– Jej życie było inspirujące dla nas wszystkich – mówią młodzi z Wolontariatu Misyjnego Salvator. Ich świadectwa będą częścią książki o Helenie Kmieć.
Pierwszy telefon z redakcji zadzwonił w środę przed południem – ponad dobę od tragicznej śmierci Heleny Kmieć, wolontariuszki misyjnej w Boliwii. – Powiesz mi coś o Helenie? – usłyszała w słuchawce Magdalena Kaczor z Wolontariatu Misyjnego Salvator, przyjaciółka zamordowanej wolontariuszki. – Otrząsnęłam się z płaczu. Wtedy do mnie dotarło, że to od nas – wolontariuszy misyjnych – będzie zależało, jak pozna ją świat… – mówi.
Święte szaleństwa
Magdalena Kaczor była jedną z pierwszych osób, które w mediach opowiadały o życiu zamordowanej wolontariuszki. Z Heleną poznały się na wyjeździe misyjnym na Węgrzech. Obydwie z szalonymi pomysłami, kochające Boga i ludzi. I choć Helena mieszkała na co dzień w Libiążu koło Krakowa, a Magda w Warszawie, ich przyjaźń przetrwała. – Urzekała jakimś ciepłem, dobrem. Ona była człowiekiem przede wszystkim oddanym Panu Bogu, a potem ludziom. U niej modlitwa była czymś naturalnym, często sama ją inicjowała. Brała gitarę i śpiewała – to był jej sposób na bycie z Bogiem – wspomina przyjaciółka. I ściszając głos, jakby mówiła o wielkiej tajemnicy, dodaje: – Już za jej życia widziałam w niej coś nieziemskiego.
Magda udzieliła wielu wywiadów, dzieląc się wspomnieniami. – Z dnia na dzień zaczynaliśmy rozumieć, że życie Heleny było wyjątkowe. A naszą misją – na ten czas – jest o nim świadczyć. Dlatego chcemy zebrać świadectwa i opublikować je w formie książki. Będą mogły się w niej wypowiedzieć także osoby, które do tej pory pogrążone były w głębokiej żałobie – mówi. Tymczasem pierwsze świadectwa pojawiły się masowo na profilu facebookowym Heleny i w internecie. Dla wielu osób biała trumna z ciałem wolontariuszki stała się wyrzutem sumienia, jak wiele rzeczy dla Boga jest jeszcze do zrobienia. – Jeśli zostanie świętą, to będzie świętą jajcarą – śmieje się przyjaciółka i pokazuje filmik, na którym razem z Heleną odgrywają kabaretowe scenki.
Długoterminowy cel
Wolontariusze z warszawskiego oddziału Wolontariatu Misyjnego Salvator – tego samego, do którego w Trzebini należała Helena – długo nie mogli otrząsnąć się po tym co się stało. Wiele osób znało dziewczynę, było z nią na placówkach misyjnych lub poznało na ogólnopolskich zjazdach WMS. Marta Różycka, podobnie jak Helenka, jest liderką swojego regionu. – Jej śmierć jest dla mnie impulsem do pracy nad swoim życiem. Wcześniej nie miałam osoby, którą mogłam naśladować. Ona w naturalny sposób dążyła do świętości. W pracowniczej ankiecie jako długoterminowy cel napisała, że chce być świętą. Czy ja bym tak napisała? Pewnie nie – przyznaje.
Kalendarz Marty, podobnie jak terminarz Heleny, także jest napięty. Wolontariusze z warszawskiego regionu raz w miesiącu spotykają się na dniu skupienia przygotowującym do wyjazdu na misje – na Białoruś, Filipiny, do Rumunii, Zambii, Albanii, Indii, Boliwii, Kenii czy Tanzanii. Na co dzień pomagają w świetlicach dzieciom ubogim i niepełnosprawnym. Organizują im mikołajki, kolędowanie, niedziele misyjne w parafiach czy pomagają w prowadzeniu rekolekcji w szkołach. – Misję Heleny chcę realizować w praktyce – być bardziej oddana ludziom i zaangażowana w pracę na rzecz misji – podkreśla Marta.
***
W warszawskim mieszkaniu ks. Kamila Leszczyńskiego, salwatorianina, który w Trzebini przygotowywał Helenę do wyjazdu do Boliwii, stoi wizerunek bł. Pierra Giorgia Frassatiego. – Ten młody człowiek uprawiał coś w rodzaju „duchowego alpinizmu” – ciągnął za sobą ludzi na szczyt wiary – tłumaczy. I dodaje: – Czegoś podobnego doświadczaliśmy wszyscy w kontakcie z Heleną.
Elżbieta Beszłej, filmowiec i wolontariuszka misyjna, miała okazję przekonać się o prawdziwości tych słów podczas wakacyjnego pobytu z Heleną w Hiszpanii. – Wchodziłyśmy pod górę. Rozmawiałyśmy o swoich planach życiowych, marzeniach. Każda z nas miała swoje rozterki, ale Helena potrafiła przez to wszystko przejść z jakąś taką dobrocią, zaufaniem. W każdej sytuacji i w każdym człowieku widziała dobro. Tego się od niej nauczyłam – wspomina. Na górę koniec końców nie weszła. Do tej pory wyrzuca sobie, że zdezerterowała przed szczytem. – Wtedy zabrakło mi siły, motywacji, tego hartu ducha, jaki miała Helena – mówi.
Wiele osób pyta ją dziś, czy osobiście znała zamordowaną wolontariuszkę. – Opowiadam proste historie, a ludzie zaczynają się uśmiechać. Na nowo wierzyć, że na świecie istnieje dobro. Myślę, że o to właśnie Helenie chodziło – puentuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).