– Każde maryjne sanktuarium jest miejscem budowania więzi. Świątynia Królowej Pokoju w Otyniu także.
Dzięki modlitwie w tym miejscu niejeden pielgrzym czy parafianin mówił w swym sercu: jestem bliżej Boga i bliżej innych ludzi – mówił bp Tadeusz Lityński. A powodów do świętowania ostatniego dnia maja w sanktuarium Matki Bożej Królowej w Otyniu było kilka.
- Dziś świętujemy 1050. rocznicę chrztu Polski, 360-lecie obecności figury Matki Bożej w Otyniu 10. rocznicę ustanowienia sanktuarium oraz 10. rocznicę rekoronacji figury. Z tej okazji udało nam się wydać także album „Sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju. Otyń” ze zdjęciami pana Rolanda Hellmanna - wyjaśnia ks. Grzegorz Sopniewski, kustosz sanktuarium, który w tym roku obchodzi 30-lecie kapłaństwa. - Minione 10 lat było piękne i trudne. Piękne, bo zrodziło się w tym czasie dużo pomysłów, w które zaangażowało się wielu parafian. Trudne oczywiście ze względu na katastrofę wieży w 2012 roku. Ciężko było nam się podnieść po tym ciosie. Gdyby nie pomoc z zewnątrz i zaangażowanie parafian, nigdy byśmy tej wieży nie odbudowali. Dziś chcemy Bogu wyśpiewać nasze dziękczynienie - dodaje.
Przychodzili, szukając pomocy
A jak figura trafiła do Otynia? Wszystko zaczęło się po drugiej stronie Odry w Klenicy. Podanie ludowe głosi, że sama Matka Boża wręczyła swój wizerunek ubogiej pasterce na pagórku za wsią, gdzie obecnie znajduje się wzgórze cmentarne.
„Według opowiadań Matka Boża miała przekazać pasterce wezwania, aby modliła się głęboko, pokornie i szczerze, bo nadejść mają ciężkie czasy. Dziewczynka umieściła figurę na dębie i często przychodziła do niej się modlić. Za wstawiennictwem Maryi zaczęła otrzymywać liczne łaski. Wieść o objawieniu Matki Bożej bardzo prędko rozeszła się po okolicy. Ludzie zaczęli tu przychodzić, by szukać ukojenia w potrzebie duchowej czy cielesnej” - czytamy w wydanym albumie.
A taki opis jest u ks. Bolesława Dratwy: „I zaczęli do tej statuy przychodzić mieszkańcy wsi. A kiedy sława otrzymanych łask, wysłuchiwanych próśb, a nawet cudów, rozchodziła się daleko, śpieszyli zewsząd pątnicy. I tutaj cierpiący, chorzy, szukający pomocy, znajdowali ulgę w swych nieszczęściach. A niektórzy nawet zostawali w cudowny sposób uleczeni z przeróżnych chorób i zbudowano obok dębu kapliczkę. A kiedy ta nie mogła pomieścić przybywających i szukających tutaj pomocy, zbudowali mały kościółek i tutaj umieszczono posąg Niepokalanej Matki - Dziewicy”.
Madonna z Klenicy do jezuickiego opactwa w Otyniu trafiła w 1656 roku z powodu obawy, by nie wpadła w ręce szwedzkich żołnierzy, protestantów. Ostatecznie figura nie wróciła do Klenicy.
„Jezuita Paweł Schlecht pisał, że drewniany kościółek w Kleinitz [Klenicy] był już wówczas [po potopie szwedzkim] w stanie ruiny, a nic nie zapowiadało, by miejscowa gmina zamierzała zacząć budowę nowej świątyni. Pozostanie Figury w Wartinberg [Otyniu] utwierdził wielki pożar (…) w 1702 roku, który oszczędził tę część kaplicy zakonnej, gdzie znajdowała się łaskami słynąca Figura.
W tym zdarzeniu upatrywano wolę nieba, aby Madonna na zawsze już pozostała w Wartinberg [Otyniu]”. Figura pozostała w Otyniu, ale co roku z tutejszymi mieszkańcami pielgrzymowała do Klenicy. Tak było do 1918 roku.
W 2003 roku kustosz otyńskiego sanktuarium ks. Grzegorz Sopniewski reaktywował tradycję pieszych pielgrzymek z Otynia do pierwszego domu Matki. Rok później przeniósł też figurę z bocznego do ołtarza głównego.
Płakałem i klęczałem
Maryja wciąż wysłuchuje ludzkich modlitw. O wyjątkowości tego miejsca mogą zaświadczyć nie tylko parafianie, ale także pielgrzymi, którzy upodobali sobie to miejsce. Dla niektórych to właśnie tutaj zaczęła się duchowa przemiana.
- Jestem trzeźwiejącym alkoholikiem. Od 22 lat żyję w abstynencji i tę łaskę otrzymałem od Matki Bożej - przyznaje pan Stanisław. - Wcześniej próbowałem wszystkiego, ale to nie przynosiło żądnego skutku. W pewnym momencie zwątpiłem sam w siebie i straciłem nadzieję życia. Kiedy wiedziałem, że to moje życie zmierza w bardzo złym kierunku i tylko ranię moją rodzinę, to nawet chciałem zapić się na śmierć, aby już nikogo nie krzywdzić - dodaje.
Na szczęście w porę chwycił za „koło ratunkowe” modlitwy. - Zacząłem czytać Pismo Święte, a każda kolejna księga z Ewangelii przypominała mi coś z dzieciństwa. Czytałem i płakałem, myśląc, dlaczego doprowadziłem się do takiego stanu, przecież zawsze chciałem być dobrym człowiekiem, dobrym mężem i dobrym ojcem. A to cholerstwo zabierało mi wszystko - opowiada pan Stanisław i kontynuuje: - Pojechałem do Otynia do Matki Bożej. Płakałem i klęczałem przed figurą Matki Bożej i prosiłem o trzeźwość. A teraz jeżdżę dziękować do Otynia, a także prosić o dalsze siły i obronę przed pokusami. Tutaj w Otyniu otworzyłem nowy rozdział mojego życia. Maryja ocaliła moją rodzinę i dała mi łaskę pokoju wewnętrznego. To mi daje siłę, aby iść i opowiadać innym ludziom o tym, co Pan Bóg uczynił w moim życiu. Odwiedzam noclegownię Brata Alberta i opowiadam mieszkańcom o swoim nawróceniu. Powtarzam zawsze, że nie można tracić nadziei. Po spotkaniu z nimi jadę za każdym razem do Otynia polecać ich Matce Bożej. Wierzę w to, że kolejne osoby się nawrócą. Jednej nawet też się udało. Wierzę, że Matka Boża będzie mnie prowadziła.
Nie chodzi o święty spokój
Jubileusz sanktuarium był poprzedzony tygodniowymi misjami w parafii, które prowadzili ojcowie redemptoryści z Tuchowa. Każdy dzień poświęcony był konkretnej grupie. I tak był dzień matki, ojca, dzieci, młodzieży, rodziny, chorych.
- To przecież rodziny tworzą tę parafię - zauważa misjonarz o. Ludwik Łabuda. - Jaka jest rodzina, taki jest człowiek. Jeśli rodzina jest trudna, pogubiona i rozbita, to człowiek też jest pogubiony. Warto modlić się o ten pokój w naszych rodzinach. To jest piękne przesłanie na te tereny i na tę parafię. Nie tylko chodzi o ten zewnętrzny pokój, ale pokój ludzki. Pokój w naszych rodzinach - dodaje.
O wartości swojej rodziny jest przekonany ks. Łukasz Żołubak, który przed rokiem przyjął święcenia i właśnie w Otyniu odprawiał swoją pierwszą samodzielną Eucharystię.
- To jest bardzo ważne miejsce w moim życiu. To jest mój dom i moja rodzinna parafia. Ja co prawda jestem z miejscowości filialnej, dokładnie z Bobrownik, ale od dzieciństwa jestem związany z tą świątynią. Tutaj byłem chrzczony, tutaj przyjmowałem Pierwszą Komunię Świętą, tutaj otrzymałem sakrament bierzmowania i miałem swoje prymicje - uśmiecha się ks. Łukasz. - Pamiętam, że kiedyś jedna z pań powiedziała, że ma takie wrażenie, że ja swoje powołanie zawdzięczam Matce Bożej. Dzięki niej dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak ważną rolę w moim życiu odgrywa Maryja. Tutaj od najmłodszych lat rozwijało się moje powołanie. I dlatego to wezwanie: Matka Boża Królowa Pokoju. A o ten pokój w naszym społeczeństwie i naszych rodzinach dziś bardzo trudno. Jestem dopiero rok księdzem, ale widzę jak wielkie tragedie dzieją się w rodzinach. Brakuje w nich pokoju. I nie mówię tutaj o świętym spokoju, ale o Bożym pokoju, który jest podstawą rozwoju miłości do dzieci, dla małżeństw - dodaje.
Może więc warto przyjechać na modlitwę do Otynia. Kto raz przyjechał, ten już tu wraca. - Tutaj w okresie seminaryjnym chodziłem pieszo z Ługów przez Otyń do Klenicy, w okresie mojej pracy kapłańskiej w Ochli jeździliśmy rowerami z parafianami, także z Gorzowa odbywałem pielgrzymki, ale już autokarem. Proboszcz może potwierdzić, że to jest mi drogie miejsce - mówił bp Lityński w homilii podczas jubileuszowej Mszy Świętej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).