Fragment książki "Historia życia zakonnego" autorstwa Franza Metzgera i Karin Feuerstein-Praßer. Wydawnictwo: Jedność.
Asceza i uczoność
Kiedy Benedykt z Nursji zakładał klasztor na Monte Cassino, miał jedynie zamiar wraz ze swoimi mnichami przybliżyć się do Boga poprzez modlitwę i kontemplację, nawet gdyby miało to odbywać się w ściśle uregulowanej formie. Być mnichem znaczyło dla niego całkowicie zrezygnować ze wszystkiego, co otaczało się zwykle szacunkiem „w świecie”: z rozkoszy i żądzy, bogactwa i honorów, przyjaźni i życia rodzinnego, ale również ze zwykłego uczestniczenia w życiu państwa i społeczeństwa. Znaczenie miało tylko i wyłącznie zbawienie duszy braci zakonnych, ich życie dla Boga.
Każdą myśl dotyczącą zewnętrznego oddziaływania swojego opactwa, dotyczącą misji, duszpasterstwa i znajomości nauk Benedykt z pewnością by od siebie oddalał. Czyż on sam nie pozostał „wiedzącym nie wiedzącym”, kiedy przedwcześnie porzucił studia, rezygnując tym samym z „balastu” świeckiego kształcenia? Tego, że zdarzenia potoczyły się zupełnie inaczej, że mnisi z Zachodu wyszli z medytacyjnego osamotnienia i stali się twórcami zupełnie nowej kultury chrześcijańskiej, tego „ojciec mnichów” nie mógł jednak przewidzieć…
Aby odnaleźć korzenie tego dotychczas nieznanego aspektu życia mnichów musimy przepłynąć kanał la Manche i udać się do najbardziej oddalonego krańca kontynentu europejskiego, do Irlandii. Położona z dala od wielkiego nurtu europejskiej historii „Zielona Wyspa” nigdy nie została zdobyta przez Rzymian, również stosunkowo późno, bo dopiero w V stuleciu, zetknęła się z chrześcijaństwem. Chrystianizacja kraju była głównie dziełem świętego Patryka (ok. 385-460) oraz jego uczniów. Przez trzydzieści lat Patryk zużywał całą swoją energię, aby przekonać celtyckich mieszkańców wyspy do błogosławionej siły chrześcijaństwa, a przy tym odważnie stawiał czoło zaciekłemu sprzeciwowi starej kapłańskiej kasty druidów. Jego namiętny upór oraz oczywista siła jego wiary przekonywały ludzi; Patryk założył liczne klasztory męskie i żeńskie jako ośrodki swojej działalności misyjnej, a klasztory te stały się z kolei zalążkami bogatej kultury w dziedzinie sztuki i nauki…
Na początku jednak nic tego nie zapowiadało. Irlandzcy mnisi praktykowali rozbudowaną ascezę, mieszkali w pojedynczych celach i spotykali się wyłącznie na modlitwach. Ich niepisanym prawem było starać się naśladować bliskowschodnich eremitów w ich samodyscyplinie i wstrzemięźliwości, a prześcignąć ich pod względem podejmowanych wysiłków. Jednakże już „drugie pokolenie” irlandzkich mnichów oddaliło się od tej orientalnej tradycji. Doszli oni do przekonania, że wiara chrześcijańska ma szansę na ostateczne i trwałe zwycięstwo tylko pod warunkiem, że stanie do współzawodnictwa ze starą rodzimą kulturą i nauką – bo przecież życie duchowe Irlandii nie zostało przerwane ani przez wędrówki ludów, ani przez wpływy rzymskie.
Jej przedstawicielom, mężom o ogromnej erudycji i mistrzom mocnych słów, należało zatem stawić czoła. We wspólnotach zakonnych zaczęto się uczyć: najpierw łaciny, języka liturgii i Pisma Świętego, a potem też greki. W specjalnie to tego celu wyposażonych skryptoriach kopiowano rękopisy; tworzono szkoły dla duchownych i świeckich. Już wkrótce rozkwitła w Irlandii sztuka pisania oraz ilustrowania książek. Bezbłędna gramatycznie łacina, ćwiczenie metrum wiersza oraz wiedza filozoficzna niebawem stały się powszechnym elementem wykształcenia. Irlandzkie klasztory nie były już zatem tylko miejscem modlitwy i ascezy, ale prawdziwymi „szkołami elity”, których absolwenci już wkrótce przygotowywali się do tego, by ludziom na kontynencie europejskim zanieść nie tylko wiarę chrześcijańską, ale również nową naukę!