Benedyktyni troszczą się w świecie o harmonię i pokój. Ale nie tylko dlatego, że dużo się modlą i w ten sposób nadrabiają braki modlitwy wśród „reszty świata”. Także - a może przede wszystkim - przez swój styl życia, w którym rzuca się w oczy troska o równowagę potrzeb ducha i ciała.
I to nie przez osławione zawołanie: „Módl się i pracuj”. Bo mottem benedyktynów jest: „Ordo et pax”, czyli „Ład i pokój”. To jedna z dwóch „demitologizacji benedyktynów”, jakich musiałem dokonać po wizycie w ich najmłodszym klasztorze w Polsce - w Biskupowie na Śląsku Opolskim.
Może to tylko dziennikarska fantazja, ale myślę, że kiedy święty Benedykt z Nursji 1500 lat temu pisał swoją liczącą 73 rozdziały „maleńką Regułę dla początkujących”, tworzył jakby nowy świat:
„Klasztor zaś, jeśli to możliwe, tak powinien być zorganizowany, żeby można było znaleźć w obrębie jego murów wszystko, co niezbędne, a więc wodę, młyn, ogród, jak również warsztaty rzemieślnicze”... Młyna benedyktyni w Biskupowie wprawdzie nie mają, ale poza tym ich klasztor tworzy rodzaj wszechświata w miniaturze. Jest wzgórze, na jego szczycie barokowy kościół, po lewej stronie dom braci benedyktynów, po prawej dom dla gości. Jest ogród, sad, gołębnik, sadzawka z miniogrodem zoologicznym, boisko do siatkówki.
Jest cmentarz. Są owce, kury i gołębie. Jest sala kominkowa na spotkania dla gości. W piwnicach klasztoru - warsztat z tysiącem narzędzi ułożonych w niespotykanym porządku. Jest również - może to dziwne - osobny erem, czyli pustelnia dedykowana, a jakże, św. Benedyktowi. Tutaj raz w miesiącu każdy mnich może przebywać przez jeden dzień w zupełnym odosobnieniu. Także bracia benedyktyni potrzebują chwil odpoczynku od codziennego rytmu. Tyle skrócony i niepełny opis klasztornego „universum” w Biskupowie. A być może wystarczy spojrzenie na następną stronę - oto wiosenna panorama benedyktyńskiego wzgórza autorstwa brata Damiana Świderskiego. Czas wejść do klasztoru.
„Najpierw niech się wspólnie pomodlą, później zaś powitają w pokoju. Tego pocałunku pokoju powinno się udzielać dopiero po modlitwie, a nigdy bez niej, a to ze względu na złudzenia pochodzące od diabła”.
Przywitanie w klasztorze biskupowskim przebiegło niemal dokładnie według scenariusza przewidzianego przez św. Benedykta w „Regule”. Zaraz za drzwiami, po prawej stronie, jest kaplica. Tu zaprasza mnie o. Sławomir Badyna, pełniący obowiązki przełożonego wspólnoty na czas „roku szabatowego” (to rodzaj kościelnego urlopu) ojca superiora Ludwika Mycielskiego. Krótka, cicha modlitwa w kaplicy wyścielonej chodnikami z sizalu. Jeszcze raz bracia zaproszą mnie do wspólnej modlitwy, kiedy wybije dzwon na Anioł Pański. Ale tym razem nie w kaplicy, a na boisku do siatkówki. Modlitwa jest jednym z trzech (obok pracy i rozmyślania) żywiołów życia benedyktyńskiego i może zdarzyć się wszędzie. Jest sprawą naturalną.
Po modlitwie w kaplicy przechodzimy do pokoju z lewej strony. Tu przyjmuje się gości. Nie pamiętam, w której minucie rozmowy zaczęliśmy się śmiać, ale nie było ich więcej niż trzy. I prawdę mówiąc, często pozwalałem sobie na żartobliwe uwagi, które przed poznaniem biskupowskich benedyktynów uznałbym pewnie za niestosowne. Wiem, św. Benedykt zalecał w „Regule”, by mnich zbyt często się nie śmiał i zachowywał powagę. Jednak mam nadzieję, że ten patriarcha chrześcijańskiego Zachodu ze zrozumieniem spojrzałby na moją niepowagę wobec braci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.