Świat wg. Benedykta

Andrzej Kerner

publikacja 16.03.2009 13:45

Benedyktyni troszczą się w świecie o harmonię i pokój. Ale nie tylko dlatego, że dużo się modlą i w ten sposób nadrabiają braki modlitwy wśród „reszty świata”. Także - a może przede wszystkim - przez swój styl życia, w którym rzuca się w oczy troska o równowagę potrzeb ducha i ciała.

Świat wg. Benedykta

I to nie przez osławione zawołanie: „Módl się i pracuj”. Bo mottem benedyktynów jest: „Ordo et pax”, czyli „Ład i pokój”. To jedna z dwóch „demitologizacji benedyktynów”, jakich musiałem dokonać po wizycie w ich najmłodszym klasztorze w Polsce - w Biskupowie na Śląsku Opolskim.

Może to tylko dziennikarska fantazja, ale myślę, że kiedy święty Benedykt z Nursji 1500 lat temu pisał swoją liczącą 73 rozdziały „maleńką Regułę dla początkujących”, tworzył jakby nowy świat:

„Klasztor zaś, jeśli to możliwe, tak powinien być zorganizowany, żeby można było znaleźć w obrębie jego murów wszystko, co niezbędne, a więc wodę, młyn, ogród, jak również warsztaty rzemieślnicze”... Młyna benedyktyni w Biskupowie wprawdzie nie mają, ale poza tym ich klasztor tworzy rodzaj wszechświata w miniaturze. Jest wzgórze, na jego szczycie barokowy kościół, po lewej stronie dom braci benedyktynów, po prawej dom dla gości. Jest ogród, sad, gołębnik, sadzawka z miniogrodem zoologicznym, boisko do siatkówki.

Jest cmentarz. Są owce, kury i gołębie. Jest sala kominkowa na spotkania dla gości. W piwnicach klasztoru - warsztat z tysiącem narzędzi ułożonych w niespotykanym porządku. Jest również - może to dziwne - osobny erem, czyli pustelnia dedykowana, a jakże, św. Benedyktowi. Tutaj raz w miesiącu każdy mnich może przebywać przez jeden dzień w zupełnym odosobnieniu. Także bracia benedyktyni potrzebują chwil odpoczynku od codziennego rytmu. Tyle skrócony i niepełny opis klasztornego „universum” w Biskupowie. A być może wystarczy spojrzenie na następną stronę - oto wiosenna panorama benedyktyńskiego wzgórza autorstwa brata Damiana Świderskiego. Czas wejść do klasztoru.

„Najpierw niech się wspólnie pomodlą, później zaś powitają w pokoju. Tego pocałunku pokoju powinno się udzielać dopiero po modlitwie, a nigdy bez niej, a to ze względu na złudzenia pochodzące od diabła”.

Przywitanie w klasztorze biskupowskim przebiegło niemal dokładnie według scenariusza przewidzianego przez św. Benedykta w „Regule”. Zaraz za drzwiami, po prawej stronie, jest kaplica. Tu zaprasza mnie o. Sławomir Badyna, pełniący obowiązki przełożonego wspólnoty na czas „roku szabatowego” (to rodzaj kościelnego urlopu) ojca superiora Ludwika Mycielskiego. Krótka, cicha modlitwa w kaplicy wyścielonej chodnikami z sizalu. Jeszcze raz bracia zaproszą mnie do wspólnej modlitwy, kiedy wybije dzwon na Anioł Pański. Ale tym razem nie w kaplicy, a na boisku do siatkówki. Modlitwa jest jednym z trzech (obok pracy i rozmyślania) żywiołów życia benedyktyńskiego i może zdarzyć się wszędzie. Jest sprawą naturalną.

Po modlitwie w kaplicy przechodzimy do pokoju z lewej strony. Tu przyjmuje się gości. Nie pamiętam, w której minucie rozmowy zaczęliśmy się śmiać, ale nie było ich więcej niż trzy. I prawdę mówiąc, często pozwalałem sobie na żartobliwe uwagi, które przed poznaniem biskupowskich benedyktynów uznałbym pewnie za niestosowne. Wiem, św. Benedykt zalecał w „Regule”, by mnich zbyt często się nie śmiał i zachowywał powagę. Jednak mam nadzieję, że ten patriarcha chrześcijańskiego Zachodu ze zrozumieniem spojrzałby na moją niepowagę wobec braci.

Dowód łagodności i wyrozumiałości Benedykta z Nursji? Wróćmy ponownie do „Reguły”: Czytamy wprawdzie, że picie wina w ogóle mnichom nie przystoi, ale skoro w naszych czasach (sic!) nie można o tym mnichów przekonać, zgódźmy się przynajmniej na to, że należy pić mało, a nie aż do przesytu. A poza tym młodość pewnie nawet w zakonie ma swoje prawa. - To my będziemy pierwszymi „dziadkami” w tym klasztorze - śmieje się brat Damian, który nieco później z tym samym uśmiechem poprosi mnie, abym przez okno stodółki spojrzał na ich i swoje „widoki na przyszłość”. Czyli na cmentarz. Obecnie większość członków wspólnoty to ludzie bardzo młodzi. W sumie jest ich dziewięciu: dwóch kapłanów - o. Ludwik Mycielski i o. Sławomir Badyna - trzech braci po ślubach wieczystych, dwóch po ślubach czasowych, jeden nowicjusz i jeden postulant. Klasztor w Biskupowie powstał 16 lat temu. Wówczas opat benedyktynów w Tyńcu polecił o. Ludwikowi Mycielskiemu, który właśnie powrócił z misji specjalnej, jaką spełniał w Szwecji (opisanej przezeń w znanej książce „Dziennik mnicha: Kära Sverige!”), zadanie utworzenia nowego klasztoru benedyktyńskiego.

Nie wszyscy biskupi traktowali ze zrozumieniem fakt, że benedyktyni mają specyficzne powołanie w Kościele. - Nie zajmujemy się duszpasterstwem parafialnym - tłumaczy o. Sławomir Badyna. Biskup opolski Alfons Nossol rozumiał, że w diecezji potrzebny jest ośrodek życia monastycznego i ofiarował benedyktynom dom w Bielicach. O. Ludwik mieszkał w nim sam tylko przez trzy miesiące. Tak te czasy wspomina w wywiadzie dla „Nowego Miasta”, miesięcznika Ruchu Focolari, z którym jest związany niemal od początków swojego życia zakonnego: - Bracia mieszkali w ruderze dawno opuszczonego klasztoru, spali pokotem na rozkładanych wieczorem na betonie starych materacach, w jedynym możliwym do zamieszkania miejscu: w kuchni. Osobiście byłem tak szczęśliwy, że nie zauważałem żadnych braków.

Po roku znalazła się lepsza, bardziej właściwa lokalizacja, w Biskupowie, niemal na granicy polsko-czeskiej. Dojechać tam można łatwo z szosy między Głuchołazami a Nysą. Klasztor wraz z zabudowaniami podarowały Siostry Służebniczki NMP Niepokalanie Poczętej, które wcześniej go opuściły.

„Gdy będziesz postępował naprzód w życiu wspólnym i w wierze, serce ci się rozszerzy”. To znowu św. Benedykt ze swojej „Reguły mnichów”. Te słowa są ilustracją historii i dnia dzisiejszego benedyktyńskiego klasztoru w Biskupowie. Zaczęło się od jednego człowieka - o. Ludwika Mycielskiego. Obecnie jest to prężna wspólnota. Co więcej, ta wspólnota przyciąga coraz więcej ludzi. I to nie tylko chętnych do podjęcia życia zakonnego.

Brat Jakub Kaliński opowiada, że kiedy benedyktyni przybyli do Biskupowa, przyszła delegacja ze wsi z - ujmijmy rzecz dyplomatycznie - zapytaniem: A wy coście za jedni?! Szybko się wyjaśniło, „co to za jedni”. Ludzie z okolicy są bardzo życzliwi klasztorowi. Brat Marcin Gromadecki (194,5 cm wzrostu, były siatkarz) mówi, że ciast na święta jest tyle, że... Brat Jakub, zapytany o wzruszenia, jakie przeżywa mnich, odpowiada: - Czasem mocnym przeżyciem jest dla mnie poranna wyprawa do piekarni po chleb, za który nigdy jeszcze klasztor nie płacił. Wchodzę, biorę skrzynkę chleba, mówię: „Bóg zapłać” i wychodzę.

O. Sławomir Badyna, zapytany o źródła utrzymania klasztoru, cieszy się: - Dobre pytanie! Nie do końca rozumiem radość benedyktyna z moich, być może niegrzecznych, dociekań. - Pierwszym i zasadniczym źródłem jest dla nas Opatrzność - mówi Ojciec, a moje niezrozumienie zaczyna zamieniać się w podejrzliwość, że zaraz otrzymam dawkę sloganów zręcznie omijających temat zasadniczy.

Ale nie, o. Sławomir „rozlicza” Opatrzność szczegółowo: chleb z miejscowej piekarni, owoce i warzywa z własnego ogrodu, intencje mszalne, ofiary zebrane podczas rekolekcji prowadzonych przez obydwu ojców, honoraria za książki o. Ludwika Mycielskiego, remonty sponsorowane przez zaprzyjaźnione firmy oraz ofiary składane przez gości klasztoru.

I tu - przy pozycji ostatniej - mamy do czynienia z fenomenem, który wymaga osobnego potraktowania. Najpierw - trochę od końca - potraktujmy rzecz od strony księgowej, skoro już przy niej jesteśmy. Goście mieszkają w osobnym dwupiętrowym domu z wyremontowanym cudnie poddaszem (sponsor remontu poddasza: Opatrzność via PLL LOT). Za pobyt w klasztorze składają ofiarę. Ile kto może, ile uzna za stosowne. Kilka razy pytałem braci, ile. Odpowiedzi nie otrzymałem. Ofiary składa się nie mnichowi, ale do skarbonki. Skarbonka jest nieprzezroczysta, dodam niedowiarkom, bo sam się zdziwiłem. Bilans zdziwień księgowego-amatora zamyka podsumowanie: - W tym roku utrzymanie klasztoru i domu dla gości wyniosło właśnie tyle, ile znaleźliśmy w skarbonce - mówi o. Sławomir Badyna. Ale żeby Opatrzność była aż tak dokładna - tego naprawdę nie przypuszczałem.

Jednak najistotniejsze jest co innego. Właśnie to „rozszerzanie serca”. Klasztor biskupowski zaczął bowiem przyciągać do siebie gości spragnionych... No właśnie, czego?

„Wszystkich przychodzących do klasztoru gości należy przyjmować jak Chrystusa, gdyż On sam powie: Gościem byłem i przyjęliście mnie. Wszystkim trzeba też okazywać należny szacunek, a zwłaszcza zaś braciom w wierze oraz pielgrzymom”.

Nie wiem, czego szuka człowiek, który trafia do klasztoru Benedyktynów w Biskupowie. Pewnie każdy czego innego. Ale co przyciąga tych, którzy wracają tu regularnie? - Atmosfera tego miejsca. Wyczuwa się miłość wzajemną, którą oni tam żyją. Na co dzień - opowiada jeden z częstych gości Biskupowa. Byłem tam tylko raz, szaleństwem byłoby, gdybym sam takie słowa napisał. Powiem tylko, że tam się wyczuwa „coś” niezwykłego.

Co? Opat, prezes benedyktyńskiej Kongregacji Zwiastowania o. Celestine Cullen z opactwa Glenstal, po wizytacji napisał o klasztorze w Biskupowie, że „owoce Ducha Świętego są tu oczywiste”. Goście pragnący skosztować czegoś z tego duchowego ogrodu mogą uczestniczyć w życiu wspólnoty. Tu nie ma turnusów rekolekcyjnych, przyjeżdża się po uprzednim uzgodnieniu terminu i wyjeżdża, kiedy chce (tel. w godz. 7.00-12.00 i 15.00-17.00: 77/ 439 82 06) - choć latem trudno o wolne miejsce. Nie ma przymusu uczestnictwa we wszystkich punktach dnia. - Urzekające dla mnie jest to, że ojciec Ludwik odwiedza codziennie gości, pyta o warunki, a przy okazji powie jakąś małą konferencję. Nawet dla dwóch ludzi - wspomina jedna z osób, które od kilku lat przyjeżdżają do Biskupowa. Oczywiście goście zaproszeni są nie tylko do modlitwy i rozmyślań.
 

To byłby brak harmonii, a Benedykt nazywa rzeczy po imieniu: „Bezczynność jest wrogiem duszy”. Dlatego goście zapraszani są również do codziennych zajęć. Sprzątanie, praca w ogrodzie, na łące. Śniadania i kolacje przygotowują sami, a na obiad można przyjść i być ugoszczonym przez benedyktynów. Niekiedy goście mogą jeść z braćmi w refektarzu, czyli klasztornej jadalni. Kto może? - Zależy od stopnia zażyłości z braćmi - tłumaczy brat Marcin. Refektarz jest szalenie skromnie wyposażony, krzesła jak ze szkolnej stołówki, dla opisu kuchennych półek i szafek nie umiem nawet znaleźć odpowiednich określeń, garnki na oko z lat 60. Prostota, to mało powiedziane. Każdy z braci ma tygodniowy dyżur w kuchni, tzn. gotuje dla wszystkich. To jeden z fundamentów wspólnoty traktowanej bardzo konkretnie. Podobnie jak wspólne dormitoria, czyli sypialnie. Nikt nie ma tu własnej celi. Bo - to moja druga „demitologizacja benedyktynów” - zadaniem zakonu nie jest przede wszystkim poprawne wykonywanie śpiewu gregoriańskiego, ale życie we wspólnocie.

Pewnie nie jest to łatwe zadanie, choćby dlatego, że żyje się ze świadomością, iż do końca będzie to wspólnota zasadniczo tych samych ludzi, wzbogacana wprawdzie nowymi kandydatami, ale żyjąca w gęstszej niż w innych klasztorach sieci wzajemnych odniesień. Wystarczy wziąć pod uwagę wspólne dormitoria. A jednak bracia z Biskupowa zaskakują mnie swoją otwartością, naturalnością, spontanicznością. Nawet typem poczucia humoru. - Gdyby mi się nieraz tak chciało gotować, jak mi się nie chce, to już bym dawno skończył - wyznaje brat kucharz. To chyba ten klimat szczerości, brak „pobożnego zadęcia”, brak celebrowania własnej pozycji w połączeniu z prostotą i ubóstwem sprzętów klasztornych kazał jednemu z niemieckich benedyktynów powiedzieć: - U was jest tak bardziej prawdziwie.

Mnisi biskupowscy nie krępują się odpowiadać na pytanie o swoje największe wzruszenia. O. Sławomir: Twarze modlących się osób, radość braci, pocałunek wiary złożony na mojej ręce przez ojca, który zostawił u nas swego syna. Br. Damian: Łzy innych towarzyszące przeżywanemu smutkowi bądź radości chwytają mnie za gardło i sprawiają, że mnie samemu zaczynają szklić się oczy. Br. Marcin: Wzrusza mnie przede wszystkim piękno, przez które czuję się kochany. Tym największym dla mnie pięknem jest Kościół w całej jego tajemnicy i prostocie; piękni ludzie, którzy go tworzą, wlewając miłość, radość i pokój w ludzkie serca. Br. Bogdan: Wielka sztuka, która od zawsze krążyła wokół tajemnicy ludzkiego losu, bólu... tragicy greccy, Szekspir, Dostojewski.

Br. Radek (najmłodszy w klasztorze): Wzruszam się chwilami naturalnymi, niewymuszonymi, takimi, które pokazują prawdę o człowieku. Tak jak u małych dzieci, które jeszcze nie umiejąc mówić - mówią oczami i uśmiechem.

A ja dodam od siebie, że wzruszyło mnie, iż po pięciu godzinach mojego pobytu nikt w klasztorze nie patrzył wymownie lub ukradkiem na zegarek. Choć zapewniałem, że dwie godziny mi wystarczą. Może tajemnicą benedyktynów jest właśnie czas płynący inaczej, bardziej po ludzku.