Laicyzacja nie jest czymś, co wyrosło z dnia na dzień. Jest trwającym od dziesięcioleci, jeśli nie od stuleci, procesem.
Wieczorna rozmowa z pracującym w dużym mieście duszpasterzem. Opowiada o planowanym na ubiegłą sobotę spotkaniu z młodzieżą. Dzień wcześniej od jednej z mających być na nim osób otrzymał wiadomość. X ma korepetycje, Y trening, Z remont w domu, ja wyjeżdżam z rodzicami na weekend. Nikt z nas nie przyjdzie, niech ksiądz nie marnuje swojego cennego czasu i nie czeka.
Ideą Kościoła wychodzącego żyje wielu katechetów i duszpasterzy. Owszem, są jeszcze skostniałe struktury. Ale jest też liczne grono próbujących odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Wychodzących z inicjatywą. Marzących o Kościele będącym gościnnym domem. I… stających przed ścianą. Bo przemiany, jakich jesteśmy świadkami, sięgają głębiej niż nam się wydaje. Laicyzacja nie jest czymś, co wyrosło z dnia na dzień. Jest trwającym od dziesięcioleci, jeśli nie od stuleci (niektórzy jej początki upatrują w Rewolucji Francuskiej), procesem.
W Foggi – czytamy w L’Osservatore Romano – salezjanie otworzyli “Casa Giò”. Dom Jana. Giò to skrót imienia (od Giovanni), jakim z upodobaniem posługiwał się święty Jan Bosko. Jego twórcy stawiają sobie ambitne cele: dom ma być miejscem przyjęcia młodych, którzy muszę mieć swobodę wyboru własnej przyszłości. Równocześnie tym zakrojonym na dużą skalę planom towarzyszy pokorne przekonanie: „Małe kroki, wielkie marzenia”.
Gdy przed laty powstawał portal wiara.pl, jeden z jego twórców powiedział, że pracujący tu autorzy i dziennikarze będą stać w bramie i czekać na rozmówców. Brama, zauważmy, jest miejscem przechodzenia w pospiechu. Tu rzadko kto zatrzymuje się na rozmowę. Jeśli zwracamy na kogoś uwagę, to na znajomych. Minimalizm niegodny Ewangelii, wysyłającej uczniów do głoszenia? Czy naśladowanie Jezusa, siedzącego przy źródle w oczekiwaniu na Samarytankę?
„Co to znaczy – pyta we wrześniowym numerze miesięcznika W drodze Mikołaj Foks – być świadkiem dla innych ludzi? Mówić im, że się było w niedzielę w kościele? Co to znaczy być świadkiem dla swojej rodziny? Ostentacyjnie czytać Biblię w ich obecności? Żyć na pokaz – to nie to. Ukrywać swoja wiarę – jeszcze gorzej. Dla mnie to ciągłe chodzenie po linie. Balansowanie między tym, co na pokaz, a ukrywaniem”. Dość frustrujące – zauważa.
Henri J.M. Nouwen, w Zranionym Uzdrowicielu, przytacza znalezioną w Talmudzie starą legendę. „Pewnego razu rabbi Jeszua ben Lewi spotkał proroka Eliasza, stojącego w wejściu piwnicy rabbiego Simerona ben Joaha… Zapytał Eliasza: Kiedy przyjdzie Mesjasz? Eliasz odparł: Idź i sam Go zapytaj. – Gdzie On jest? – Siedzi u bram miasta. – Po czym Go poznam? – Siedzi między biedakami pokrytymi ranami. Inni odsłaniają wszystkie swoje rany, po czym bandażują je z powrotem. On natomiast odsłania po jednej ranie i zaraz ją zawija, mówiąc do siebie: Może będę potrzebny: jeśli tak, muszę być zawsze gotowy, aby nie przegapić chwili”.
Pytamy po raz drugi. Minimalizm niegodny Ewangelii, wysyłającej uczniów na krańce świata? Czy naśladowanie Jezusa, w samotności umierającego na Golgocie?
Małe kroki. Oczekiwanie na rozmówcę. Przewiązywanie jednej tylko rany, by być gotowym. Mało?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.