Na szarfie jednego z wieńców złożonych na trumnie prymasa Stefana Wyszyńskiego w dniu pogrzebu, 31 maja 1981 r., znalazł się napis: „Niekoronowanemu Królowi Polski”. To była kwintesencja tego, kim był prymas Wyszyński w historii naszego kraju.
Według długiej polskiej tradycji, gdy w kraju panuje bezkrólewie, wówczas interreksem jest prymas. Władza kard. Wyszyńskiego różniła się jednak od tej, jaka mieli prymasi w I Rzeczypospolitej, gdy w okresie przedłużającego się bezkrólewia podejmowali decyzje stricte polityczne. Miała ona charakter duchowy, ale też była daleko bardziej skuteczna, gdyż poddała się jej dobrowolnie duża cześć narodu nieuznającego władzy narzuconej przez Moskwę. Kardynał Wyszyński powoli wchodził w tę rolę.
Obrońca praw Kościoła i narodu
Początkowo, tuż po nominacji na prymasa, irytował się gdy nazywano go interreksem. Uważał to nawet za prowokację. „Ja jestem tylko księdzem, biskupem; a w dodatku od dawna wrogiem monarchii” – mówił. Pomimo tego od ingresu do katedr w Gnieźnie i Warszawie w lutym 1949 r. było widać, że jako prymas Kościoła w kraju zniewolonym politycznie dobrze odczytuje swoja rolę. Nie zamierzał być przywódcą opozycji politycznej walczącej z państwem komunistycznym, w jakiej to roli próbowały obsadzić go niektóre środowiska, głównie na wychodźstwie. Deklarował natomiast bronić praw Kościoła, wolności religijnej oraz praw narodu.
Prymas swój spór z władzą komunistyczną ustawiał nie na płaszczyźnie politycznej, ale światopoglądowej. Nie sprzeciwiał się bowiem przebudowie struktury społecznej, wielkim reformom, których konieczność uznawał, ale przeciwny był programowi systematycznej ateizacji społeczeństwa. Jednak dla władz komunistycznych wszelki sprzeciw wobec programu budowy społeczeństwa socjalistycznego, a z tym wiązał się ateizm, miał wydźwięk konsekwencje polityczne. Zmieniał się także stosunek do niego kolejnych ekip rządzących. Do1953 r., w sytuacji gdy celem komunistów było wyeliminowanie Kościoła z życia publicznego, a następnie uzależnienie go od państwa, priorytetem prymasa było zachowanie i zagwarantowanie Kościołowi przynajmniej minimum wolności w pracy duszpasterskiej. W tym tez celu zawarł 14 kwietnia 1950 roku porozumienie z komunistami, które po dziś dzień jest różnie oceniane. Zdaniem jednych było ono zwycięstwem prymasa, gdyż opóźniło o trzy lata zasadniczy atak na Kościół, w ocenie innych było klęską, gdyż dawało komunistom do reki broń propagandową.
Każda z ocen po części jest prawdziwa. W moim przekonaniu systematyczne łamanie przez komunistów porozumienia, aż po wydanie dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych w lutym 1953 r., było osobistą klęską prymasa, gdyż on naprawce liczył, że porozumienie z komunistami jest możliwe i, co najważniejsze, będzie trwałe. Nie znaczy to, że nie miał racji, stawiając zamiast na bezwzględny opór, który mógł doprowadzić na barykady, na rozmowy, w których szedł czasem na daleko, może zbyt daleko, idące ustępstwa. „Lepiej jest istnieć czasami w nieco gorszej sytuacji, niż nie istnieć wcale” – tłumaczył swoja linię postępowania w Pro memoria. Osiągnąć mniej - 70, 60 zamiast 100 proc. - niż nie być wcale. Ta taktyka relacjach z komunistami okazała się skuteczna bardziej po 1956 roku, czyli w połączeniu z wielką ofensywą duszpasterską, jaką był program Wielkiej Nowenny.
* dziennikarka „Rzeczpospolitej”, autorka biografii „Prymas Wyszyński”
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).