O konieczności posługiwania się językiem zrozumiałym (filozof powie: intersubiektywnie komunikatywnym).
Przed kilkoma dniami jeden z prezenterów pewnej stacji radiowej zapowiadał kolejne utwory muzyczne, z upodobaniem powtarzając przed każdym: soundtrack z filmu… Na reakcję doświadczonych dziennikarzy nie trzeba było długo czekać. „Źle to świadczy o inteligencji i zasobie słów, skoro nie potrafi po polsku powiedzieć: ścieżka muzyczna”.
Prezenter inteligentnym raczej był. Raczej chorował na przypadłość znaną także w kościelnych środowiskach. Pamiętam z czasów kleryckich, gdy jeden z profesorów, będący także znanym i uznanym kaznodzieją, radził, by od czasu do czasu wpleść w homilię jakieś słowo z języka teologicznego. „Ludzie będą mieli pewność – tłumaczył – że mają do czynienia z mądrym księdzem”.
Poszedłem za radą. Przy najbliższej okazji kupiłem książkę Karla Rahnera. Tytułu nie pamiętam. Podobnie treści. Jedyne, co mi zostało, to mordercza próba zrozumienia długich, wielokrotnie złożonych zdań, nasyconych słownictwem, każącym co chwila sięgać do słownika wyrazów obcych. Bywało czytałem jedno zdanie kilka razy. Gdy doszedłem do końca już nie pamiętałem, co było na początku. Wszelako trud się opłacił. Po kilku takich próbach nie miałem problemu z językiem wielkich teologów.
Na szczęście, kilka miesięcy później, odkryłem teologów francuskich. Z ich językiem nie miałem już takich problemów jak z Rahnerem. Choć także podejmowali tematy trudne. Ich lektura uświadomiła, że o zawiłościach i tajemnicach wiary można jednak mówić językiem zrozumiałym. O czym przekonywał we wstępie do „Historii filozofii” Władysław Tatarkiewicz.
O konieczności posługiwania się językiem zrozumiałym (filozof powie: intersubiektywnie komunikatywnym) przekonałem się, robiąc przed laty eksperyment z moimi uczniami. Po zapowiedzi w ogłoszeniach parafialnych Gorzki Żali z kazaniem pasyjnym kazałem im wyjąć kartki i anonimowo odpowiedzieć na pytanie: co to są kazania pasyjne. Łatwo przewidzieć skutek. Wszystkie kartki wróciły puste. Wczoraj na kolędzie wróciłem do historii. Moi rozmówcy nie ukrywali, że też nie wiedzą. Wystarczyło kilka słów, by tajemna wiedza stała się dostępną.
Tytułowej immanencji i transcendencji w tekstach liturgicznych raczej nie ma. Co nie znaczy, że zawsze są zrozumiałe. Przykłady można mnożyć. Choćby misterium paschalne, ofiara Melchizedeka, Chrystus ofiarowany jako nasza Pascha, tajemnica Wcielonego Słowa. Zaangażowany katolik nie ma problemu. Ale ktoś, kto przez lekcje religii ledwie przebrnął, potrafiący czytać jedynie piktogramy, dziecko współczesnej kultury obrazu z nosem przyklejonym do smartfona, obróci się na pięcie i wyjdzie przekonane, że ma do czynienia z pokoleniem dinozaurów.
Czy to znaczy, że potrzebna będzie w Kościele językowa rewolucja. Trudno ją sobie wyobrazić. Nie ma we współczesnej polszczyźnie słowa, mogącego zastąpić np. Wcielenie. Jeśli, czeka nas żmudna droga tłumaczenia, wyjaśniania, towarzyszeniu w procesie rozumienia. Paradoksalnie, wspomniany wyżej Karl Rahner może się przydać. Jest autorem między innymi „Małego słownika teologicznego”. Sprawdziłem. Na aukcjach internetowych i w kilku antykwariatach jeszcze dostępny. Niewątpliwie posługujący się nim, przekładający niekiedy trudne prawdy i mówiący o nich (bez spłycania) językiem jaki słuchacz rozumie, zyska miano mędrca.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |