Czemu tak biegany po tym cmentarzu? – zapytała przytomnie moja żona, kiedy po krótkiej modlitwie nad grobem ojca podniosłem torby ze zniczami i ruszyłem dalej. No właśnie, czemu?
Kiedy byłem dzieckiem odwiedzaliśmy trzy groby: prababci, babci i zmarłego wcześnie rodzeństwa. Przy każdym zatrzymywaliśmy się, zapalaliśmy znicze, modliliśmy się, a potem rozmawialiśmy. Bez pośpiechu. Czasem brakowało ojca, który wyjeżdżał na groby dziadków. My nie, bo choć wcale nie było to daleko, granice w owych czasach były trudne do przekroczenia. Jeśli wypadało nie stać na cmentarzu nie wiadomo jak długo, to dlatego, że często ktoś zapowiedział swoją u nas wizytę. Przy okazji odwiedzania grobów. I tylko dziadek zazwyczaj znikał na dłużej. Trochę to było dla mnie niepojęte. Dziś rozumiem. Dziadek miał koło osiemdziesiątki. I wielu, bardzo wielu znajomych leżących na różnych okolicznych cmentarzach....
Jeśli dziś tak biegam po cmentarzu to dlatego, że trochę zaczynam się do dziadka upodabniać. Nie wiekiem. Fajki czy cygar, które od święta ćmił dziadek, też nie palę. Ale gdy odwiedzam w tych dniach cmentarz coraz trudniej mi przez niego przejść bez przerwy się nie zatrzymując. Tu grób ojca czy matki któregoś z kolegów, tu ktoś z dalszej rodziny, tam znajomy, a tam przyjaciel. Stąd pośpiech. Jeszcze być tam, a potem jeszcze pójść tam. Coraz też częściej chodząc po cmentarzu uświadamiam sobie, jak bardzo jestem wśród swoich. Objąć ich jedną, zbiorczą modlitwą? Nie no, choć raz w roku można inaczej. A jeśli, jak w wielu wypadkach ufam, nie jest już im potrzebna? Nie wiem czy Pan Bóg taki „zapas” wykorzystuje dla dobra innych zmarłych. Ale ja też nie jestem klientem, który kupuje towar – wybawienie z czyśćca dla swoich bliskich – za który można przepłacić, a Bożym synem, który prosi Ojca za swoimi braćmi i siostrami. Zmarnowana modlitwa? Nie ma takich. Wszystkie są wyrazem miłości. Do tych zmarłych i do Boga.
Te ciągle przybywające miejsca na cmentarzach, które powinienem odwiedzić i coraz doroślejsze dzieci tych znajomych, których przy okazji Wszystkich Świętych spotykam uświadamiają mi, że i mnie w najbliższych latach czeka przeprowadzka. Przeszłość już nie wróci. Dawne marzenia, plany, nie spełnią się. Przyjdzie odejść. A świat nawet nie odczuje z tego powodu braku. Ot, byłem, nie ma mnie. Normalka, wszystko będzie się toczyć dalej. Ale wcale się tym nie martwię. Przecież wierzę, że istnieje lepszy świat, do którego wszyscy zdążamy. Wierzę, że nastąpi dzień zmartwychwstania. I że nie będzie już smutku, nostalgii przemijania, ale jedno, wielkie i radosne teraz.
Oczywiście nie wiem jak będzie wyglądało niebo. Wielu obawia się, ze będzie się w nim nudzić. No bo jak: ciągle w anielskich chórach wielbić Boga? Nie wydaje mi się. Podejrzewam, że życie tam będzie ciekawsze i piękniejsze niż ten świat. Przecież szczęścia życia wiecznego nie może mącić tęsknota za życiem ziemskim. Na pewno też ucieszymy się ze spotkania z naszymi bliskimi, bo przecież miłość ma nigdy nie ulec zniszczeniu. Tak uczył święty Paweł. Wiele więcej na temat nieba, tej doskonałej wspólnoty z Bogiem i wszystkimi świętymi, powiedzieć nie mogę. Ale się na nie cieszę. I dziękuję Bogu. Przecież nie tylko nie cały umrę. Cały, z ciałem, duszą, z każdą miłością, będę trwał przez wieczność. Ekscytujące perspektywa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
„Trzeba doceniać to, co robią i dawać im narzędzia do dalszego dążenia naprzód” .
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).