„Niech Bóg osądza występki klechów”

O świętych szczątkach i innych relikwiach.

Reklama

Dobitne słowa. Prędzej przylgnęłaby tam krew diabła niż Chrystusa, zanotował rozgniewany Tocke. Jednak ta opinia nie mogła zaszkodzić popularności Wilsnack. Godzina spornego miejsca pielgrzymkowego wybiła dopiero ponad sto lat później. W 1552 roku mianowicie protestancki kaznodzieja Joachim Ellefeldt zagarnął w czasie niespodziewanego najazdu cudowne hostie i nie namyślając się długo rzucił je w ogień. I tym razem spłonęły. To, czego nie mogły dokonać protesty teologów, spowodował czyn tego jednego śmiałka: koniec pielgrzymek do Wilsnack.

Uważam, że ten epizod z długiej historii pielgrzymek jest godzien uwagi z dwóch powodów. Po pierwsze mamy tutaj do czynienia ze wspaniale udokumentowanym przykładem krytycznego rozumu. Przynajmniej teologowie i historycy bacznie przyglądali się temu przemysłowi pielgrzymkowemu. Z niektórymi sprawami również oni czuli się nieswojo. Od dłuższego czasu nie puszczali wszystkiego płazem, a w 1451 roku papież wydał zakaz kultu cudownych hostii w Wilsnack.

Jednakże wiedza teologiczna prowadziła często bezsensowną walkę przeciw temu, co prosty lud obiecywał sobie po Bogu i jego świętych – i to jest drugi aspekt, który czyni z Wilsnack tak interesujący przypadek. „Głupi ludzie”, jak nazywa ich w przypływie gniewu Heinrich Tocke, nie pozwalają sobie nic powiedzieć, gdy w grę wchodzi ich domena, a mianowicie cuda i legendy. Posiadają własną wiarę, a ta ma często niewiele wspólnego z wiarą teologów. To napięcie między wysoką teologią a pobożnością ludową przenika całą historię chrześcijaństwa, choć nie stanowi tylko chrześcijańskiej specyfiki. Już w starożytnej Grecji religijne przekonania filozofów oraz wiara prostego ludu stanowiły dwie rożne rzeczy. Ofiarą tego zjawiska był Sokrates. Został on oskarżony o ośmieszanie bogów, gdyż chciał postępować zgodnie z własnym sumieniem, a następnie stracony.

W przypadku prostych wiernych z czasów średniowiecza mogło obowiązywać tylko jedno kryterium prawdziwości jakiejś relikwii: cud. Wszystko, co sprawia cuda, jest prawdziwe. Nie trzeba dodatkowych dowodów. Niekiedy starano się wywołać określony cud, a mianowicie wówczas, gdy chodziło o identyfikację relikwii niepewnego pochodzenia. O tym, jak wyglądał taki sprawdzian, opowiada pewna legenda, którą ponownie pozwalam sobie zaczerpnąć z historii klasztoru Saint-Benoît-sur-Loire.

Przypominacie sobie, jak mnisi z tego klasztoru zostali wysłani do Monte Cassino, aby przewieźć ciało św. Benedykta do St. Benoît? Jak mówi legenda, przybysze stanęli w Monte Cassino przed nie lada problemem, który przyprawiał ich o ból głowy: Benedykt bowiem nie leżał sam w grobie. Święta Scholastyka, jego siostra bliźniaczka, była pochowana w tym samym grobie i nie można było porządnie oddzielić kości. Bezradni mnisi zapakowali więc całą zawartość grobu do kosza i wyruszyli w drogę powrotną. Ponieważ jednak nie można było zaprezentować świętego w takim stanie, wymieszanego ze szczątkami siostry, zatrzymali się wcześniej w pewnej miejscowości i porozdzielali szczątki, jak umieli. Czy jednak mogli być teraz pewni? Czy faktycznie prawidłowo przyporządkowali poszczególne części? Wpadli wówczas na pomysł, aby to, co uważali za szczątki Benedykta położyć do łóżka dopiero co zmarłego chłopca – i wtedy zobaczyli, że chłopiec wrócił do życia. Cud usunął wszelkie wątpliwości, a powracający mnisi mogli teraz przekazać braciom pozostałym w klasztorze relikwie, których tożsamość nie wzbudzała żadnych podejrzeń.

Cuda zawsze przekonują. Szczególnie w tamtych czasach. Przekonują, ponieważ Bóg zawsze macza w nich rękę. Nic nie jest wykluczone, wszystko jest możliwe – ta wiara pojawia się jako kwintesencja teologicznych wysokich lotów na nizinach prostego ludu. Jednak również intelektualiści uważają, że rozum i wiarę w cuda można zasadniczo pogodzić. A my? Cóż z tego właściwie pozostało dla nas? Czy moglibyśmy jeszcze wierzyć w to wszystko bez poczucia, że zdradzamy oświecony umysł? Czy też każdy, kto dzisiaj jeszcze opowiada o cudach, kompromituje się?

Odpowiedź nie jest łatwa. Tak, cuda mają miejsce jeszcze dzisiaj, trzeba byłoby powiedzieć, gdy za punkt wyjścia obierze się to, co dzieje się w Lourdes. Tam chodzi o cuda uzdrowieńcze, i nie ma żadnej wątpliwości, że w tym miejscu rzeczywiście dochodzi do zaskakujących uzdrowień. Są one potwierdzane przed komisją lekarską, która obraduje w Lourdes, rejestruje każdy przypadek z osobna i poddaje tenże szczegółowym badaniom. Obecnie nie ma ich wiele, około siedemdziesięciu w ciągu roku. Jakkolwiek księgi odnotowują w ostatnich 150 latach około 7200 uzdrowień, które w odnośnym czasie nie miały żadnego medycznego uzasadnienia! Nowoczesny zbiór cudów. Skądinąd Kościół z tej masy niewyjaśnionych uzdrowień uznał za prawdziwe cuda tylko te najbardziej spektakularne przypadki i z tego wszystkiego jest ich 67.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama