Po wyjściu na ulicę, zostaliśmy "zaatakowani" z iście arabskim uporem, by kupować pamiątki i dewocjonalia - najczęściej za one dolar. Nie pomogło nam to w pielgrzymkowym skupieniu. Także bez entuzjazmu przyjęliśmy nagłośniony przez megafon, egzotycznie brzmiący śpiew - modlitwę muzeina z wysokiego minaretu, znajdującego się obok muzułmańskiego meczetu.
Za czasów narodzenia Jezusa Betlejem było małym miasteczkiem liczącym około tysiąca mieszkańców, słynnym ze względu na rodzinne koneksje z Dawidem. Dziś to miasto ma ponad 25 tys. ludności, głównie arabskiej, i nadal istnieje, podczas gdy wiele innych miejscowości z czasów Chrystusa, jak Kafarnaum, Korozaim czy Betsaida, zniknęło później z powierzchni ziemi, a ich pozostałości zostały przez archeologów odkopane dopiero w drugiej połowie XX wieku. Jadąc z centrum Jerozolimy do centrum Betlejem, można samochodem przebyć tę odległość w niespełna pół godziny. W praktyce czas ten znacznie się wydłuża, bo przed obszarem Betlejem przebiega granica między Izraelem i Palestyną. Istniejący na drodze punkt graniczny strzeżony przez żołnierzy izraelskich trudny jest obecnie do przekroczenia. Przejazd zajmuje wiele czasu, a niekiedy - po wybuchu konfliktu między tymi narodami - staje się wręcz niemożliwy.
Doświadczyła tego swego czasu osiemdziesięcioosobowa grupa pielgrzymów z Lublina. Po długo trwających pertraktacjach kierownictwa i po naszej w autokarze gorącej modlitwie zostaliśmy „omyłkowo” - jak to później określono - przepuszczeni. Drugi nasz autokar zdecydowanie odprawiono z powrotem. Dopiero następnego dnia, po wcześniejszych interwencjach w ministerstwie izraelskim, udało się nam wjechać całą grupą - dwoma autokarami prowadzonymi przez kierowców arabskich. Stało się to możliwe, gdyż od zabicia dwóch żołnierzy izraelskich na tym terenie minęły dwa dni i w tym czasie nie wydarzył się nowy incydent. Po drodze oglądaliśmy akcję przeszukiwania przez izraelskich żołnierzy okazałej willi palestyńskiej i prowadzenia pod eskortą jej mieszkańców.
Ze względu na poważne trudności z przekroczeniem punktu granicznego oraz na pojawiające się w środkach masowego przekazu wielu państw obrazy i informacje o zagrożeniu życia na tych terenach, do Betlejem wjeżdża obecnie niewiele grup. Pielgrzymka naszych religijnych wspólnot była planowana trzy lata wcześniej, termin wyjazdu przesuwaliśmy kilkakrotnie. Wybierając się wreszcie w tę blisko dwutygodniową podróż do Ziemi Świętej, musieliśmy pokonać lęk... nawet przed utratą życia! Wyjazd na szczęście powiódł się i zakończył bez większych przykrych przygód (poza niemożnością wjechania do Jerycha i wejścia na Górę Kuszenia oraz mimo jednodniowego opóźnienia lotu z powodu strajku na lotnisku w Tel Awiwie).
Przybycie do Betlejem po tych trudnościach stało się dla nas tym bardziej cenną chwilą i wzmogło intensywność duchowych przeżyć. Jadąc ulicami tego miasta, oglądaliśmy ślady izraelskiej zbrojnej odwetowej interwencji na Palestynę, z wieloma czołgami na ulicach Betlejem i z oblężeniem muzułmanów w Bazylice Bożego Narodzenia w 2002 roku. Widzieliśmy stagnację i brak ożywienia handlowego w tym mieście, dotkniętym dużym - bo sięgającym ponad 50 proc. - bezrobociem, obserwowaliśmy też prace remontowe przy budynkach i na ulicach - malowano na przykład i wymieniano krawężniki nadkruszone przez czołgi.
Nasze autokary zostały przyjęte przez przechodniów i palestyńskich żołnierzy z zaciekawieniem i zdystansowaną życzliwością. My natomiast, po wyjściu na ulicę, zostaliśmy „zaatakowani” z iście arabskim uporem, by kupować pamiątki i dewocjonalia - najczęściej za one dolar. Nie pomogło nam to w pielgrzymkowym skupieniu. Także bez entuzjazmu przyjęliśmy nagłośniony przez megafon, egzotycznie brzmiący śpiew - modlitwę muzeina z wysokiego minaretu, znajdującego się obok muzułmańskiego meczetu. Staliśmy wówczas - tuż przed godziną dwunastą - przy wejściu do Bazyliki Bożego Narodzenia, wsłuchani w informację o historii tego miejsca narodzenia Jezusa.