Gomułka miał władzę, a Prymas miał ludzi. Stąd taka niechęć pierwszego sekretarza. Fragment książki "Prymas nieznany" Ks. Bronisława Piaseckiego i Marka Zająca.
Jak Prymas wspominał czasy, gdy tuż po wojnie został biskupem lubelskim?
Żartował, że z jego ingresu najbardziej cieszyli się... komuniści. Przed wojną słynął przecież z reformatorskiego programu bardziej radykalnego niż słaba w Polsce partia komunistyczna. Po wojnie w kręgach partyjnych mówiło się ponoć: „To my już nie mamy tu nic do roboty, skoro w Lublinie rządzi czerwony biskup".
Wyszyński okazał się ordynariuszem przede wszystkim odważnym, energicznym, niezmordowanym. Diecezja znajdowała się w trudnej sytuacji, bo jego poprzednik, biskup Marian Fulman, u schyłku życia był już bardzo schorowany. Poza tym panowało wywołane wojną rozprężenie, w lasach działała silna antykomunistyczna partyzantka. Ukrywali się też niektórzy księża. Z pistoletem w kieszeni przychodzili do kościoła odprawić poranną Mszę świętą. Potem wracali do lasu. Inni byli przerażeni komunistycznym terrorem, wewnętrznie rozbici. Za wieloma ciągnęła się jeszcze trauma okupacyjnych więzień, obozów koncentracyjnych. Biskup Wyszyński chciał ich wesprzeć, zmobilizować. Zresztą jak całe społeczeństwo, bo wiedział, że każda wojna - prowadzona nawet o słuszną sprawę - demoralizuje. Wytrwale jeździł więc od parafii do parafii, w terenie przebywał tygodniami. Nocował u proboszcza na plebanii, a następnego dnia jechał wizytować kolejną parafię.
Kiedyś opowiadał z humorem, jak w lubelskim seminarium zarządził rekolekcje dla kapłanów. To była w tamtym czasie rzadkość. Ale przyjechać trzeba było, bo biskup kazał. Proboszczowie - jak to proboszczowie: czasy były ciężkie, więc jeden przywiózł ze wsi jajka, żeby sprzedać na targu, inny chciał kilka rzeczy kupić. Rozeszli się po mieście i załatwiali własne sprawy. Tymczasem na jedną z konferencji rekolekcyjnych przyszedł sam biskup. Zobaczył, że księży miało być trzydziestu kilku, a siedzi... siedmiu. Gdy tylko rekolekcjonista skończył, biskup Wyszyński podszedł do pulpitu i powiedział: „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Zaczynamy rekolekcje od początku".
Miał wtedy czterdzieści kilka lat. Niewiele jak na biskupa.
Wieki doświadczenie z reguły dają biskupowi psychologiczną przewagę, przydają autorytetu. Tymczasem z punktu widzenia kościelnych standardów biskup Wyszyński był ordynariuszem bardzo młodym. Ale nie bał się konfrontacji, nie lękał się stanąć oko w oko z przeciwnościami, bo czuł się powołany do ojcostwa. Chciał być dla kapłanów prawdziwym ojcem. Dobrym i wyrozumiałym, ale gdy trzeba - wymagającym.
Podejmując posługę biskupią w Gnieźnie, a zwłaszcza Warszawie, miał jeszcze trudniejszą sytuację. Połączona z Gnieznem unią personalną stołeczna archidiecezja była w stanie rozprężenia. Kardynał Aleksander Kakowski zmarł w grudniu 1938 roku. Przed wybuchem wojny Stolica Apostolska nie zdążyła mianować jego następcy, archidiecezją rządzili księża administratorzy. Po wojnie, przed powrotem do Polski, kardynał August Hlond przedstawił Piusowi XII propozycję przeniesienia siedziby Prymasa z Poznania do Warszawy. Papież, uwzględniając trudną sytuację geopolityczną, przychylił się do prośby. Ale od 1946 roku kardynał Hlond zdążył w Warszawie zrobić niewiele, bo zmarł już po dwóch latach. Miasto było gruzowiskiem, kościoły zburzono albo spalono. Podczas wojny zginęło ponad 10 procent księży, nie licząc tych, którzy umarli z wycieńczenia, na przykład już po wyzwoleniu z obozów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).