Pasterska służba Kościołowi

Gomułka miał władzę, a Prymas miał ludzi. Stąd taka niechęć pierwszego sekretarza. Fragment książki "Prymas nieznany" Ks. Bronisława Piaseckiego i Marka Zająca.

Reklama

Prawo kanoniczne przewiduje przed święceniami kapłańskimi tak zwane scrutinium — rozmowę biskupa diecezji z kandydatami do kapłaństwa. Prymas tę powinność biskupią traktował bardzo poważnie; każdego roku starał się przeprowadzać owo scrutinium osobiście. Usiłował rozpoznać stan duchowości kandydata, jego zainteresowania poznawcze, poziom intelektualny, a także talenty duszpasterskie. Rozmowa zwykle trwała godzinę; Prymas skrupulatnie notował swoje uwagi. W tamtym okresie diecezja była duża, roczniki w seminarium liczne, scrutinium trwało dwa albo trzy dni. W ostatnim czasie diakoni seminarium warszawskiego przebywali osobno w odremontowanym pałacyku położonym w kilkuhektarowym parku w Tarchominie, w północnej części prawobrzeżnej Warszawy. Pierwszego dnia Prymas rozmawiał kilka godzin i postanowił przenocować wśród diakonów. Po kolacji powiedział: „Bronku, chodź przejdziemy się nad Wisłą. Tyle godzin siedzenia, spacer dobrze nam zrobi".

Szliśmy wałem wiślanym, lustro wody rzeki, zarośla przybliżały nas do natury. W pewnym momencie Prymas przerwał milczenie: „Chcę ci opowiedzieć pewne zdarzenie..."

Formalnie nieruchomość w Tarchominie należała do fundacji, która miała umocowanie prawne w Watykanie. Podlegała więc prawu międzynarodowemu i dóbr tych nie odebrano Kościołowi po wojnie w ramach upaństwowienia. Posiadłością opiekował się ksiądz prałat Ugniewski, proboszcz parafii Świętego Stanisława Kostki. Pałacyk był skromny, ale bardzo ładny. Z biegiem lat szybko jednak niszczał. Ksiądz Ugniewski wiele razy przychodził do Prymasa i prosił o pomoc. Wskazywał konkretną sumę. Ale Kardynał odpowiadał: „Mamy pilniejsze sprawy, na to nie mam środków".

Zdarzyło się jednak, że pewnego dnia przyszedł na Miodową mężczyzna w średnim wieku. Przeprosił, że się nie przedstawi. Powiedział, że chce złożyć ofiarę. I na ręce Prymasa złożył tyle, ile potrzebował ksiądz Ugniewski! Ruszyła odbudowa. Jak to zwykle bywa — rzeczywiste wydatki przewyższyły pierwotny kosztorys. Pieniądze się wyczerpały, Prymas kazał zabezpieczyć niedokończoną budowę i roboty stanęły. Po jakimś czasie jednak znowu przyszedł tamten mężczyzna i złożył kolejną ofiarę. Kwota dokładnie pokrywała sumę potrzebną do zakończenia remontu! Po chwili Prymas dodał: „I jak to rozumieć? Przypadek? A może Opatrzność Boża?".

Jak Prymas radził sobie w sytuacjach, gdy władze torpedowały budowę nowych kościołów?

Warszawa się rozbudowywała, powstawały nowe osiedla, ale władze nie zgadzały się na budowę kościołów, bo parafie nie tylko stanowiły ośrodki ewangelizacji, ale także integrowały lokalną społeczność na innych zasadach niż ko­munistyczny kolektyw. To prowokowało wiele napięć, bo zdecydowana większość mieszkańców była katolikami i żądała poszanowania swoich słusznych praw obywatelskich. Przy ulicy Dickensa w Warszawie powstała na przykład prowizoryczna kaplica, właściwie barak, gdzie działał bardzo gorliwy kapłan Romuald Kołakowski. Prawdziwy społecznik, który nawiązywał świetny kontakt z wiernymi. Nie miał plebanii, więc sam też mieszkał w baraku, w pomieszczeniu przy zakrystii, z oknem na wysokości chodnika, z którego widział tylko buty przechodniów. W rozmowie z Gomułką Prymas podjął sprawę budowy tego kościoła. Ale pierwszy sekretarz postawił warunek: „Jeżeli ksiądz arcybiskup usunie księdza Kołakowskiego z Warszawy, wtedy damy po­zwolenie na budowę kościoła".

Gomułka niechętnie używał tytułu „kardynał", a słowo „prymas" nie mogło mu przejść przez gardło. Najchętniej posługiwał się określeniem „przewodniczący Episkopatu".

Prymas odpowiedział: „Nie zrobię tego". Na to Gomułka: „W takim razie pozwolenia na budowę nie będzie". „Skoro odmawiacie tak długo, z takim uporem, to wydam dekret, żeby ludzie przechowywali Najświętszy Sakrament w domach" - replikował Wyszyński. „Ksiądz arcybiskup tego nie zrobi" - oburzył się pierwszy sekretarz. „Właśnie że zrobię" - zapewnił Kardynał z determinacją. Upłynął miesiąc, może trochę dłużej, i przyszło pozwolenie na budowę.

Podobny problem był też z budową nowego kościoła w Ursusie. Jeszcze w czasie okupacji postawiono tam drewnianą świątynię. Podczas jednej z uroczystości Prymas zwrócił się do parafian: „Nawet okupant rozumiał potrzeby religijne polskiego robotnika. A polska władza nie jest w stanie tego zrozumieć". To porównanie z nazistami tak zabolało władze, że znowu bardzo szybko wydały pozwolenie na budowę kościoła Świętego Józefa.

Przypomina mi się jeszcze jedna historia z księdzem, który miał budować świątynię. Prymas celowo wybrał młodszego, energiczniejszego proboszcza. Ale temu nie było spieszno do budowy. Prymas pytał raz i drugi, jak idzie budowa. „No, przygotowujemy się" - odpowiadał ksiądz. Minęło kilka lat, a Kardynał wciąż słyszał, że się przygotowują. Wreszcie podczas konsekracji kościoła jezuitów na Rakowieckiej Prymas zauważył na schodach tamtego księdza, zszedł za nim na dół i powiedział: „Słuchaj, jeżeli nie zaczniesz budowy w pół roku, to cię wycofam z Warszawy i wiedz, że furmanką będziesz dojeżdżać do najbliższej stacji". Poskutkowało. Budowa ruszyła.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama