"Nie sposób zrozumieć chrztu Polski, nie zdając sobie sprawy, czym dla chrześcijanina jest chrzest." O chrzcie św. i jego rozumieniu rozmawiają: bp Grzegorz Ryś, bp Marcin Hintz i bp Jerzy Pańkowski.
Józef Wolny /Foto Gość Nie sposób zrozumieć chrztu Polski, nie zdając sobie sprawy, czym dla chrześcijanina jest chrzest Bp M.H.: Rzeczywiście, my także sporo się nauczyliśmy od Kościoła rzymskokatolickiego.
Bp G.R.: Kiedy się nawzajem słuchamy, widać, że pewne kwestie bardzo podobnie rozumiemy, ale inaczej je nazywamy. W Kościele katolickim na przykład nikt nie mówi o tym, że dziedziczony przez nas grzech pierworodny ma charakter osobistej winy. Dziecko nie jest temu winne, że rodzi się w stanie nieprzyjaźni z Bogiem. W tym kontekście mówimy raczej o dziedziczeniu konsekwencji grzechu Adama i Ewy, które najczęściej dość obrazowo nazywamy potrójną pożądliwością albo zarzewiem grzechu. Zarzewie… Ktoś, kto był ministrantem i choć raz wyznaczono go do kadzidła, dobrze wie, czym jest zarzewie. Oto rozpalone węgle, które jednak się nie palą, trzeba dopiero w nie dmuchnąć. Pytanie, co powinniśmy rozdmuchać: grzech czy Eucharystię, która także jest niczym rozżarzony węgiel? To do człowieka należy decyzja, jaki ogień chce w sobie rozniecić.
Biskup Jerzy powiedział, że chrzest jest jak ziarno, które ma wzrastać, biskup Marcin zaś ukazał konieczność codziennego stawania i odnajdywania się w rzeczywistości chrztu. My z kolei chętnie mówimy o źródle chrzcielnym, podkreślając w ten sposób, że woda chrztu powinna w nas być rzeczywistością dynamiczną i świeżą. Wprawdzie chrztu udziela się tylko raz, ale jest on czymś żywym i w człowieku żyjącym − tak jak woda źródlana, a nie woda stojąca. Mówimy więc w gruncie rzeczy to samo, używamy tylko trochę innych pojęć i obrazów.
Dalej: ojcem chrzestnym czy matką chrzestną w Kościele katolickim też nie może być ktoś, kto nie jest katolikiem. Owszem, chrześcijanin innego wyznania może być świadkiem chrztu, ale nie rodzicem chrzestnym.
Bp M.H.: W tradycji ewangelickiej jedno z chrzestnych musi być ewangelikiem…
Bp J.P.: W prawosławiu też. Jedno wystarczy. W tym wypadku potrzebna jest jedynie zgodność płci rodzica chrzestnego z płcią dziecka.
Bp M.H.: … ale drugi chrzestny musi być chrześcijaninem. To nie może być ktoś niewierzący.
Bp G.R.: Zanim przejdę do tego, co wydaje mi się bardzo ważne, a czego tu jeszcze nie powiedziano, chciałbym podkreślić to, o czym mówił biskup Jerzy: że chrzest jest dla nas podstawą jedności, ale też momentem jakiegoś dramatycznego konfliktu w sytuacji małżeństw mieszanych. To nie są rzeczy proste. Z drugiej strony jednak pamiętam, co na spotkaniu ekumenicznym w Warszawie powiedział papież Benedykt XVI, że małżeństwa mieszane są „laboratorium jedności” Kościoła. Mamy tam bowiem do czynienia z ludźmi, którzy odkrywają w Chrystusie jednoczącą ich miłość, a jednocześnie tak dramatycznie, we własnej rodzinie, przeżywają podział Kościoła. I jeśli oni nie są w stanie wypracować jakichś sposobów bycia razem − także w obszarze wiary, przy zrozumieniu istniejących pomiędzy nimi różnic − jeśli oni nie potrafią wypracować jakichś form szacunku, będącego czymś znacznie większym niż tolerancja, to czego się spodziewać po tych, którzy są sobie obcy? My, jako podzieleni chrześcijanie, musimy uważnie przyglądać się i towarzyszyć małżeństwom mieszanym. To, w jaki sposób próbują one żyć wiarą, może być dla nas niezwykle ważną lekcją. Stosunkowo dobrze znam kilka takich rodzin i widzę, że ich życie nie jest wcale łatwe, ale dostrzegam też, jak bardzo może być twórcze i inspirujące, bo to są ludzie, którym na sobie autentycznie zależy, tak samo jak zależy im na ich dzieciach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).