O świętych szczątkach i innych relikwiach.
Większość z nas złapałaby się za głowę w obliczu tej prostoduszności, która mogłaby uważać jakiś kubek z mlekiem Dziewicy Maryi lub okruchy chleba z nakarmienia pięciu tysięcy za prawdziwe. Można się naprawdę wielokrotnie uśmiechnąć, kiedy się czyta, co uchodziło w tamtym czasie za dowód prawdy. W literaturze średniowiecznej natrafia się na dość beztroskie podejście do logiki, a jeden z najpiękniejszych przykładów na to dostarcza niemiecki przewodnik dla pielgrzymów do Santiago Hermanna Küniga von Vach.
Künig podjął tu próbę udowodnienia dziwacznego cudu w przekonujący sposób, we fragmencie, w którym jest mowa o hiszpańskiej miejscowości Santo Domingo de la Calzada. Każdy dzisiejszy pielgrzym do św. Jakuba zna to miasteczko, każdy przypomni sobie żywe kury nad ołtarzem w tamtejszym kościele, i większości powinna być znana legenda, która jest z tym związana. Te kury już w czasach średniowiecza stanowiły pewną osobliwość i również Hermann Künig – niezwykle wyczerpująco jak na jego warunki – poruszył ten temat. Opowiem krótko, o co chodzi z tymi kurami, ponieważ prowadzą nas one prosto do obiecanego przykładu średniowiecznej logiki:
Pewien syn rodziny pielgrzymów z Kolonii został w Santo Domingo niesłusznie posądzony o kradzież i oskarżony. Mimo to burmistrz skazał go na śmierć, chłopak został bezzwłocznie powieszony, a strapieni rodzice kontynuują swoją drogę do Santiago. W drodze powrotnej przechodzą ponownie przez Santo Domingo, widzą swego syna wciąż wiszącego na szubienicy i stwierdzają, że on żyje. Wydarzył się cud: święty Jakub przez cały czas podpierał chłopca swoim ramieniem! Rodzice spieszą do ratusza, gdzie burmistrz akurat siedzi przy stole, przed nim półmisek z pieczonymi kurczakami, i przekazują mu radosną wiadomość. Ten jednak ich wyśmiewa i karci: „Wasz syn jest tak martwy jak te kury tutaj!” Na co wydarzył się drugi cud, kiedy jego pieczone kurczaki w następnej chwili zatrzepotały skrzydłami i wyleciały przez okno. Oczywiście syn został czym prędzej ściągnięty z szubienicy i przekazany szczęśliwym rodzicom. Tyle legenda.
Hermann Künig teraz bierze ten kurzy cud za dobrą monetę. I przytacza dwa dowody na to, że wszystko musiało się tak wydarzyć. W jego pielgrzymim przewodniku czyta się co następuje:
Zaiste wiem, że to nie jest zmyślone,
Sam bowiem widziałem ten otwór,
z którego wylatywały jeden po drugim,
i piec, na którym zostały upieczone.
Innymi słowy: w Santo Domingo jeszcze w 1495 roku można było zobaczyć okno w jadalni burmistrza i piec w jego kuchni, i już tylko dlatego ten kurzy cud nie mógł być zmyślony! Dziwaczna argumentacja – tym bardziej zaskakująca, że autor jako zakonnik i pisarz nie mógł być osobą niewykształconą.
I jednocześnie przykład wyjaśniający sposób średniowiecznego myślenia. Tutaj widzimy jasno, z jaką siłą przekonywania oddziaływały obrazy na ludzi średniowiecza. Taką, że już to, co widoczne było uważane za dowód prawdziwości – również wówczas, kiedy ilustrowało to jedynie znikomy wycinek rzeczywistości, który trzeba było udowodnić. To, co widoczne przemawia za swoją własną prawdą. Widzieć to wierzyć. Zakładając tego typu logikę, rozważania Hermanna Küniga mogłyby wyglądać w ten sposób: prawdziwe okno i prawdziwy piec można byłoby w niepozostawiający wątpliwości sposób połączyć z historią o kurzym cudzie, wobec tego można je ocenić jako poszlaki dla autentyczności tej całej historii. Ostatecznie prawdziwość legendy można w tych dwóch punktach sprawdzić naocznie.
Dzisiaj domagalibyśmy się innych dowodów. Widzieć nie oznacza dla nas bynajmniej również tego, by wierzyć. A może jednak? Czy naprawdę jesteśmy uodpornieni na traktowanie obrazów jako rzeczywistości? Na uważanie czegoś za prawdziwe tylko dlatego, że widzieliśmy coś na własne oczy, na zdjęciu w gazecie, w telewizji, w Internecie? Obawiam się, że dla nas, ludzi współczesnych w dalszym ciągu świat wyobrażeń średniowiecznych pielgrzymów nie jest taki obcy. My też bowiem wystarczająco często uważamy obrazy za odzwierciedlenie rzeczywistości, choć przecież wiemy, jak można manipulować obrazami i zafałszowywać rzeczywistość. My równie szybko ulegamy zwodniczej sile obrazów – i może jeszcze wierzymy pod koniec, że sami tam jesteśmy, tylko dlatego, że w naszej głowie osadziły się obrazy. Przynajmniej w tym punkcie Hermann von Künig ma rację: poglądowość wspomaga siłę wyobraźni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).