Zadziwiające, jak wiele dogmatów miewają ludzie deklarujący, że wszelkie odrzucają.
Kiedy spotykam ludzi spoza Górnego Śląska, bardzo często słyszę zatroskane pytania o dążenia Ślązaków do autonomii, proniemieckość i RAŚ (Ruch Autonomii Śląska). Nieodmiennie budzą one moje zakłopotanie. Mam nieraz wrażenie, że pytający wiedzą na ten temat więcej ode mnie. Bo ja... No cóż: żyjąc na Górnym Śląsku w ogóle nie widzę problemu. Autonomia? Mamy władze samorządowe, ale jakoś nie widzę, by chciały dla siebie władzy więcej niż samorządy z innych regionów Polski. Proniemieckość? Ano są na Opolszczyźnie miejscowości z dwujęzycznymi napisami, ale zasadniczo ci, którzy mogliby z racji pochodzenia optować za niemieckością w zdecydowanej większości albo dawno już wyjechali, albo poumierali. Nawet różne odmiany gwary śląskiej, niekoniecznie zresztą w wersjach z silnymi niemieckimi naleciałościami, od lat usłyszeć można tylko w niektórych regionach. A RAŚ? No cóż. W ostatnich wyborach samorządowych nie wprowadził żadnego przedstawiciela do sejmiku wojewódzkiego. Wcześniej też zresztą tylko kilku ich miał w województwie śląskim. To mówi samo za siebie. Problemy, o których wspomniałem wcześniej, oczywiście istnieją, ale są na tyle marginalne, że nie ma żadnego powodu, by na serio się czegoś tu obawiać. No, ale jak usłyszało się to i owo, a z racji zamieszkania na drugim końcu Polski nie ma się możliwości zobaczenia tego w praktyce....
Z czymś podobnym, ale w znacznie większym stopniu, a przez to zdecydowanie bardziej niebezpiecznym, mamy do czynienia na bardzo wielu polach. Najbardziej martwi mnie tu świat polityki. Z niesmakiem oglądam ostatnimi miesiącami internetowe portale czy programy informacyjne w telewizji. Wcześniej bywało tak, że główne tematy były w zasadzie we wszystkich wspólne. Tak czy siak komentowane, ale dotyczyło to wszystko podobnych tematów. Dziś ma się wrażenie, że przedstawiane w mediach treści dotyczą rzeczywistości w dwóch różnych krajach. Jedni wyciągają tylko sprawy istotne dla ich mocodawców inne przemilczając, drudzy podobnie, tylko na odwrót: pokazują, co tamci przemilczają, z kolei milczą o tym, co dla ich mocodawców niewygodne. Jedni i drudzy są przy tym przekonani – skądinąd słusznie – że rację ma ten, kto głośniej krzyczy, a zwycięzców i tak się przecież nie sądzi.
No właśnie. Zwycięzców. Jak w niektórych dyscyplinach sportu: fair play się nie liczy, taktyczne faule mile widziane, udawanie faulu nikomu ujmy nie przynosi, byle był wynik. A potem to obłudne apelowanie o pokój i pojednanie, połączone z pokazywaniem przeciwników palcami; że to oni winni, że oni to czy tamto, a my, niewiniątka, to przecież „tylko”... A przecież życie społeczne to nie rozgrywki sportowe.
Problem leży w niechęci do autentycznego słuchania: po co, przecież to tępy burak, prawda? W przeświadczeniu, że wiem, co adwersarz powie, zanim jeszcze zdąży usta otworzyć. W złośliwym interpretowaniu tego, co czasem nie do końca szczęśliwie wyraził, posuwającym się nieraz do przekręcania jego wypowiedzi. W szczerej nienawiści, coraz rzadziej skrywanej ogładą w zachowaniu. Tylko „ja” i „my”. „Oni” czy „wy” się nie liczą. Postawić na swoim. Bez względu na to, co chcieliby inni....
Gdy tak stawia się sprawę, gdy rzeczowy ogląd spraw zastępuje propaganda, ma się bardzo wypaczony obraz rzeczywistości. Jak w takim wypadku można stawiać dobre diagnozy i podawać na choroby skuteczne lekarstwa?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.