O świętych szczątkach i innych relikwiach.
Przed przemożną siłą oględzin skapitulował kiedyś sam niekwestionowany znawca historii bliblijnej, moguncki kanonik Bernhard von Breydenbach, teolog i prawnik. W 1483 roku podróżował jako pielgrzym do Ziemi Świętej, gdzie od czasów krzyżowców liczba relikwii dotykowych gwałtownie się powiększyła. Dziko wzrastająca pobożna fantazja uzupełniała święte miejsca chrześcijańskiej tradycji o mnożące się drugorzędne miejsca wydarzeń – o kamienie, na których Jezus odpoczywał, o schody, na których Maria płacząc załamywała się, o studnie, przy których Dziewica robiła pranie. Breydenbach zanotował, że wiele z nich nie ma biblijnego uzasadnienia. Dlatego najpierw jest zirytowany, gdy w Jerozolimie pokazuje mu się loch, gdzie trzymano uwięzionego Jezusa – „mimo, że nie jest to opisane w Ewangelii”, jak zauważa w swojej relacji z podróży. Ale potem zwycięża w nim siła przekonywania tego, co jest widoczne, a on sam siebie uspokaja słowami: „A jednak ten sam loch jest pokazywany jeszcze dzisiaj, można jedynie polubownie wierzyć, tak jak w inne rzeczy, o których nie zostało nic napisane, a jednak można je oglądać”.
Widzieć to wierzyć. Jakkolwiek – przy całej fascynacji, wierze w cuda i pobożnej wyrozumiałości: ta wiara nawet w okresie średniowiecza nie jest ślepa. Nie każde fałszerstwo było przyjmowane bez komentarza, nie każde nieprawdopodobieństwo przełykane w milczeniu. W komentarzu Hermanna Küniga interesujące w nie mniejszym stopniu jest to, że uważał on go w ogóle za konieczny. Gdyby miał wyjść z założenia, że ten kurzy cud z Santo Domingo stoi ponad wszelkimi zastrzeżeniami prawdopodobieństwa, wówczas mógłby sobie oszczędzić swojego dowodzenia. Wielu osobom jednak rzuca się w oczy to, że w świecie cudów nie zawsze wszystko jest w porządku.
Na przykład Geoffreyowi Chaucerowi, autorowi Opowieści kanterberyjskich. Chaucer stworzył swoje dzieło około 1390 roku i w obliczu zwyczajnych pobożnych wybiegów mówił bez ogródek. W prologu do Opowieści kanterberyjskich wprowadza postać sprzedawcy relikwii, którego jednocześnie z ogromną przyjemnością demaskuje jako niepewną personę, jako przebiegłego człowieka interesów i oszusta. Pisze o nim tak:
Wszak w torbie wiezie kawałek pokrowca,
Którym, jak rąbkiem, okrywała głowę
Najświętsza Panna, i płótno żaglowe,
Jak mówił, z łodzi, na której Piotr Święty
Jeździł po morzu, nim został przyjęty,
Jako apostoł Pana Jezusowy.
I kamieniami zdobny krzyż brązowy,
I świńskie kości wiezie w szklanej czarze.
Więc gdy takowe relikwie pokaże
Gdzieś poczciwemu na wsi proboszczowi,
Wtedy w dniu jednym więcej grosza złowi,
Niż w dwa miesiące zbierze klecha biedny.
Tak albo podobnie wyglądały w jego czasie praktyki handlu relikwiami i, tak jak Chaucer, również większość mogła przejrzeć ten szwindel. A jednak już we wczesnym XII stuleciu pojawiły się wątpliwości. Czy można polegać na autentyczności relikwii? Czy faktycznie święty leży tam, gdzie go przywołuję w modlitwie? Takie pytania stawiają sobie przynajmniej wykształceni, a autor "Księgi św. Jakuba" rzeczywiście trafia na ślad kilku przypadków podmiany etykietki. Na przykład we francuskim Corbiny, gdzie w fałszywy sposób były rozdawane szczątki św. Leotarda jako relikwie o wiele bardziej sławnego św. Leonarda, wyzwoliciela uwięzionych – z oczywistych powodów. Z podobnym brakiem troski o prawdę był w najprzeróżniejszych miejscach sprzedawany św. Idzi z St. Gilles. „Węgry, które rzekomo przejęły jego szczątki”, czytamy, „powinny się rumienić ze wstydu, podobnie jak mnisi z Chamalières, którzy twierdzą, że posiadają całe jego ciało. Tak samo muszą wstydzić się mieszkańcy Saint-Seine, którzy wierzą, że posiadają jego głowę, jak również Normanowie z półwyspu Cotentin niesłusznie szczycą się posiadaniem jego wszystkich relikwii…” Już wówczas więc mocno oszukiwano się wzajemnie w tej rywalizacji miejsc pielgrzymkowych, co nie pozostawało jednak niezauważone i nieskarcone.
W tym samym tonie niekiedy wypowiada się zazwyczaj wstrzemięźliwy rycerz von Harff. Cudowne podwojenie świętych jednak go zastanawia, a czasami z jego pielgrzymiej relacji przebija lekkie rozdrażnienie z powodu praktyk kleru. W rzymskim kościele Matki Bożej Większej zanotował na przykład: „Powiedziano mi, że w prezbiterium nad ołtarzem głównym leży sam święty apostoł Maciej… To samo jednak było napisane na pewnym grobie w Padwie w Lombardii, że wierzą tam, że w grobie leży św. apostoł Maciej, bez głowy, która powinna znajdować się w Trewirze w Niemczech… Pozostawię to jednak Bogu, aby wydawać wyroki o błędach klechów”. A odkrywszy kolejne nonsensy reaguje niemal z gniewem, kiedy pisze: „Bóg mógłby rozstrzygnąć o błędach klechów, którzy nigdy nie mogą i nie chcą mieć racji”. Wszakże zgadza się na wiele przy pomocy mądrego argumentu: czasami pomaga to, w co się wierzy. Być może jest typowym przedstawicielem ostatniej generacji pielgrzymów przed reformacją, która chętnie chciałaby wierzyć w to, co ją spotyka cudownego, choć już nie chce sobie na wszystko pozwolić.
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.