Ta historia mogła się nie wydarzyć. Nie byłoby strachu, przerażenia i nieprzespanych nocy. Jej bohaterowie nie zastanawialiby się, jak będzie wyglądać egzekucja: czy najpierw zabiją rodziców na oczach dzieci, czy odwrotnie – rodzice będą patrzyli na śmierć swoich pociech.
Ta historia nie wydarzyłaby się na pewno, gdyby nie heroizm i męstwo Józefa i Walerii Trębaczów. To na ich barkach w połowie czerwca 1942 roku spoczęła odpowiedzialność za życie bądź śmierć ich samych oraz trójki dzieci: Anny, Stanisława i najmłodszej Kazimiery oraz zięcia Władysława. Czy była to najtrudniejsza decyzja w życiu tych ludzi? – Nasi rodzice byli bardzo bogobojni. Wierzyli, że jak przyjmą pod swój dach Żyda, to Pan Bóg będzie nad nami czuwał. I tak było do końca wojny – odpowiada dziś pani Kazimiera.
Wasze ulice, nasze kamienice
A zaczęło się jeszcze przed wojną. W Chrzanowie, według dzisiejszych szacunków, przed pojawieniem się Niemców żyło około 8 tys. Żydów. Jak wyglądały relacje polsko-żydowskie? Poza nielicznymi aktami agresji układały się bez zarzutu.
Przed wojną dobrze żyło się również Trębaczom, którzy utrzymywali się z niewielkiej cegielni. Roboty było tyle, że Józef Trębacz zatrudniał kilku pomocników. Niczego im nie brakowało, przez co również zwracali na siebie uwagę nieżyczliwych. – Pewnego ranka ojciec odkrył, że cegielnia nie może dalej pracować, bo w nocy ktoś ukradł silnik – opowiada Kazimiera. – Zakład musiał przerwać produkcję cegły, co wpędziło go w długi – tłumaczy.
Trębacz był człowiekiem, który umiał znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Problem kupna nowego silnika rozwiązała pożyczka od szkolnego kolegi, zamożnego kupca chrzanowskiego – Pinkusa Jakubowicza. Jeszcze przed wojną, gdy znów stanął na nogi, oddał wszystko co do grosza. Dobre czasy powróciły, ale nie na długo. 1 września 1939 roku o 6 rano niemieckie bombowce dokonały nalotu na Trzebinię. Chrzanów był następny. W listopadzie 1941 roku Niemcy utworzyli w Chrzanowie getto, które obejmowało rejon dzisiejszych ulic: Kadłubka, Krzyskiej, Garncarskiej, część Krakowskiej, Luszowickiej, Balińskiej i Berka Joselewicza.
Niespodziewany gość
„Przed południem, 21 czerwca 1942 roku zjawił się w naszym domu Pinkus Jakubowicz. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że był Żydem i gdyby nie przyszedł w biały dzień, w stroju noszonym przez ortodoksyjnych” – tak to zdarzenie zapamiętał 20-letni wówczas Stanisław, który zapisał je po latach w „Sadze rodziny Trębaczów”. Zapomniał dodać, że nie byłoby nic dziwnego w pojawieniu się Żyda, gdyby nie fakt, że tego dnia Jakubowicz powinien już nie żyć. Pinkus jeszcze przed wojną postanowił opuścić Chrzanów i razem z rodziną udał się do Tarnowa, gdzie Niemcy rozpoczęli masowe mordy na lokalnej ludności żydowskiej. W połowie 1942 roku Jakubowicz razem z żoną znalazł się w transporcie zmierzającym do obozu koncentracyjnego. Kiedy pociąg stanął w Dulowej, na granicy Generalnej Guberni i Rzeszy, wyskoczyli i ukryli się w pobliskiej Puszczy Dulowskiej. 21 czerwca 1942 roku Jakubowicz zapukał do drzwi ich domu. Byli dla niego jedyną szansą na przeżycie. – Tato, mama i Pinkus zamknęli się w dużym pokoju, a nas wyrzucili do małego. Nie chcieli, żebyśmy brali udział w rozmowie. Narada trwała bardzo długo, ale w końcu zdecydowali – przypomina sobie pani Kazimiera.
Gość w dom, Bóg w dom
Od razu przystąpiono do działania: najpierw ogolono Pinkusowi brodę oraz pejsy, następnie wykąpano go i wyrzucono brudny, żydowski chałat. Następnie poinformowano dzieci, że gość zostanie na dłużej. – Ojciec powiedział, że jesteśmy teraz bardzo narażeni, gdyż przechowywanie Żyda w domu jest nielegalne i grozi nam kara śmierci. Od tej chwili musieliśmy być bardzo czujni i obowiązywało nas milczenie. Jako dzieci byliśmy posłuszni rodzicom i przyjmowaliśmy bez sprzeciwu ich decyzje – wspomina Kazimiera.
Czy rodzice się bali? Czy kiedykolwiek pomyśleli, że ktoś mógłby go wydać? – Nasi rodzice byli bardzo bogobojni. Wierzyli, że jak przyjmują pod swój dach Żyda, to Pan Bóg będzie nas chronił. I tak było do końca wojny, bo mimo wielu groźnych sytuacji wszyscy szczęśliwie przeżyliśmy – odpowiada. O tych „groźnych sytuacjach” więcej dowiaduję się z zapisków Staszka Trębacza.
Przypadki i cuda
Pierwszą kryjówką Pinkusa był strych, gdzie w razie zagrożenia mógł się schować pomiędzy snopkami słomy. A zagrożenie pojawiło się szybciej, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. „Zaraz na drugi dzień zjawił się u nas niemiecki konfident – Hans Reilich. Wpadłem wówczas niezauważony przez sionkę na strych, ukryłem Jakubowicza, a następnie asystowałem Reilichowi przy kontroli strychu, a on długo się rozglądał, ale nic szczególnego nie spostrzegł” – opisuje całą sytuację Stanisław.
Jak wspominał po latach, konfident miał już na sumieniu kilku mieszkańców Pogorskiej. Do dziś nie wiadomo, czy Reilich coś przypuszczał, czy może była to rutynowa kontrola zlecona przez nazistów. Wiadomo natomiast, że niedługo po tym zdarzeniu wyrok śmierci na kapusiu wykonali polscy partyzanci.
To niejedyny przypadek, gdy opatrzność Boska czuwała nad Trębaczami. W końcu Józef Trębacz podjął decyzję o zmianie kryjówki dla Jakubowicza. Wpadł na pomysł ukrycia dawnego przyjaciela pod stajnią, w specjalnie wykopanej piwniczce. Kopano ją w nocy, by nie wzbudzić podejrzeń sąsiadów.
Wiosną 1944 roku u Trębaczów znów pojawiły się problemy. Ukrywany w ziemiance gość zachorował na zapalenie oskrzeli. Jego stan był na tyle poważny, że postanowiono wezwać niemieckiego lekarza. Na czas wizyty umieszczono Pinkusa w sypialni. Lekarzowi powiedziano, że to kuzyn ojca, który odwiedził rodzinę i zmogła go choroba. Doktor przyjął wymyśloną wersję zdarzeń. Po kilku dniach kuracji Żyd wrócił do swojej kryjówki.
Wydać Żyda?
Czy Trębaczowie zastanawiali się, jak to będzie, kiedy Niemcy odkryją kryjówkę? Czy najpierw zabiją rodziców na oczach dzieci, czy odwrotnie – rodzice będą patrzyli na śmierć swoich pociech? A może urządzą publiczną egzekucję, zejdą się mieszkańcy całego miasta, by zobaczyć na własne oczy, jak żałośnie kończą ci, którzy pomagają „podludziom”? – te pytania nie dawały mi spokoju, kiedy ulicą Pogorską razem z panią Kazimierą zmierzaliśmy w stronę ich rodzinnego domu. Jedno jest pewne: ciągłe niebezpieczeństwo, napięcie wynikające z faktu ukrywania obcego człowieka, za którego można stracić życie, było w domu Trębaczów wyczuwalne. Czasem dawało upust w najmniej spodziewanych momentach. We wspomnieniach Staszka znajduję fragment świadczący o momencie załamania: „Pewnego razu siostry narzekały na ciągłe niebezpieczeństwo, a Józia wyskoczyła z pogróżkami, że zawiadomi niemiecką policję. Wówczas ojciec uderzył ją w twarz tak mocno, że aż się zachwiała i wyjaśnił spokojnie skutki jej desperackiego czynu”.
Początek 1945 roku przyniósł dobre wieści dla mieszkańców okupowanego Chrzanowa. Coraz częściej mówiono o rychłym zakończeniu wojny. W momencie przejścia sowieckiego frontu cała rodzina schowała się w piwnicy, gdzie znowu przeżyli chwilę grozy. Jeden z pocisków artyleryjskich eksplodował w ścianie stajni nad wejściem do żydowskiej kryjówki. Nikomu nic się nie stało... I tym razem Ktoś nad nimi czuwał.
Gdy działania wojenne ucichły, Pinkus Jakubowicz po raz pierwszy od prawie trzech lat opuścił dom Trębaczów. Powiedział, że nigdy nie zapomni o tym, co Polacy dla niego zrobili. – Z listów, które pisał, wywnioskowaliśmy, że wyjechał za granicę, do swoich dzieci. Początkowo przebywał w Belgii, później przeniósł się do Paryża, a stamtąd poleciał do USA, gdzie zmarł – dopowiada losy chrzanowskiego Żyda pani Kazimiera.
Wojna psuje ludzi
– Dziś ten dom jest zaniedbany, bo od kilku lat nikt w nim nie mieszka – pani Kazimiera wskazuje na jednopiętrowy budynek ze skośnym dachem. Zatrzymujemy się przed drzwiami.
– Czy myśli pani, że dziś znaleźliby się ludzie gotowi do tak heroicznego czynu? – pytam.
– Teraz to jest inna sytuacja i inne czasy. Musi pan wiedzieć, że ludzie się zmieniają w czasie zagrożenia – odpowiada pani Kazimiera.
– Jednak pani rodzina się nie zmieniła, zaufała sobie i Bogu. Czy czuje Pani dziś dumę?
– Kiedy byliśmy na wycieczce w Izraelu, mąż podsłuchał rozmowę, jak jeden Polak mówił do drugiego: „Szkoda, że Hitler wszystkich Żydów nie wymordował”. Niech pan sobie wyobrazi, co wtedy czułam – słyszę w odpowiedzi, ale oczyma wyobraźni widzę inny obraz: przygarbiony mężczyzna w zniszczonym chałacie drżącą ręką puka do drzwi tego domu.
Za ocalenie życia Pinkusowi Jakubowiczowi w 2009 roku Instytut Yad Vashem przyznał pośmiertnie Walerii i Józefowi Trębaczom z Chrzanowa tytuł Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.
Tekst otrzymał Nagrodę Młodych Dziennikarzy im. Bartka Zdunka w kategorii „Reportaż – po debiucie”. Fundatorem nagrody w tej kategorii jest „Gość Niedzielny”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.