Jak pożyczony, porwany różaniec odwiódł pewnego nastolatka od samobójstwa, a następnie zamienił się w relikwię.
Woreczek pod pasiakiem
„Na pewno mi ksiądz powie, że z tych drutów, zaraz jak tylko umrę, demony zabiorą mnie prosto do piekła – mruknął, stojąc obok wychudzonego kapłana w okrągłych okularach. Duchowny miał numer 16670, a to znaczyło, że był w obozie krócej niż Wilhelm. – A mnie jest już wszystko jedno, bo prawdziwe piekło nie może być gorsze od tego tutaj” – dodał. Ksiądz w zabrudzonym pasiaku popatrzył na niego ciepło. „Nie będę cię straszył piekłem, bo rzeczywiście, obaj tkwimy w nim po uszy”. „To po co w ogóle ta rozmowa?” – zapytał chłopak. „Zanim rzucisz się na druty, zrób coś dla mnie – powiedział ksiądz i wsunął prawą rękę pod obozową bluzę. Pod ubraniem, w okolicach lewej pachy miał najwyraźniej coś ukryte. Szybko okazało się, że to woreczek. W jego wnętrzu spoczywał porozrywany różaniec. Pożyczę ci go na pewien czas – kapłan podał woreczek chłopakowi. – Odmawiaj go codziennie. Kiedy poczujesz się lepiej, kiedy wróci ci nadzieja, oddasz mi go. Miałem go ze sobą, gdy mnie aresztowali. Modlitwa na nim pomogła mi przetrwać Pawiak. Brakuje w nim kilku paciorków, bo jeden gestapowiec próbował tam mi go zniszczyć, ale te brakujące również odmawiaj. I uważaj na te, których resztki leżą osobno na dnie woreczka. Pozbierałem je z podłogi na Pawiaku. Skoro przetrwały Pawiak, to niech też przetrwają Auschwitz.
Ksiądz w okrągłych okularach rozmawiał jeszcze przez kilka minut z Wilhelmem, a potem obaj ruszyli w stronę swoich baraków. Wzmianka o Pawiaku wywarła na chłopcu ogromne wrażenie. Kto by pomyślał, że ten wątły i łagodny jak baranek duchowny, przetrzymał śledztwo w najsłynniejszej w okupowanej Polsce hitlerowskiej kaźni? „Swoją drogą – myślał Wilhelm Żelazny, wracając do baraku – przetrzymał Pawiak, trafił tutaj i jeszcze ma siłę pocieszać takich jak ja! Coś takiego!”.
Posłuchał rady więźnia z numerem 16670 i zaczął odmawiać pożyczony przez niego, porwany na Pawiaku różaniec. Choć początkowo szło mu to bardzo opornie, myśli samobójcze powoli przestawały go nękać. Stopniowo powracało zdrowie, siły i chęci do życia. Zaczęła się w nim nawet budzić nadzieja, że może jednak jeszcze kiedyś wyjdzie poza otaczające Auschwitz elektryczne druty kolczaste. „Dobrze, że mnie powstrzymałeś – powiedział jakiś czas później swemu koledze z Chorzowa. – Dobrze, że zaprowadziłeś mnie do tego księdza. A tak w ogóle, jak on się nazywa i skąd on jest?”. „To franciszkanin z Niepokalanowa – odparł jego towarzysz. – Nazywa się Maksymilian Kolbe”. „Acha – skwitował tę informację Wilhelm.
Inaczej nie mógł, bo nigdy wcześniej o ks. Kolbem nie słyszał.
Życie za życie
Ku swojemu zaskoczeniu Wilhelm poczuł się uzdrowiony z rozpaczy. Postanowił więc odnaleźć księdza z Niepokalanowa, oddać mu różaniec i oczywiście podziękować za pomoc. Sam nigdy nie wpadłby na to, że modlitwa różańcowa może tak bardzo odmienić jego wnętrze. Nauczył się chować woreczek z różańcem tak jak i jego właściciel: na sznurku, pod pasiastą bluzą, w okolicy lewej pachy. Dopatrzył się również, że kapłan próbował samodzielnie naprawiać różaniec, wiązał rozłączone paciorki jakąś nicią (być może wyciągniętą z habitu jeszcze w czasie pobytu na Pawiaku?) i że robił na owej nici dość grube pęczki, które zapewne miały zastępować brakujące paciorki. Zaczął wypytywać współwięźniów, gdzie mógłby spotkać ks. Maksymiliana. „To ty nic nie wiesz? – zdziwił się jeden z pytanych o kapłana Polaków. – Ojciec Kolbe jest w celi śmierci!”.
Wilhelm oniemiał. Człowiek, który uratował mu życie ma teraz zginąć?! „Jak to się stało?” – chciał wiedzieć. Historia, którą usłyszał, wprawiła go w jeszcze większe zdumienie. Pod koniec lipca uciekł jeden z więźniów z bloku, w którym mieszkał ojciec Kolbe. Wściekły komendant, w myśl nazistowskiej zasady zbiorowej odpowiedzialności za przewinienie jednego, zwołał wszystkich mieszkańców bloku na plac i co dziesiątego z nich skazywał na śmierć głodową w celi śmierci. Wśród „wytypowanych” znalazł się niejaki Franciszek Gajowniczek, ojciec rodziny, który zaczął błagać komendanta, by darował mu karę. Komendant ani myślał się litować i wtedy właśnie podszedł do niego jeden z mieszkańców bloku. Świetnie władał niemieckim. Poprosił komendanta, by ten pozwolił mu pójść do celi śmierci zamiast Gajowniczka. Powiedział, że jest kapłanem katolickim, że jest samotny i że lepiej, by on zginął, niż aby mąż i ojciec, którym był Gajowniczek, miał osierocić rodzinę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).