Kościół na Poczekajce wyróżnia się na tle innych lubelskich świątyń. Nie tylko ze względu na swoją wielkość. To tutaj większość prac stolarskich wykonał jeden człowiek, o którym dziś wielu mówi: święty.
Marian Kłoczko był jednym z dziewięciorga dzieci Wincentego i Moniki. Kilkoro z jego rodzeństwa zmarło w wieku dziecięcym. Gdy i on, mając 12 lat, ciężko zachorował, matka zaniosła go do parafialnego kościoła i powiedziała Matce Bożej: „Jeśli wyzdrowieje, jest Twój”. Marian wyszedł z choroby i uznał, że jego życie należy do Boga i Jego Matki. Swoje powołanie postanowił realizować w Zakonie Braci Mniejszych Kapucynów. Bardzo chciał zostać kapłanem, ale przełożeni zakonni nie zgodzili się na jego dalszą naukę. − Sam wyjaśniał, że w tamtym czasie, gdy były trudne warunki materialne, do klasztoru zgłaszało się wielu kandydatów, którzy chcieli uzyskać wykształcenie i po ukończeniu studiów odchodzili z zakonu – mówi o. prof. Andrzej Derdziuk OFM Cap, autor książki o bracie Kalikście zatytułowanej „Pod sufitem nieba”. − Odmowna decyzja przełożonych utwierdziła go w przekonaniu, by był zwykłym bratem, jak św. Franciszek – dodaje. W chwili obłóczyn, podczas których nowicjusz otrzymywał nowe imię, wskazujące na jego nowe narodziny i tożsamość nowego człowieka, Marian został Kalikstem, na cześć świętego papieża z III wieku.
Talent od Boga
Po pierwszych ślubach zakonnych został przydzielony do pracy w kuchni, ale bardzo szybko dostrzeżono jego wielki talent stolarski. Trafił do klasztoru w Zakroczymiu, gdzie jego zdolności i niezwykła pomysłowość w wynajdywaniu i stosowaniu rozwiązań technicznych wprawiały innych w osłupienie. Zaczęto go więc zapraszać także do innych klasztorów, by skorzystać z jego rad. − Kalikst nie tylko wykonywał konkretne prace dla innych wspólnot, ale też rozwiązywał trudne problemy budowlane i stał się dla wielu autorytetem w tym zakresie – opowiada o. Derdziuk.
Do głównych prac brata Kaliksta należało odnawianie i wykonywanie ołtarzy, tworzenie ławek do kościołów, świeczników, ale z powodzeniem pracował też przy pracach dekarskich. Okazało się, że każdy przełożony domu chciał, by był w jego klasztorze. Gdy rozpoczęła się budowa nowego kościoła kapucyńskiego w Lublinie na Poczekajce, przełożony bardzo zabiegał o to, by zdolny zakonnik trafił właśnie do jego klasztoru.
Pomysłowy Dobromir
Tak też się stało. − Do zadań brata Kaliksta należało przygotowywanie szalunków pod ogromne fundamenty budowanego kościoła oraz zorganizowanie rusztowań dla wznoszonych murów świątyni. Jednym z największych wyzwań było zabudowanie ogromnego sufitu w kościele, który znajdował się na wysokości 26 metrów nad poziomem posadzki – opowiada o. Andrzej. – Przez cały swój pobyt w lubelskim klasztorze brat Kalikst był przede wszystkim bardzo oddany ludziom potrzebującym. Niejednokrotnie wykonywał prace montażowe i budowlane w mieszkaniach prywatnych. Na pytanie, skąd wiedział, że istnieje taka potrzeba, odpowiadał, że podpowiedział mu Anioł Stróż.
Przychodzili do niego też ludzie, którzy prosili o radę i pociechę. Otrzymywali proste, płynące z serca i głębokiej modlitwy przemyślenia, które trafiały w sedno problemu – wspomina kapucyn. Jak zaznacza o. Andrzej, brat Kalikst był takim „pomysłowym Dobromirem”. − Miał naprawdę wspaniały zmysł konstruktorski, potrafił robić urządzenia, które łączyły prostotę budowy z ogromną funkcjonalnością − opowiada. – Jednak jeszcze większą rzeczą było w nim właśnie to, że ten człowiek, który oddany był pracy stolarskiej, współpracował z różnymi ludźmi, potrafił robić piękne, doskonałe wręcz rzeczy, miał nade wszystko czas dla Boga. Zawsze był obecny na modlitwach, nawet jeśli były do zrobienia najpilniejsze prace. Pokazywał w realnym życiu, że prymat Boga da się ocalić, co więcej, że jeżeli Bóg jest postawiony na pierwszym miejscu, to wszystkie inne sprawy mają swoje odpowiednie usytuowanie – podkreśla.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |