Jak pożyczony, porwany różaniec odwiódł pewnego nastolatka od samobójstwa, a następnie zamienił się w relikwię.
Wilhelm, więzień KL Auschwitz-Birkenau numer 1126, miał 17 lat i pochodził z Chorzowa. Do obozu trafił jako szesnastolatek za działalność konspiracyjną. Przywieziono go wraz z innymi aresztowanymi pierwszym śląskim transportem w lipcu 1940 roku. Chłopak był młody i silny, toteż niemal z miejsca przydzielono mu funkcję sztubowego, którego zadaniem była dbałość o zachowanie czystości w baraku. Któregoś dnia kontrolujący porządek w barakach hitlerowcy, stwierdziwszy, że Wilhelm słabo spisuje się jako stróż czystości, połamali mu żebra. Ból był nie do zniesienia, złamania zrastały się opornie, a głód, wyczerpująca praca i ogólne osłabienie organizmu poskutkowało dodatkowo ciężkim, przewlekłym zapaleniem płuc. Pomimo choroby i wycieńczenia chłopiec zmuszany był do nadludzkiej pracy, jak gdyby był zupełnie zdrowy. Przez jakiś czas znosił to z zaciśniętymi zębami, ale pewnego dnia coś w nim pękło.
Wilhelm poddał się, załamał. Był zbyt silny, by umrzeć, ale zbyt słaby, by żyć. Nie widział cienia szansy na poprawę swojego położenia. Widział jedynie, że sam wygląda jak cień, kiedy jego postać odbijała w którymś z obozowych okien. „Prawdziwy muzułman z ciebie, Żelazny – mówił wtedy sam do siebie ledwie słyszalnym szeptem. Nie, Wilhelm nie był muzułmaninem, był katolikiem. Słowo „muzułman” w obozowym slangu oznaczało więźnia, który był już tak wycieńczony, że strach było na niego patrzeć. Tyle że do widoku muzułmanów w Auschwitz, wbrew pozorom, bardzo szybko można było przywyknąć. Człowiek nie wiedział nawet, kiedy jego towarzysze niedoli stawali się dla niego obrazkiem tak codziennym i oczywistym jak wschód i zachód słońca. Ba, nie zauważał nawet, jak szybko sam w takiego muzułmana się zamieniał! Młodziutki Wilhelm również nie zdołał owej dramatycznej transformacji uniknąć. Gdy zerkał w swe odbicie w szybie, a czasami w kałuży, których po deszczu w Auschwitz nie brakowało, myślał, że jego obozowy numer 1126 pasuje do niego teraz jak ulał. Bo przecież jego własne nazwisko rażąco z nim kontrastowało. Nazwisko Wilhelm Żelazny należało do krzepkiego, energicznego szesnastolatka, który dzielnie konspirował na Górnym Śląsku. Należało do chłopca, którego hitlerowcy wepchnęli do pociągu jadącego do Oświęcimia. Ale nie do muzułmana z numerem 1126.
Druty ci nie uciekną
Przed wojną nauczyciel historii powiedział chłopcu, że jego nazwisko przywodzi mu na myśl średniowiecznego nieustraszonego księcia Akwitanii Wilhelma Żelazne Ramię. Wilhelm był bardzo dumny z tego porównania i wierzył, że w przyszłości sam okaże się kimś równie mężnym i silnym. I tak właśnie czuł się, gdy wstępował do konspiracji. Tak czuł się, gdy w niej działał. Teraz jednak czuł się całkowicie pokonany, upokorzony i bezsilny. Każdego wieczoru zasypiał obolały i skonany, marząc tylko o tym, by następny dzień nigdy nie nadszedł. Każdy kolejny świt w piekle Auschwitz przyprawiał go o najczarniejszą rozpacz. Obóz otoczony był drutem kolczastym pozostającym nieustannie pod wysokim napięciem elektrycznym. Wilhelm nieraz słyszał historię o tym, jak zrozpaczeni więźniowie rzucali się na niego, by odebrać sobie życie, które straciło dla nich sens. Kiedy przywieziono go do obozu, widział w owym drucie jedynie nieznośnie drażliwą, bardzo trudną do pokonania przeszkodę. Teraz zaczął widzieć w nim wybawienie.
„Mam tego dość, pójdę na druty, wiesz?” – zwierzył się w końcu koledze, którego razem z nim skazano na Auschwitz. Przed aresztowaniem mieszkali w tym samym chorzowskim domu. Kolega spojrzał na niego z niepokojem. Od pewnego czasu już podejrzewał, że Wilhelm całkowicie stracił chęci do życia. „Posłuchaj, druty ci nie uciekną, zawsze zdążysz się na nie rzucić – mówił, patrząc mu z troską w podkrążone, zapadnięte oczy. – Zrobisz jak zechcesz, jednak za nim cokolwiek zdecydujesz, zaprowadzę cię do kogoś, a ty z nim porozmawiasz, dobrze?”.
Wilhelm nie chciał. Tym bardziej nie chciał, gdy dowiedział się, że miałby się spotkać z księdzem. Przecież ksiądz na pewno będzie go odwodził od samobójstwa. A on chce się zabić. Po prostu chce. I zrobi to.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.