Interreks

Ewa K. Czaczkowska*; GN 20/2011 IPN

publikacja 30.05.2011 16:48

Na szarfie jednego z wieńców złożonych na trumnie prymasa Stefana Wyszyńskiego w dniu pogrzebu, 31 maja 1981 r., znalazł się napis: „Niekoronowanemu Królowi Polski”. To była kwintesencja tego, kim był prymas Wyszyński w historii naszego kraju.

Interreks Zbiory Instytutu Prymasowskiego Szarfa na trumnie Prymasa Polski

Według długiej polskiej tradycji, gdy w kraju panuje bezkrólewie, wówczas interreksem jest prymas. Władza kard. Wyszyńskiego różniła się jednak od tej, jaka mieli prymasi w I Rzeczypospolitej, gdy w okresie przedłużającego się bezkrólewia podejmowali decyzje stricte polityczne. Miała ona charakter duchowy, ale też była daleko bardziej skuteczna, gdyż poddała się jej dobrowolnie duża cześć narodu nieuznającego władzy narzuconej przez Moskwę. Kardynał Wyszyński powoli wchodził w tę rolę.

Obrońca praw Kościoła i narodu

Początkowo, tuż po nominacji na prymasa, irytował się gdy nazywano go interreksem. Uważał to nawet za prowokację. „Ja jestem tylko księdzem, biskupem; a w dodatku od dawna wrogiem monarchii” – mówił. Pomimo tego od ingresu do katedr w Gnieźnie i Warszawie w lutym 1949 r. było widać, że jako prymas Kościoła w kraju zniewolonym politycznie dobrze odczytuje swoja rolę. Nie zamierzał być przywódcą opozycji politycznej walczącej z państwem komunistycznym, w jakiej to roli próbowały obsadzić go niektóre środowiska, głównie na wychodźstwie. Deklarował natomiast bronić praw Kościoła, wolności religijnej oraz praw narodu.

Prymas swój spór z władzą komunistyczną ustawiał nie na płaszczyźnie politycznej, ale światopoglądowej. Nie sprzeciwiał się bowiem przebudowie struktury społecznej, wielkim reformom, których konieczność uznawał, ale przeciwny był programowi systematycznej ateizacji społeczeństwa. Jednak dla władz komunistycznych wszelki sprzeciw wobec programu budowy społeczeństwa socjalistycznego, a z tym wiązał się ateizm, miał wydźwięk konsekwencje polityczne. Zmieniał się także stosunek do niego kolejnych ekip rządzących. Do1953 r., w sytuacji gdy celem komunistów było wyeliminowanie Kościoła z życia publicznego, a następnie uzależnienie go od państwa, priorytetem prymasa było zachowanie i zagwarantowanie Kościołowi przynajmniej minimum wolności w pracy duszpasterskiej. W tym tez celu zawarł 14 kwietnia 1950 roku porozumienie z komunistami, które po dziś dzień jest różnie oceniane. Zdaniem jednych było ono zwycięstwem prymasa, gdyż opóźniło o trzy lata zasadniczy atak na Kościół, w ocenie innych było klęską, gdyż dawało komunistom do reki broń propagandową.

Każda z ocen po części jest prawdziwa. W moim przekonaniu systematyczne łamanie przez komunistów porozumienia, aż po wydanie dekretu o obsadzie stanowisk kościelnych w lutym 1953 r., było osobistą klęską prymasa, gdyż on naprawce liczył, że porozumienie z komunistami jest możliwe i, co najważniejsze, będzie trwałe. Nie znaczy to, że nie miał racji, stawiając zamiast na bezwzględny opór, który mógł doprowadzić na barykady, na rozmowy, w których szedł czasem na daleko, może zbyt daleko, idące ustępstwa. „Lepiej jest istnieć czasami w nieco gorszej sytuacji, niż nie istnieć wcale” – tłumaczył swoja linię postępowania w Pro memoria. Osiągnąć mniej - 70, 60 zamiast ­100 proc. - niż nie być wcale. Ta taktyka relacjach z komunistami okazała się skuteczna bardziej po 1956 roku, czyli w połączeniu z wielką ofensywą duszpasterską, jaką był program Wielkiej Nowenny.


* dziennikarka „Rzeczpospolitej”, autorka biografii „Prymas Wyszyński”

Mąż stanu

Prymas oceniał sytuacje w kraju jak „rasowy polityk” czy mąż stanu, wybierając takie działania, które są bardziej opłacalne punktu widzenia dobra Kościoła i narodu. Przy całej swej twardości i zdecydowaniu w sprawach zasadniczych, utrzymaniu kierunku, był tez elastyczny w działaniu. Uważał, ze Kościół i naród zbyt mocno wykrwawiły się w czasie II wojny światowej, by znów walczyć. Niedopuszczenie do zbrojnego konfliktu i rozlewu krwi było podstawowym i niezależnym od koniunktury politycznej w PRL założeniem polityki kard. Wyszyńskiego. Tak było w kolejnych dramatycznych etapach historii Polski – w grudniu ­1970 roku, w czerwcu ­ 1976 roku i w sierpniu 1980 roku. I tak się stało w październiku 1956 r., gdy bodaj po raz pierwszy objawił się narodowi jako prawdziwy mąż stanu. Nowy pierwszy sekretarz partii Władysław Gomułka musiał uwolnić kard. Wyszyńskiego, by utrzymać władzę. Mądrością prymasa było to, że wiedząc, iż jest potrzebny Gomułce i może tę sytuację wykorzystać na korzyść Kościoła, nie postawił partii zbyt wygórowanych żądań po to, by nie zaognić i tak już napiętej sytuacji społecznej.

Po powrocie do Warszawy Wyszyński, który bał się powtórki w Polsce scenariusza wydarzeń na Węgrzech, gdzie brutalnie stłumiono antyradzieckie powstanie, uspokajał nastroje społeczne. To, że w Polsce w 1956 roku nie doszło do rozlewu krwi, było w dużej mierze zasługa prymasa. Dla uspokojenia nastrojów, ale pewnie i wiary w zapowiadane reformy w styczniu 1957 poparł w wyborach ekipę Gomułki. W okresie realizacji dziewięcioletniego programu Wielkiej Nowenny, a potem uroczystości Milenium Chrztu Polski kard. Wyszyński w istocie przejął rząd dusz nad Polakami. To był czas najostrzejszego sporu ideowego z partią i z jej pierwszym sekretarzem Władysławem Gomułka. Miliony Polaków uczestniczące, wbrew partii, w uroczystościach religijnych 1966 r. pokazały skuteczność polityki prymasa.

Kardynał Wyszyński, który postawił na związek między Kościołem a narodem i na katolicyzm ludowy jako najskuteczniejszą zaporę przed systemową ateizacją społeczeństwa, ocalił nie tylko wiarę, Kościół w Polsce, ale ocalił dusze Polaków. Ocalił to, co wyrugować chcieli komuniści – wewnętrzną wolność i niezależność narodu. To był ten „grunt”, na który mogły paść słowa Jana Pawła II podczas pielgrzymki ­1979 r., przywołujące działanie Ducha Świętego. Bez programu Wielkiej Nowenny Milenium Chrztu Polski nie wiadomo, jaki kształt i charakter przybrałby polski Sierpień. Czy byłby bezkrwawy, co zawsze, a w każdym przełomowym momencie życia narodu było dla prymasa priorytetem, i czy miałby religijne oblicze. Słusznie zwracają uwagę historycy, ze w trakcie przygotowywania celebracji milenijnych w 1966 r., przyjmowania w całej Polsce peregrynującego obrazu Matki Bożej rodziły się zalążki społeczeństwa obywatelskiego.

Zgodnie z polska racja stanu

Kardynał Wyszyński już od lat 60 XX w. zaczął przestawiać akcenty w dopominaniu się o respektowanie przez komunistów praw człowieka. Gdy początkowo upominał się głównie oprawa religijne, o wolność działania dla Kościoła w przekonaniu, ze poszerzenie wolności Kościoła poszerzy wolność wszystkich ludzi, to z czasem, a już szczególnie w latach 70., upominał się o prawa człowieka w ogóle (jest wśród nich prawo do wyznawania wiary), co miało skutki zabójcze dla komunizmu. Prymas, o czym trzeba choć wspomnieć, od początku swej posługi zabiegał o utworzenie przez Watykan na Ziemiach Zachodnich Północnych stałych diecezji polskich. Czynił to wbrew Stolicy Apostolskiej, która stała na stanowisku: najpierw traktat pokojowy, potem reforma administracji kościelnej, ale zgodnie z polską racją stanu. Dalekowzroczność działań prymasa była także widoczna w listopadzie 1965 r., gdy zdecydował się na skierowanie do biskupów niemieckich listu ze słowami: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”, które miały charakter religijno-moralny, ale i polityczny. Tamten krok położył fundament pod pojednanie narodów.

Od lat 70. pozycja prymasa w Polsce była już tak silna, że coraz częściej publicznie zabierał głos w sprawach, które daleko wykraczały poza sferę religijną. Jak prawdziwy interreks nauczał i pouczał władze, jak budować w Polsce ład społeczny, jak odbudować moralność i zaufanie społeczne. Recenzował projekty ustaw, słał memoriały do władz. Zawsze miał przy tym na uwadze sytuację geopolityczną Polski, także w sierpniu 1980 r. Był przekonany, ze w ramach pojałtańskiej Europy Polska jest skazana na sojusz z Moskwą, która nie pozwoli się nam usamodzielnić. Uważał, ze działania „Solidarności”, skierowane czy to przeciwko blokowi państw wschodnich, czy zmierzające do obalenia ustroju komunistycznego w Polsce, muszą prowadzić do konfrontacji zbrojnej i do rozlewu krwi.

Prymas poparł „Solidarność”, ale tylko takim zakresie, w jakim jej działalność nie groziła wzrostem napięcia i rozlewem krwi. Stał się w pewnym sensie jej doradcą, ale jednocześnie zachował dla siebie role mediatora, instancji odwoławczej w konfliktach miedzy związkiem a rządem. Jak prawdziwy „Niekoronowany Król Polski”. Ostatni.