Powietrze było gęste od agresji. Podnieśli kamienie i zaczęli rzucać ze wściekłością. Wiedzieli swoje: nawałnice są skutkiem czarów i żaden katolik nie będzie im wmawiał, że jest inaczej.
Trzy razy zmienił imię
Benedict urodził się 16 czerwca 1946 r. w miejscowości Mbahe. Jego matka Thidziambi Ida Daswa (wciąż żyje i będzie obecna na beatyfikacji syna!) tuż po narodzinach nazwała go „Tshimangadzo”, czyli dosłownie „Ten, który ma moc czynienia cudów”. Pochodził z plemienia Lemba, należącego do tzw. Czarnych Żydów, pielęgnującego wiele starotestamentalnych tradycji, m.in. koszerne jedzenie czy rytuał obrzezania.
Gdy „Ten, kto ma władzę czynienia cudów” poszedł do szkoły, zmieniono mu imię na Samuel. Miał trzech młodszych braci i siostrę. Po śmierci ojca spadła na niego odpowiedzialność za matkę i młodsze rodzeństwo. Pracował, by zapłacić za ich edukację. W trakcie wakacji szkolnych przebywał z wujem w Johannesburgu. Tam dorabiał. W czasie pracy zaprzyjaźnił się z młodym białym człowiekiem, który był katolikiem. Samuel wtedy po raz pierwszy zetknął się z katolicyzmem. Odkrył tętniący życiem Kościół, który – jak sam przyznawał – kompletnie go oczarował.
Po powrocie do Mbahe Samuel dołączył do grupy katolików. Zaczął przychodzić na lekcje religii, które odbywały się pod drzewem figowym. Katechetą był Benedykt Risimati – mężczyzna, który po śmierci żony został wyświęcony na kapłana. Jego wiara i zapał, z jakim głosił Dobrą Nowinę, miały ogromny wpływ na młodziutkiego Samuela. Po dwóch latach przygotowań został ochrzczony.
21 kwietnia 1963 roku, w wieku niespełna 17 lat, został ochrzczony, a z szacunku dla katechisty przyjął imię Benedict. Za swe motto życiowe obrał wówczas dewizę „Ora et labora”.
Nic nie zapowiadało tragedii
Pracował jako nauczyciel. W rozoranym konfliktami, pełnym kontrastów społeczeństwie, które nie przywiązywało większej wagi do wykształcenia, było to niezwykle odpowiedzialne zajęcie. Wielokrotnie udawało się mu przekonać rodziców, by posłali swe dzieci do szkoły. Często zabierał spore grupy młodzieży na weekendy. Wjeżdżali wówczas z dala od domu, a nauczyciel opowiadał im z pasją o spotkaniu żywego Boga.
W 1980 r. ożenił się z Shadi Evelyn Monyai, z którą miał ośmioro dzieci. Był aktywnym świeckim członkiem Kościoła. Często, gdy nie było kapłana, prowadził modlitwy w swej parafii oraz pomagał budować kościół w swych okolicach. Stał się też sekretarzem rady wójta i jego doradcą. Ludzie cenili jego zaangażowanie, dobroczynność, uczciwość i prawdomówność. Nic nie zapowiadało tragedii.
Jej preludium były ogromne ulewne deszcze, nawałnice i burze, które w listopadzie 1989 roku nawiedziły obszar Venda. Po dwóch miesiącach potężnych wyładowań atmosferycznych w czwartek 25 stycznia odpowiedzialni za rejon zebrali się u wójta na dyskusję. Wnioski były jednoznaczne i… zaskakujące. „Burze – orzekło grono starszych – są wynikiem czarów, a jedynym panaceum jest konsultacja u szamana i znalezienie czarownicy odpowiedzialnej za to załamanie pogody”. Benedict przybył na spotkanie, gdy decyzja została już przegłosowana. Bezskutecznie wyjaśniał, że burze są zjawiskiem naturalnym, a obwinianie niewinnej kobiety o czary nie przyniesie żadnego rezultatu. – Czary są szkodliwe i bardzo niebezpieczne – przekonywał swych sąsiadów. Podkreślał, że tego rodzaju praktyki prowadzą do zabijania niewinnych ludzi, oskarżonych o rzucanie uroków na innych. Potępił też noszenie amuletów i talizmanów mających chronić przed złem.
Rada starszych wiedziała swoje. By opłacić konsultację u „uzdrowiciela”, nałożyła na mieszkańców podatek w wysokości 5 randów (waluta RPA) od osoby. Benedict odmówił płacenia składki. „Moja wiara katolicka uniemożliwia mi udział w czymkolwiek związanym z czarami” – wyjaśniał. I wtedy ludzie zaczęli szemrać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.