działanie i bycie wrażliwym człowiekiem.
Jak to się stało, że pracuje pani jako koordynatora projektów międzynarodowych w Caritas Polska?
Ważną rolę w kształtowaniu moich postaw odegrał dom rodzinny. Tu, na Ziemie Zachodnie, wszyscy przyjechali skądś i nie czuli się jak u siebie. Rodzice przekazali mnie i mojemu rodzeństwu otwartość na drugiego człowieka, szacunek i brak strachu przed kimś innym. A jak trafiłam do Caritas? Po zakończeniu studiów w Zielonej Górze kształciłam się w Warszawie na politologii i chciałam pracować. Weszłam do siedziby Caritas Polska i zapytałam o pracę. Akurat szukali kogoś znającego język francuski, więc mnie przyjęli. Miałam przerwę w pracy w Caritas, ale wróciłam.
Z czasem odkrywam, że moja praca jest powołaniem, odnajduję realizację chrześcijaństwa. Nie chodzi o poczucie własnej wartości, poziomu profesjonalizmu, skuteczności, ale o utrzymanie balansu między skutecznością a wrażliwością na człowieka. Caritas ma dwa płuca: wrażliwość i profesjonalizm. Bycie dla drugiego człowieka wcale nie jest proste, ciągle się tego uczę, czy np. w danej sytuacji gest przytulenia będzie dobry, czy też lepiej zachować dystans? Jedno jest pewne – trzeba być blisko cierpiącego człowieka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.