O kawiarni w kościele, ustawianiu małżeństw i instrukcjach liturgicznych z Emilią Olszewską, studentką uniwersytetu w Seulu, rozmawia Łukasz Czechyra.
Łukasz Czechyra: Dlaczego właśnie Korea Południowa?
Emilia Olszewska: Kilka lat temu poznałam Koreańczyków w Medjugorie, potem kolejnych, zaciekawili mnie, zaczęłam się interesować ich kulturą, czytać, rozmawiać i postanowiłam zacząć studia w Seulu. Jestem tam już 3 lata.
Rzeczywiście Koreańczycy są tacy zdyscyplinowani i zorganizowani?
Myślę, że podobnie jak Polacy, czyli wtedy, kiedy muszą. Na pewno jest to inna kultura, która różni się od naszej, gdzie szacunek do drugiego człowieka jest naprawdę duży. Na przykład pociąg w metrze zatrzymuje się przed takimi specjalnymi drzwiami, wiadomo, gdzie trzeba stać i czeka się w kolejce, nikt się nie przepycha. To faktycznie rzuca się w oczy, podobnie jak kultura spotykania się – u nas najczęściej zaprasza się kogoś do siebie, tam więcej czasu spędza się w grupie, zawsze wychodzi się gdzieś razem, coś zjeść, na kawę, cokolwiek. No i nikt nie ściąga na egzaminach. Jest bardzo duża rywalizacja, system ocen w Korei oparty jest na krzywej Gaussa i najwyższe oceny może dostać 40–50 proc. studentów. Dlatego jeśli koledze pójdzie lepiej niż mnie, to ja mogę stracić szansę na wysoką ocenę. Jeśli nie będę miała dobrych ocen, stracę szansę na stypendium i wzrośnie mi czesne. Studia w Korei są płatne, a najlepsi uczniowie nie dostają tam stypendium jako kieszonkowego, ale redukuje się opłata na studia.
Koreańczycy są religijni?
Najwięcej, bo około połowy ludności, to ludzie niewierzący. Potem około 30 proc. stanowią chrześcijanie (katolicy i protestanci), trochę mniej buddyści. Jednak tak jak w przypadku chrześcijan ta liczba się powiększa, to w przypadku buddyzmu jest to raczej religia starszego pokolenia. Młodzi ludzie, jak mają egzamin, to owszem, zadzwonią jakimś dzwoneczkiem czy ułożą jakieś kamyczki, ale nie jest to w nich tak głęboko zakorzenione. Bardzo łatwo natomiast zauważyć protestantów – są w dużych dzielnicach, na ulicach śpiewają, zapraszają do siebie, zaczepiają ludzi, również na uniwersytetach oferując darmowe obiady, wyjazdy, a nawet bardzo tanie akademiki, jeśli tylko dołączy się do ich Kościoła. Ale jest też dużo sekt, na które trzeba uważać. Kościoły – również katolickie – bywają całymi kompleksami, gdzie oprócz świątyni jest kawiarnia, do której po Mszy św. można iść porozmawiać, są tam też księgarnie, kwiaciarnie, nawet własne piekarnie. Są też szkółki niedzielne, gdzie wolontariusze uczą dzieci, bo religii w szkołach nie ma.
Liturgia różni się od naszej?
Zawsze jest osoba, zwykle kobieta, która mówi przez mikrofon: „Teraz powstańmy”, „Usiądźmy”, „Klęknijmy”. Bierze się to zapewne stąd, że jest dużo nowych osób, które dopiero przyszły do kościoła i nie wiedzą do końca, jak się zachować. Podczas Komunii św. ludzie nie wstają, jak chcą, i nie pędzą ze swoich ławek, ale wszystko jest uporządkowane: poczynając od pierwszych ławek, ludzie wstają, idą do księdza i wracają drugą stroną. Podobnie jest z ofiarą – nikt nie zbiera na tacę, ale podczas darów wszyscy wstają i w określonym porządku wrzucają ofiary do skarbony. W jednym kościele spotkałam się nawet z oprawioną ładnie informacją, że na tacę wrzucamy 1000 wonów, w przeliczeniu na nasze pieniądze – około 3 zł.
Niezbyt wiele..
Oczywiście można wrzucić więcej. Wiem też, że wiele osób – zarówno wśród katolików, jak i protestantów – oddaje na potrzeby Kościoła 10 proc. swoich zarobków.
Kiedy rozmawiamy o Korei Południowej, na myśl przychodzi też Korea Północna. Nie boicie się wojny?
Nikt się nie boi. Korea Północna prowokuje, ale nigdy nic z tego nie wynika, ludzie się już przyzwyczaili i nikt w zasadzie nie zwraca na to uwagi. Jako studenci nauk politycznych często rozmawiamy o tym na zajęciach i generalnie większość uważa, że żadnej wojny nie będzie. Oczywiście, wojsko jest w gotowości, ale nie biorą pod uwagę realnego zagrożenia. Prowokacje są potrzebne, żeby dostać pomoc z innych krajów, a i samej Korei Północnej jako propaganda.
A ludzie pracujący – rzeczywiście poświęcają prawie wszystko pracy?
Kulturę pracy, którą my znamy jako koreańską, wypracował Samsung. Jeden znajomy dziennikarz opowiadał mi, że kiedyś właściciel Samsunga pewnego dnia praktycznie zrównał swoją fabrykę z ziemią, zniszczył wszystko i powiedział, że od tej pory zostają z nim tylko ci, którzy faktycznie chcą się poświęcić pracy, włączyć w rozwój i zbudować wszystko na nowo. I faktycznie, szefowie są wymagający, kiedy pracownik dostanie telefon, nie ma wyboru – sobota czy niedziela, musi iść do pracy. Jest też jeszcze jedna rzecz – jest to kultura oparta na konfucjanizmie, co przejawia się w ogromnym szacunku dla osób starszych i bardziej doświadczonych, co jest dobre. Ale mam też wrażenie, że zabijają trochę w ten sposób kreatywność i pomysłowość. Nowy pracownik często nie ma nawet szansy przedstawić swojej opinii, bo zawsze jest ktoś wyżej, którego trzeba słuchać. Ale to też podobno się powoli zmienia.
Jest coś, do czego się nie przekonasz w Korei?
Do noszenia adidasów do każdego stroju, sukienek, spódnic itd. Nie jestem też przekonana do spotkań i randek ustawianych przez znajomych i rodziców. Tam to jest normalne. Mam np. koleżankę, dla której nie istnieje nic poza nauką. Mówi, że dla niej najważniejszy u przyszłego męża jest charakter, żeby był dobrym człowiekiem i chodził do Kościoła. Ona nie ma na nic czasu, więc ma nadzieję, że rodzice znajdą jej odpowiedniego kandydata, ona się z kilkoma takimi spotka i tak znajdzie męża. Jej rodzice się tak zapoznali i są bardzo kochającym się katolickim małżeństwem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W diecezjach i parafiach na całym świecie jest ogromne zainteresowanie Jubileuszem - uważa
Było to jedno z pierwszych zadań, które postawił sobie Karol Wojtyła po przybyciu do Watykanu.
MEN stoi na stanowisku, że postanowienie TK nie wywołuje skutków prawnych.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.