Wiara i modlitwa czynią cuda! Monika i Leszek Masklakowie z Zielonej Góry przekonali się o tym na własnej skórze. Ich syn w połowie wakacji był bliski śmierci, a już na początku września poszedł do pierwszej klasy.
W jednym momencie zawalił im się cały świat. Ich siedmioletni syn topił się, a następnie nieprzytomny został zabrany do szpitala. Na ratunek Frankowi natychmiast ruszyli nie tylko lekarze, ale także ludzie niemal z każdego zakątka Polski i świata, szturmujący modlitwami niebo.
Franek w śpiączce
Pierwsze rokowania lekarzy były bardzo złe. Rodzice drżeli nie tylko o zdrowie chłopca, ale przede wszystkim o jego życie.
– Usłyszeliśmy, że jest szansa, bo Franek ma dopiero 7 lat. Ale z drugiej strony już na początku nasz syn miał delikatny obrzęk mózgu, który zazwyczaj pojawia się później. Usłyszeliśmy od lekarzy, że Franek jest wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, a po dobie lub dwóch, będzie podjęta próba wybudzenia i sprawdzenia jego stanu zdrowia oraz ewentualnych uszkodzeń. Z jednej strony te słowa dawały nadzieję, z drugiej – trudno było w tym momencie mieć dobre myśli. Tak naprawdę nastawialiśmy się na najgorsze – opowiadają ze łzami w oczach rodzice.
Franek cały czas leżał na intensywnej terapii, gdzie rodzice mogą przebywać przy dziecku tylko dwa razy po godzinie dziennie. Czasem jednak lekarze pozwalali im wejść na chwilę rano i wieczorem. Poniedziałek, dzień po wypadku, nie przyniósł żadnej zmiany. Lekarze mówili tylko: „Stan Franka jest stabilny”, lecz nieco później doszła kolejna, tym razem zła informacja: „Państwa syn walczy z zapaleniem płuc”.
– Lekarze nie mogli opanować gorączki i stanu zapalnego. We wtorek podjęli próbę wybudzenia Franka, jednak szybko zdecydowali o dalszym wprowadzeniu go w śpiączkę. Dowiedzieliśmy się, że kolejna próba wybudzenia zostanie podjęta w czwartek. Ale już w środę widzieliśmy, jak Franek ruszył ręką i głową – opowiadają rodzice.
Radość kolejnych ludzi
Upragniona chwila przyszła w czwartek. Franek wybudził się i od początku reagował na to, co mówili lekarze i rodzice. – Próbował nas przytulać i widać było, że jest potwornie zmęczony, ale rusza się i jest sprawny. Co więcej, gdy śpiewaliśmy mu jego ulubione piosenki – śpiewał razem z nami. Widzieliśmy więc, że nie ma problemu z pamięcią. Wprawdzie z trudem, obolały po rurce intubacyjnej, ale mówił do nas. Radość była przeogromna, wreszcie złapaliśmy oddech – mówi z ulgą w głosie Leszek.
W piątek rano lekarze zdecydowali o przeniesieniu chłopca na pediatrię, bo nie było już zagrożenia życia. – Na pediatrii było o tyle lepiej, że jako jego rodzice mogliśmy tam być cały czas. Schody zaczęły się później, kiedy przez kolejne trzy doby Franek prawie nie spał i z czasem zaczął niewyraźnie mówić, a także mieć kłopoty z pamięcią. Bardzo baliśmy się, że tak już zostanie – opowiada Monika i zaraz dodaje: – Na szczęście kiedy w końcu udało mu się odzyskać równowagę dnia i nocy, a także kiedy zaczął więcej spać, z dnia na dzień zaczęło mu się poprawiać. I coraz częściej sam Franek mówił, że chce iść do domu zobaczyć się z siostrą, a także z psem.
Po 12 dniach spędzonych w szpitalu przyszedł upragniony moment powrotu do domu. – To piękna chwila, choć bardziej dla nas niż dla Franka. On na początku nie wiedział, jak długo był w szpitalu i jak bardzo poważny był jego stan. Nie zdążyliśmy wejść do domu, a już z płaczem przywitali nas sąsiedzi, którzy bardzo lubią naszego syna. I w zasadzie każdy następny dzień przepełniała radość kolejnych ludzi, którzy widząc Franka po raz pierwszy od wypadku, cieszyli się, że wszystko skończyło się tak, a nie inaczej – tłumaczy tato Franka.
Szturm do nieba
W obliczu tragedii rodzicie Franka nie zostali sami. Od razu wielu ludzi zaczęło się modlić. – Już po kilku godzinach poprosiliśmy kilka osób o modlitwę. Później dowiedziałem się, że kilka godzin po wypadku odbyła się Msza w intencji Franka. Następnego dnia na Facebooku napisaliśmy o wypadku Franka, prosząc ludzi o modlitwę. Momentalnie zewsząd zaczęła napływać przeogromna fala wsparcia. I tego modlitewnego, ale też dobrych rad i propozycji pomocy. Odzywali się nasi przyjaciele, rodzina, znajomi, a także ludzie, z którymi nie mieliśmy kontaktu od lat – opowiada Leszek i kontynuuje: – Ale też zaczęło się odzywać coraz więcej osób, które pisały, że nie znają nas, ani Franka, ale poruszyła ich nasza historia i modlą się z nami. Poza tym codziennie rano w kaplicy zielonogórskiej Caritas, gdzie pracuję, była odprawiana Msza św. w intencji naszego syna.
Mało tego! Nasi przyjaciele zorganizowali dwie Msze św. w Zielonej Górze, ale wiedzieliśmy też, że w intencji Franka były odprawiane Eucharystie w Kostrzynie nad Odrą, w sanktuarium Matki Bożej Gierzwałdzkiej, w Poznaniu, a nawet w RPA. Wielu ludzi ofiarowało też swoją pielgrzymkę na Jasną Górę w jego intencji. Cały czas płynęły informacje z nowych miejsc o kolejnych miejscowościach, wspólnotach, rodzinach, które są z nami, trzymają kciuki i modlą się w naszej intencji. I to dawało nam siłę i nadzieję. Na Facebooku, który służył nam jako nośnik informacji, napisaliśmy, że prosimy o szturm do nieba. I trzeba powiedzieć, że ten szturm był cały czas i trwał, a nawet, że trwa do dzisiaj.
Telefon z RPA
Ludzie okazali niesamowitą solidarność w najtrudniejszej dla nich chwili. Tego nie da się opowiedzieć słowami. – Jeśli siedzisz i czekasz na możliwość wejścia do syna na OIOM, a w tym momencie dostajesz telefon z RPA i słyszysz w słuchawce: „Idę odprawić Mszę za waszego Franka”, to momentalnie masz łzy w oczach. Albo kiedy ludzie piszą lub mówią: „Nie modliłem się już dawno, ale teraz modlę się gorąco za was i waszego syna”. Albo gdy dostajesz informację od wielu nieznanych, że modlą się całą rodziną lub wspólnotą o zdrowie dla Franka. To już samo w sobie jest cudem – mówi Leszek.
– Pamiętam sytuację, gdy przyjaciel opowiadał nam, że jego babcia była na rekolekcjach w Poznaniu i po przyjeździe mówiła, że modlili się za zdrowie chłopczyka o imieniu Franek z Zielonej Góry. A na to jej wnuk odpowiada: „Babciu, to syn mojego przyjaciela”. Niesamowite i piękne jest to, że ludzie, czytając taką informację na Facebooku, biorą różaniec w rękę i podejmują modlitwę za znanego lub nieznanego chłopca, jego rodziców i siostrę.
Takich historii mógłbym przytoczyć dziesiątki. Nie da się zapomnieć wsparcia, które w beznadziejnej sytuacji płynie z tak wielu miejsc i daje nadzieję, że się uda, i odzyskamy swoje dziecko – dodaje.
Modlitwa na różnych kontynentach
Monika i Leszek najchętniej podziękowaliby każdemu z osobna za modlitwę w intencji ich syna.
– Żałujemy, że nie jesteśmy w stanie odwdzięczyć się tym ludziom tak, jakbyśmy chcieli. Podobnie tym, którzy ratowali Franka na plaży i w szpitalu. Jak podziękować komuś, kto uratował twoje dziecko? Jesteśmy im wszystkim przeogromnie wdzięczni. Każdemu, kto modlił się w intencji Franka mówimy, że to właśnie dzięki jego modlitwie i wsparciu przetrwaliśmy jako rodzice. Bo mówiliśmy sobie, że jeśli setki ludzi modlą się za naszego syna w tylu miejscach na świecie, a docierały do nas sygnały, że modlitwa za Franka była podjęta w Niemczech, we Włoszech, w Stanach Zjednoczonych, w Afryce, to musi się udać. Dlatego wszystkim chcielibyśmy z serca ogromnie podziękować. Obiecujemy naszą rodzinną modlitwę w ich intencji – zapewniają zielonogórzanie.
Dla rodziców Franka ocalenie ich syna jest cudem. – Nie umniejszamy roli lekarzy, którzy wykonali ogromną pracę, i za to im z serca dziękujemy. Ale wiemy, że rokowanie były bardzo złe. I co więcej, wiemy jak wyglądał nasz syn po wypadku, a jak wygląda teraz. Cudem samym w sobie jest zresztą liczba osób, które podjęły modlitwę za Franka. Ilość wsparcia i dobra, które do nas popłynęło, to też wielki dług do spłacenia – podkreślają.
Dla zielonogórzan rodzina zawsze była wartością, ale po wypadku jeszcze bardziej odkryli, co naprawdę liczy się w życiu. – Zmieniło się przede wszystkim nasze podejście do siebie i troski o przyziemne sprawy. Człowiek niby wie, że materialne albo pozostałe codzienne sprawy nie są najważniejsze, ale kiedy wszystko inne jest w porządku, to właśnie one urastają do rangi problemów. A teraz patrzymy inaczej na te wszystkie sprawy, bardziej z przymrużeniem oka – zauważają Monika i Leszek, a zaraz potem dodają: – Trzeba cenić to, co się ma, i pielęgnować drobne chwile i radości. A przede wszystkim mieć oparcie w Bogu i najbliższych, bo bez tego nie da się przetrwać złych chwil albo po prostu jest jeszcze trudniej.
Najważniejsza refleksja jest taka – Pan Bóg może wszystko! Bez względu na to jak jest, On może wszystko zmienić. A modlitwa czyni cuda.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.