Powtarzam często, że kiedy pójdziemy do Pana Boga, On nie zapyta: „Ty, Stuligrosz, a ile masz odznaczeń, jakie masz wykształcenie?”, tylko zapyta: „Coś ty zrobił dobrego w życiu? Ze Stefanem Stuligroszem, założycielem Poznańskich Słowików, Chóru Chłopięco-Męskiego im. W. Gieburowskiego, rozmawia Józef Augustyn SJ
Panu udały się w życiu dwie rzeczy: z jednej strony wielka kariera artystyczna...
Dobrze, że człowiek o tym nie myśli. Ojcze, jak Boga kocham, nie myślę, że jestem wielki, broń Boże...
Kariera artystyczna Pana to pewien fakt. Nie próbuję Panu kadzić, bo już wiem, że to jest niebezpieczne (śmiech). Poza tym sam wyznaję zasadę, którą w czasie rekolekcji przytaczam: „Kto drugiego chwali, oddaje go w ręce diabła”. Robiąc karierę, nie zaniedbał Pan rodziny. W wywiadzie, o którym wspominałem, bardzo ciepło mówił Pan o swojej rodzinie, o żonie, o dzieciach.
Niektórych rzeczy jednak żałuję, na przykład, że za bardzo poświęcałem się jako rektor w czasach komunistycznych. Nie byłem w partii. Dali mi dwóch prorektorów: jeden partyjny, a drugi i partyjny, i w UB. Wiedziałem o tym dobrze, bo nos miałem świetny. Znałem wszystkich studentów, otaczałem ich opieką, a nasze sprawy rodzinne omawialiśmy z Barbarką późnym wieczorem, kiedy ona była już zmęczona i kiedy ja byłem zmęczony. Zadaję sobie czasem pytanie, czy nie zaniedbałem wtedy spraw rodzinnych? Ale córki mnie kochają, dwie mieszkają teraz ze mną. Jednak uważam, że kiedy byłem rektorem, miałem też obowiązek pomóc innym.
Na szczęście, Pan Bóg mi dał tak dobrą i świętą żonę, że nie buntowała mnie przeciw nikomu. Ilu miałem przyjaciół, tylu miałem też wrogów. Zawsze, jak przyszedłem do domu, to „zawieszałem na szyi Barbarki” to, co przykrego spotkało mnie w pracy. Barbarka zachowywała się zawsze z największą kulturą. Niektóre panie, żony mężów na stanowiskach, oburzałyby się: „Jak ja bym była na twoim miejscu, to bym im pokazała. A ty fajtłapa jesteś”. Barbarka nigdy tak nie mówiła. Ktoś mi kiedyś powiedział: „Wykreśl ze słownika dwa słowa: «zawsze» i «nigdy»”. Ale o Barbarce mogę powiedzieć, że nigdy mnie nie buntowała i zawsze podobne rozmowy kończyła: „Będziemy się za tego człowieka modlić. Będziemy prosić, żeby go Pan Bóg od nas oddalił”. Naprawdę, opadały emocje.
Tak samo córki wyżalały się przed nią. W gimnazjum, a potem na uniwersytecie, słyszały nieraz przykre słowa: „A, to te od Stuligrosza, od tego klerykała. My wam pokażemy”. Czasem się buntowały na takie traktowanie. A kiedy matka wiedziała, że nie mają słuszności w jakiejś sprawie, bardzo mądrze kończyła całą rozmowę: „Dzisiaj jesteśmy podniecone za bardzo, mogłybyśmy komuś krzywdę zrobić, powrócimy do sprawy jutro, jak emocje opadną, jak się prześpimy”. Była bardzo dobrą matką. To był rzeczywiście święty człowiek.
Gdzie Pan poznał żonę?
Przed wojną należałem do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej. Naszym opiekunem był ks. Aleksander Woźny. Spotykałem u niego o trzy lata ode mnie młodszą dziewczynę z ujętymi w warkocze jasnymi włosami. To była bratanica księdza Aleksandra. Barbarka. Nie myślałem wówczas, że będzie moją żoną. Jak to Pan Bóg tym wszystkim kieruje...
Przyznam szczerze, miałem wielkie powodzenie u dziewcząt, jakbym chciał, to bym nabroił. Ale jakoś Pan Bóg mnie ochronił. Naprawdę. Miałem dobry głos, byłem pierwszym tenorem miasta Poznania. Modliłem się jednak o dobrą żonę i dostałem ją. Była asystentką na farmacji na Uniwersytecie Poznańskim. Wykradłem ją, kiedy była już w Instytucie Badań Wód Mineralnych, w Instytucie Balneologicznym w Szczawnie Zdroju. Kiedy tam wyjechała, zaraz pomyślałem: jeszcze mi ją ktoś sprzed nosa sprzątnie. Udałem się do Szczawna i oświadczyłem się. Zostałem przyjęty. Tak... Byliśmy narzeczonymi pewno ze trzy miesiące. 20 stycznia 2002 roku obchodzilibyśmy pięćdziesiątą rocznicę naszego ślubu.
Skoro tylko wyszła za mnie za mąż, całkowicie poświęciła się domowi. Zostały tylko dwie przyjaciółki: Marysia Rzyska, też farmaceutka, i Janka Grochmalicka, dziś pani profesor. To były dwie najserdeczniejsze przyjaciółki.
Jeżeli były jakieś nieporozumienia między nami, to tylko dlatego że nie chciała mi towarzyszyć, jeżeli były w domu jakieś ważne sprawy, np. któreś z dzieci chorowało. Czasem było mi przykro. „Czy ja wdowcem jestem?” – mawiałem.
Jeszcze dodam, że nie przywiązywała wagi do złota, do jakichś pierścionków, broszek, rubinów, szmaragdów. Bardzo ją za to ceniłem, ponieważ i ja nie przywiązuję do tego żadnej wagi. Owszem, jak jej coś tam przywiozłem z zagranicy, np. z Japonii przywiozłem jej kiedyś jedwab na sukienkę, to się cieszyła. U nas była bieda. Jak długo była zdrowa, podróżowała razem ze mną. W Stanach Zjednoczonych byliśmy dwukrotnie, w Szwecji, we Francji kilkakrotnie, w Rzymie.
W Watykanie przedstawiłem Ojcu Świętemu Barbarkę i naszą córkę Marię. „Wasza Świątobliwość pozwoli, że przedstawię małżonkę” – powiedziałem. Barbara klęknęła i nie mogła wstać, bo miała już wtedy osteoporozę. A Ojciec Święty mówi: „No tak, matka, jak zobaczyła Ojca Świętego, tak padła na kolana, a teraz wstać nie może. No i cóż, Papież musi matkę podnieść”. I podnosi ją. Barbara płakała ze szczęścia, ze wzruszenia. „A córka ma zamiar pójść w ślady matki, a ja do tego nie dopuszczę” – mówi Ojciec Święty i przyciska Marysię do siebie. Mamy piękne zdjęcie Marysi w objęciach Ojca Świętego.
Potem, kiedy w 1983 roku pojechałem do Watykanu na zaproszenie Ojca Świętego, aby trzy miesiące wcześniej ustalić program śpiewów sakralnych na beatyfikację siostry Faustyny Kowalskiej, to zaproszony byłem do kaplicy na prywatną Mszę św. Tam dostałem dwa różańce: „Ten dla mistrza, a ten dla Barbary, pańskiej małżonki, żeby nam nie chorowała” – powiedział Papież. Więc pamiętał imię mojej żony i wzruszył mnie tym. Codziennie modlę się za Ojca Świętego o siły w dążeniach do zjednoczenia wszystkich wierzących w Boga w jedną chrześcijańską rodzinę. To fantastyczna sprawa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.