Po uiszczeniu opłaty zostaliśmy wpuszczeni do bazyliki, która jest imponującej wielkości starym kościołem o surowym i nieco zaniedbanym wnętrzu oraz niezwykle długiej nawie podpartej dwoma rzędami kamiennych wysokich przyczernionych kolumn. W środku, w dwóch rzędach, wiszą tam duże lampy „wieczne”. W pobliżu ołtarza tych lamp różnej wielkości znajduje się coraz więcej. Ołtarz w formie ikonostasu wznosi się na podwyższeniu. Później zeszliśmy wszyscy do Groty Narodzenia Pańskiego. Byliśmy tam sami i w skupieniu mogliśmy wysłuchać Ewangelii św. Łukasza o narodzeniu Jezusa, zaśpiewać jedną czy drugą pieśń... W osobistej adoracji, w ciszy, bez pośpiechu, ukląkłem i ucałowałem z dużym wzruszeniem ową srebrną gwiazdę, która znaczy miejsce narodzenia Jezusa. Dotknąłem też kamiennego żłóbka, znajdującego się na autentycznej skale, łączonej tradycyjnie z grotą - stajenką betlejemską.
Z groty wyszliśmy schodami z drugiej strony ołtarza bazyliki, by przejść do stojącego obok nowego kościoła-kaplicy. Trwało tam właśnie nabożeństwo, w którym uczestniczyło kilkunastu franciszkanów. Po jego zakończeniu, krocząc za zakonnikami ze świeczkami w rękach, jeszcze raz udaliśmy się do Groty Narodzenia Jezusa. Tym razem modliliśmy się, słuchając śpiewanych przez nich psalmów w języku łacińskim. Ceremonia zakończyła się kadzeniem i adorowaniem miejsca narodzenia Zbawiciela. Jeszcze raz pokłoniliśmy się Panu, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, a wszystko działo się bez pośpiechu i bez natłoku pielgrzymów.
Towarzyszyła mi wciąż świadomość nienaturalności wojennego czasu, w którym tak bardzo utrudniony został dostęp do tego świętego miejsca. Misję nieustannej adoracji przejęli tu na siebie opiekujący się tym miejscem od kilku stuleci franciszkanie, płacąc też niekiedy za nią daninę krwi.
Powracając do naszego trudnego wjazdu do Betlejem, owo zatrzymanie autokaru pierwszego dnia na granicy wyszło, myślę, naszej pielgrzymce na dobre, bo przywróciło naturalny bieg zwiedzania. Tego dnia jeszcze dotarliśmy do leżącego na peryferiach obecnej Jerozolimy miejsca narodzenia Jana Chrzciciela. W kościele wybudowanym na terenie, gdzie mieszkał kapłan Zachariasz i jego żona Elżbieta, sprawowaliśmy uroczystą Eucharystię. Dotykając skały narodzenia św. Jana Chrzciciela, jak i skały w grocie narodzenia Jezusa w Betlejem, odczułem ową cudowną tajemnicę zespolenia nieba z ziemią, złączenia Boga z człowiekiem - wypełnienia się zapowiedzianego już w raju i przypominanego przez proroków odkupienia ludzi. Ono dokonało się w ofierze na krzyżu, na górze Golgocie, w pobliżu Góry Oliwnej w Jerozolimie. W tych miejscach byliśmy również w kolejnych dniach pielgrzymki...
Teraz, po przyjeździe do kraju, jeszcze usilniej modlę się, ufając, że Bóg udzieli łaski tamtejszym narodom i trudna sytuacja konfliktu wojennego zostanie rozwiązana. O ten dar pokoju, pielgrzymując od Galilei po Judeę, modlili się zapewne wszyscy uczestnicy naszej neokatechumenalnej pielgrzymki. Taka modlitwa na tej uświęconej pobytem Jezusa, Maryi i Józefa ziemi narzuca się niejako sama.
Betlejem, a także Jezioro Galilejskie, Jordan, Morze Martwe i Jerozolima to czytelne znaki Ziemi Świętej - tak górzystej, skalistej, trudnej do uprawy, gdzie przez kilka miesięcy letnich nie pada deszcz. Zdumiewa także ciągnąca się doliną Jordanu najgłębsza w świecie depresja, która przy Morzu Martwym osiąga 400 metrów. Surowość krajobrazu oraz cierpienia ludzi i narodów - oto obraz świata, który choć już odkupiony, czeka wciąż na „nowe niebiosa i nową ziemię”.