Burzliwa historia

Marcin Jakimowicz

publikacja 26.09.2015 06:00

Powietrze było gęste od agresji. Podnieśli kamienie i zaczęli rzucać ze wściekłością. Wiedzieli swoje: nawałnice są skutkiem czarów i żaden katolik nie będzie im wmawiał, że jest inaczej.

Burzliwa historia ilustracje zasoby internetu Benedict Samuel Tshimangadzo Daswa będzie pierwszym rodzimym błogosławionym RPA

Zasadzkę przygotowali 2 lutego. Czekali, aż Benedict Samuel Tshimangadzo Daswa przejedzie przez Mbahe swym samochodem. W stronę auta posypał się grad kamieni. Nauczyciel zdołał uciec. Ukrył się w mieszkaniu sąsiadki. Rozjuszony tłum nie dawał za wygraną. Nie chcąc narażać kobiety na niebezpieczeństwo, katolicki nauczyciel wyszedł do swych prześladowców. Cios rozłupał mu czaszkę, a na głowę popłynął strumień wrzątku. 13 września Benedict Daswa został ogłoszony błogosławionym.

Czarno-biała rzeczywistość
Gdy przed pięciu laty oczy całego świata skupione były na stadionach RPA, gdzie w najlepsze trwał mundial, przez kilkanaście tygodni po kraju wędrowały relikwie św. Teresy. Sędziowskie gwizdki i wuwuzele – dęte instrumenty o porażającej sile 120 decybeli zagłuszyły to wydarzenie. Jeden z organizatorów tej peregrynacji wyjaśniał wówczas: „Nie mamy swoich własnych świętych, więc niech Tereska wstawia się za nami”. Dziś już tak by nie powiedział. RPA doczekało się „swojego” człowieka wyniesionego na ołtarze. „Swojego” zabitego przez „swoich”. To świeża historia. Benedict Samuel Tshimangadzo Daswa, świecki nauczyciel, zginął zaledwie 25 lat temu.

W RPA Kościoły nigdy nie miały łatwego życia i nie odgrywały tak znaczącej roli jak w wielu innych krajach Afryki. Ewangelizacja ruszyła tu dopiero z początkiem XIX w., a katolicy rozpoczęli swą posługę w połowie tego stulecia. Na spieczonej słońcem ziemi pojawili się oblaci i trapiści. 

To społeczeństwo pęknięte, targane konfliktami. Czarno-biała (dosłownie!) rzeczywistość, której wyznacznikiem był przez lata kolor skóry. Ten podział nie ominął niestety i wspólnot chrześcijańskich. Apartheid odcisnął swe piętno na Kościele. Zgodnie z prawem stawiano osobne kościoły dla każdej grupy rasowej. „Czarni” księża nie mogli nocować na plebaniach w „białych” dzielnicach i odwrotnie. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero 80 lat temu.

To kraj ogromnych kontrastów. Beczka prochu. W kwietniu tego roku zamordowano tu 86-letnią misjonarkę Serca Pana Jezusa z Austrii, która od 60 lat pracowała w Afryce. Chrześcijanie (głównie protestanci) stanowią dziś 74 proc. ludności, a 15 proc. wyznaje wierzenia lokalne i animistyczne, w których ogromną rolę pełnią czary, zabobony i gusła. Katolików jest jedynie 8 proc., więc rodziny są często mieszane.

13 września br. w mieście Tshitanini w prowincji Limpopo został ogłoszony błogosławionym pierwszy rodzimy katolik – świecki nauczyciel Benedict Samuel Tshimangadzo Daswa. Uroczystości odbyły się na terenie sanktuarium poświęconego temu słudze Bożemu. 

Trzy razy zmienił imię
Benedict urodził się 16 czerwca 1946 r. w miejscowości Mbahe. Jego matka Thidziambi Ida Daswa (wciąż żyje i będzie obecna na beatyfikacji syna!) tuż po narodzinach nazwała go „Tshimangadzo”, czyli dosłownie „Ten, który ma moc czynienia cudów”. Pochodził z plemienia Lemba, należącego do tzw. Czarnych Żydów, pielęgnującego wiele starotestamentalnych tradycji, m.in. koszerne jedzenie czy rytuał obrzezania.

Gdy „Ten, kto ma władzę czynienia cudów” poszedł do szkoły, zmieniono mu imię na Samuel. Miał trzech młodszych braci i siostrę. Po śmierci ojca spadła na niego odpowiedzialność za matkę i młodsze rodzeństwo. Pracował, by zapłacić za ich edukację. W trakcie wakacji szkolnych przebywał z wujem w Johannesburgu. Tam dorabiał. W czasie pracy zaprzyjaźnił się z młodym białym człowiekiem, który był katolikiem. Samuel wtedy po raz pierwszy zetknął się z katolicyzmem. Odkrył tętniący życiem Kościół, który – jak sam przyznawał – kompletnie go oczarował.

Po powrocie do Mbahe Samuel dołączył do grupy katolików. Zaczął przychodzić na lekcje religii, które odbywały się pod drzewem figowym. Katechetą był Benedykt Risimati – mężczyzna, który po śmierci żony został wyświęcony na kapłana. Jego wiara i zapał, z jakim głosił Dobrą Nowinę, miały ogromny wpływ na młodziutkiego Samuela. Po dwóch latach przygotowań został ochrzczony.

21 kwietnia 1963 roku, w wieku niespełna 17 lat, został ochrzczony, a z szacunku dla katechisty przyjął imię Benedict. Za swe motto życiowe obrał wówczas dewizę „Ora et labora”.

Nic nie zapowiadało tragedii 
Pracował jako nauczyciel. W rozoranym konfliktami, pełnym kontrastów społeczeństwie, które nie przywiązywało większej wagi do wykształcenia, było to niezwykle odpowiedzialne zajęcie. Wielokrotnie udawało się mu przekonać rodziców, by posłali swe dzieci do szkoły. Często zabierał spore grupy młodzieży na weekendy. Wjeżdżali wówczas z dala od domu, a nauczyciel opowiadał im z pasją o spotkaniu żywego Boga.

W 1980 r. ożenił się z Shadi Evelyn Monyai, z którą miał ośmioro dzieci. Był aktywnym świeckim członkiem Kościoła. Często, gdy nie było kapłana, prowadził modlitwy w swej parafii oraz pomagał budować kościół w swych okolicach. Stał się też sekretarzem rady wójta i jego doradcą. Ludzie cenili jego zaangażowanie, dobroczynność, uczciwość i prawdomówność. Nic nie zapowiadało tragedii.

Jej preludium były ogromne ulewne deszcze, nawałnice i burze, które w listopadzie 1989 roku nawiedziły obszar Venda. Po dwóch miesiącach potężnych wyładowań atmosferycznych w czwartek 25 stycznia odpowiedzialni za rejon zebrali się u wójta na dyskusję. Wnioski były jednoznaczne i… zaskakujące. „Burze – orzekło grono starszych – są wynikiem czarów, a jedynym panaceum jest konsultacja u szamana i znalezienie czarownicy odpowiedzialnej za to załamanie pogody”. Benedict przybył na spotkanie, gdy decyzja została już przegłosowana. Bezskutecznie wyjaśniał, że burze są zjawiskiem naturalnym, a obwinianie niewinnej kobiety o czary nie przyniesie żadnego rezultatu. – Czary są szkodliwe i bardzo niebezpieczne – przekonywał swych sąsiadów. Podkreślał, że tego rodzaju praktyki prowadzą do zabijania niewinnych ludzi, oskarżonych o rzucanie uroków na innych. Potępił też noszenie amuletów i talizmanów mających chronić przed złem.

Rada starszych wiedziała swoje. By opłacić konsultację u „uzdrowiciela”, nałożyła na mieszkańców podatek w wysokości 5 randów (waluta RPA) od osoby. Benedict odmówił płacenia składki. „Moja wiara katolicka uniemożliwia mi udział w czymkolwiek związanym z czarami” – wyjaśniał. I wtedy ludzie zaczęli szemrać. 

Krew
2 lutego 1990 roku Benedict ruszył, by zawieźć chore dziecko swej siostry do lekarza w Thohoyandou. Około 7.30 wrócił do Mbahe. Samochód gwałtownie zahamował. Drogę zablokowały ogromne kłody. Nauczyciel wysiadł, by usunąć przeszkodę, a wówczas zza drzew wypadł tłum. Młodzi i dorośli. Zaczęli krzyczeć, przeklinać. W stronę Benedicta posypał się grad kamieni. Zakrwawiony pobiegł przez boisko do piłki nożnej. Schronił się w mieszkaniu sąsiadki, ale widząc, że tłum nie odpuści, nie chcąc narażać kobiety na zemstę rozwścieczonej gawiedzi, wyszedł przed dom.

Z tłumu wybiegł mężczyzna. Trzymał w ręku knobkerrie – drewnianą metrową pałkę z ciężką zaokrągloną głownią. Benedict zdążył zawołać: „Boże, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Otrzymał śmiertelny cios w głowę. Ze zmiażdżoną czaszką osunął się na ziemię. Napastnicy wylali na jego głowę wiadro wrzącej wody.

Powietrze było gęste od agresji. Do tego stopnia, że przerażony przedstawiciel policji, który przybył na miejsce, przez wiele godzin nie wychodził z samochodu. Choć po czasie wiele osób zostało aresztowanych, gdy sprawa trafiła do sądu, wszyscy zostali uniewinnieni. Z braku dowodów.

Na uroczystą Mszę św. pogrzebową, którą odprawiono 10 lutego 1990 roku, przybył ogromny tłum. Celebransi włożyli czerwone szaty. Byli przekonani, że żegnają męczennika, współczesnego „Szczepana”. Proces beatyfikacyjny Benedicta Daswy zakończył się 2 lipca 2009 roku. Nuncjusz apostolski w RPA abp James Patrick Green przekazał liczącą 850 stron dokumentację do Watykanu.

– Widzę wyraźnie, że nadchodzi era nowych męczenników. I to nie tylko w krajach islamu. Zaczyna się czas oczyszczenia: nadchodzi era męczenników – wyjaśnia o. Daniel Ange, członek benedyktyńskiej wspólnoty Matki Bożej Ubogich, niestrudzony ewangelizator. – Żyjemy w czasach ostatecznych, bez wątpienia. Ci którzy prześladują Kościół i próbują Go zniszczyć, nie zdają sobie sprawy, że im bardziej Go tłamszą i niszczą, tym mocniej wybucha On łaskami Ducha.