Michał Lewandowski rozmawia z Kazimierzem Tischnerem o bacówce ks. Tischnera, pamiętnym zeszycie wyjść i odwiedzin, a także o swoistej „gorczańskiej parafii”.
Michał Lewandowski: Bacówka w Łopusznej musiała być dla księdza Tischnera ważnym miejscem i świadkiem wielu istotnych wydarzeń…
Kazimierz Tischner: Zawsze czułem, że Józiu – mimo że wędrował po świecie, pracował w Krakowie, bywał za granicą – wciąż tęsknił za miejscem, w którym spędził dzieciństwo. Mówię o Łopusznej, o jej potoku, o szumie Dunajca, o widokach Tatr i Gorców, o starym drewnianym kościółku i dworze. On te wszystkie wspomnienia bardzo pielęgnował. Odwiedzał też rodziców w Starym Sączu, ale ciągle wracał myślami do Łopusznej.
Kiedy jego szkolny kolega, Leon Smarduch, zaproponował mu dogodne miejsce na wybudowanie bacówki, było to jak spełnienie wieloletniego marzenia. Wybrali polanę Sumolową z pięknym widokiem na Tatry, niezbyt daleko od wsi, lecz wystarczająco odosobnioną, by można było w spokoju tworzyć i odpoczywać. Miejscowi cieśle – jak wspominał Wojciech Bonowicz w biografii brata – postawili dla niego prosty, dwuizbowy drewniany budynek z przedsionkiem. I tak w 1975 roku powstała bacówka – jego prywatne miejsce do rozmyślań, pisania i spotkań z przyjaciółmi oraz mieszkańcami Łopusznej.
Ta bacówka dość szybko stała się miejscem nie tylko osobistego wytchnienia dla księdza Tischnera, ale też towarzyskich odwiedzin.
Józiu wpadł na pomysł, by założyć zeszyt wyjść i odwiedzin. Zostawiał go na sznurku przed drzwiami, kiedy szedł na spacer czy wyprawę w góry. Na pierwszej stronie napisał: „W razie nieobecności mieszkańca proszę zaznaczyć odwiedziny wpisem”. Dzięki temu każdy, kto przychodził, mógł zostawić informację, że był, i o której godzinie. Józiu dodatkowo dopisywał, dokąd się udaje i o której planuje powrót, żeby goście mogli się zorientować, czy warto poczekać.
Ten zeszyt szybko stał się nie tylko rejestrem wizyt, ale i swoistą kroniką bacówki. Ktoś opisywał, co zrobił na rzecz domku czy otoczenia, a gospodarz czasem żartobliwie odpisywał. W ten sposób bacówka żyła nawet wtedy, gdy Józia akurat w niej nie było.
Poda pan jakieś przykłady takich wpisów?
Na przykład ten z maja 1976 roku: „Jeśli będzie brakowało mieszkańca i nie będziesz wiedział/a, co zrobić z czasem – jedna lub kilka roboczogodzin upiększających obiekt i otoczenie umili ci chwilę…”, a na końcu było jeszcze: „…w niedzielę, jeśli będziesz pracował, grzechy odpuszczone!”. To typowy góralski humor brata. Są też wpisy dotyczące rodziny Sięków, którzy przyszli, sprzątnęli bacówkę, wyprali ściereczki, a potem gospodarz im dziękował, chwaląc czystość i dekoracje z kwiatów.
W jednym z wpisów pojawia się „budynek, bez którego w tej zabudowie to jakoś było głupio” oraz humorystyczna korespondencja z mistrzami stolarskimi. O co dokładnie chodzi?
Oczywiście była to tak zwana „wygódka”, bo bacówka powstała najpierw bez osobnego wychodka – ludzie więc żartowali, że „czegoś tu jeszcze brakuje”. W pewnym wpisie ktoś napisał, że przybył kolejny budynek, a prowadzi do niego kamienisty chodnik – i że jak ktoś chce „schudnąć kilka dekagramów”, to właśnie tam powinien się udać. Żarty na temat tej prostej konstrukcji przewijały się w zeszycie. W jej środku na drzwiach była też przez jakiś czas zamieszczona informacja: „Tu sie siado nie kucący, bo kto kuco nie siedzący, obs…o deske samofcący”. Informacja po jakimś czasie została usunięta, gdyż każdy przybysz wiedział o technice pobytu.
Później ksiądz Tischner odpisał, dziękując mistrzom stolarskim – Drożdżom – za postawienie owej „budowli” i zachwalając jej wykonanie i przydatność. Był w tym tradycyjny góralski dowcip, a jednocześnie prawdziwa wdzięczność, bo przecież bez tego elementu nie da się normalnie funkcjonować.
Bacówka księdza Tischnera nie była jednak ostatnia – wkrótce zaczęły pojawiać się kolejne.
Zaczęło się od tego, że bacówką mojego brata opiekowali się przez pierwsze lata Władziu Sięka z rodziną, ale po pewnym czasie zbudowali własną. Wtedy w okolicy polany pojawiły się kolejne bacówki – i tak obok powstała moja na polanie Chowańcowej, a dalej, przy Koszarach, swe bacówki postawili Andrzej Kowal i Włodek Duda (na „Gliniku”), a także Kasia z Warszawy.
W ten sposób, krok po kroku, zaczęła się kształtować taka mała społeczność – „gorczańska parafia”. Po prostu ludzie znali się, wspierali, a brat, aby im to ułatwić, w soboty o umówionej wcześniej godzinie odprawiał polowe msze święte w pobliżu tych bacówek. Często było tak, że wieczorem ktoś ogłaszał: „Za tydzień msza będzie u Dudy” czy „u Sięków” – i wszyscy się stawiali. Słuchacze siedzieli przed bacówką, w polu, a Józiu przy prowizorycznym ołtarzu odprawiał liturgię.
Zdarzało się też, że takie msze odbywały się na Zarębku Wyżnim czy Średnim – w domach starszych gospodarzy, którzy już mieli trudności z dotarciem do kościoła w centrum wsi. Albo przy Stawku Pucołowskim w Zielone Świątki, gdzie towarzyszyła nam góralska muzyka w wykonaniu Szewczyków z Łopusznej. Było w tym coś niezwykle radosnego i zarazem głębokiego – połączenie wiary z góralską tradycją i naturalnym pięknem gorczańskiego pejzażu.
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Mój brat Józiu". Autorzy: Kazimierz Tischner, Michał Lewandowski. Wydawnictwo WAM
Przypominamy treść wywiadu, który pierwotnie opublikowany został w serwisie KAI styczniu br.
To nowa inicjatywa Księży Marianów, podejmowana w duchu Roku Jubileuszowego.
W liście do Barbary Nowackiej wskazuje na sprzeczność ograniczeń dot. lekcji religii z Konstytucją.
O. Schnabel skrytykował postawę niektórych polityków i mówił o „cynizmie”.
Dziś na scenie pojawią się: Arka Noego, ks. Jakub Bartczak, Deus Meus, nie ma Go tu i Luxtorpeda.