O świętych szczątkach i innych relikwiach.
Inni piętnują te wszystkie oszustwa w handlu relikwiami dotykowymi. Celem nagonki krytyków jest cała masa drzazg, kawałków drewna i niemal całych belek z Krzyża, wypełniających skarbce chrześcijańskiego świata. Bernard ze Sieny (1380–1444), wędrowny kaznodzieja z zakonu franciszkanów, pomstuje mniej więcej tak: „Okazuje się, że jest tyle kawałków z krzyża Chrystusowego, że gdyby je wszystkie zebrać to sześć par wołów nie byłoby w stanie tego uciągnąć. Oto dzieło oszustów”. A humanista Erazm z Rotterdamu (1465/1469–1536) przypuszczał nawet, że gdyby zebrać wszystkie fragmenty razem, to można byłoby wypełnić nimi cały okręt transportowy. Inaczej mówiąc: podnosił się hałas. A wraz z wystąpieniem reformatorów był on coraz większy.
Nagle relikwiom świętych zagroziło to, że znikną w obłokach fantazji. Mówił o tym bez ogródek Marcin Luter. Żaden człowiek nie wie, powiadał, czy w Santiago de Compostela faktycznie spoczywa św. Jakub, czy może martwy pies lub koń. Dlatego to całe pielgrzymowanie nie ma sensu. Luter w każdym razie odradzał ludziom to przemierzanie ziemi wzdłuż i wszerz w nadziei na cud. Nie mówi się natomiast o tym, że również teolodzy wierni Kościołowi byli już od dłuższego czasu przerażeni tym, co rozgrywa się w pewnych sanktuariach. I do tych przypadków zalicza się historia Wilsnack, małego miasta nad Elbą położonego między Tangermünde i Dannenberg, którego sława dorównywała w pewnym czasie najświętszym sanktuariom chrześcijaństwa. Ta historia jest wręcz skandaliczna. W Wilsnack punkty widzenia były tak podzielone, jak w żadnym innymi miejscu pielgrzymkowym; i tam, gdzie jedni widzieli działanie cudownych sił, inni rozpoznawali zwyczajną blagę.
Wszystko zaczęło się od tego, że ludzie rycerza zwanego von Bülow podpalili późnym latem 1383 roku stary kościół wiejski w Wilsnack. Cały budynek obrócił się w perzynę. Następnej nocy tamtejszy ksiądz otrzymał we śnie rozkaz, aby powrócić w miejsce występku. Kiedy rozpoczął prace porządkowe, w gruzach odnalazł trzy hostie – wszystkie trzy nieuszkodzone i ponadto pokropione krwią. A więc podwójny cud: płomienie nie były w stanie uszkodzić hostii, a to, co pojawiło się na ich powierzchni, nie mogło być niczym innym jak krwią Jezusa Chrystusa.
Znalezisko zostało zabezpieczone, powiadomiono władze kościelne, sprawa rozniosła się i wkrótce te hostie okazały się cudotwórcze: pewna młynarka, która wpadła pod koło swego młyna i została wepchnięta pod wodę, leżała tam martwa przez półtora dnia, ale powróciła do życia po wezwaniu świętej krwi z Wilsnack i ozdrowiała. Pewien rycerz przeżył własną egzekucję na szubienicy i tak samo przypisał to krwawym hostiom z Wilsnack. Cudów było coraz więcej, uratowani wyruszali do Wilsnack, a tysiące, dziesiątki tysięcy wkrótce podążyło tą samą drogą. Drogami tłumnie napływali pielgrzymi z miast północnoniemieckich, ale również z Węgier, Czech, Rusi i Skandynawii. Jeszcze dzisiaj pokazywany jest w kościele Cudownej Krwi w Wilsnack kręg wieloryba, podarunek norweskiej grupy pielgrzymów.
Jednak już w 1402 roku Wilsnack zepsuło sobie opinię. W tym roku cudowne miejsce pielgrzymkowe odwiedził pewien praski mieszczanin ze sparaliżowaną ręką i przeżył rozczarowanie – paraliż nie ustąpił. Druga przykra niespodzianka: zapewne wychodząc z błędnego założenia, że ten człowiek już wyjechał, duchowni z Wilsnack ogłosili ten przypadek jako cud uzdrowienia. Po powrocie do domu dotknięty tym pielgrzym zameldował o przypadku arcybiskupowi praskiemu. Ten powołał komisję złożoną z trzech profesorów, którzy mieli wziąć pod lupę wszystkie relacje o cudach w Wilsnack. Przesłuchano świadków i rzeczywiście coraz więcej było dowodów na to, że w Wilsnack z premedytacją oszukiwano.
Zanosiło się na skandal. Nawet najtęższe głowy w Niemczech ferowały teraz niszczący wyrok w sprawie sanktuarium w Wilsnack. Mówili o przesądach, kwestionowali w ogóle możliwość, że z hostii mogłaby wypływać krew, przypuścili szturm na Wilsnack i – nic nie osiągnęli. W opinii intelektualistów kult krwi z hostii jest już od dawna zdyskredytowany, ale lud pozostaje niepoprawny. Nadal pielgrzymuje tłumnie do kościoła Cudownej Krwi nad Elbą.
W 1443 roku do miejsca wydarzeń pojechał magdeburski teolog Heinrich Tocke, aby naocznie wyrobić sobie pogląd w tej sprawie. Kazał przedłożyć sobie księgi z protokołami cudów. Upierał się przy tym, aby samemu obejrzeć krwawe hostie. I przeraził się: „Zobaczyłem trzy malutkie kawałki hostii, które były już poniekąd nadjedzone i zniszczone, ale nie było tam w ogóle nic czerwonego lub czerwonawego”, napisał w swojej relacji. „Co zatem powinniśmy uważać za krew; i nawet jeśli byłoby to całkowicie czerwone, z tego jeszcze nie wynika, że to jest krew Chrystusa i że dlatego powinna być czczona, tak jak to czynią nierozsądni ludzie już od sześćdziesięciu lat”.
"Po co to wszystko, skoro moje serce pragnie innego życia?".
Inspektorzy oświatowi zostali wysłani na obowiązkowe kursy do organizacji Prague Pride.